autor: Borys Zajączkowski
Blitzkrieg: Horyzont w Ogniu - recenzja gry
Burning Horizon to pierwszy oficjalny dodatek do gry Blitzkrieg, wydany przez CDV Software. W przeciwieństwie do innych tego typu wydawnictw, produkt ten nie wymaga posiadania zainstalowanej oryginalnej wersji programu i z powodzeniem działa bez niego.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Zdecydowana większość obecnie istniejących gatunków gier komputerowych powstała wiele, wiele lat temu – praktycznie u zarania dziejów rozrywki elektronicznej. Pewien powiew świeżości wniosło pojawienie się za sprawą „Dune 2” strategii czasu rzeczywistego. Możliwe to było z wielu powodów, lecz podstawowym był ten, iż komputery osobiste zaczęły oferować wystarczającą moc po temu, by sztuczna inteligencja gry miała szansę zaistnieć właśnie w czasie rzeczywistym. Jednak przez blisko dziesięć lat pojawiające się na rynku tytuły skupiały się na eksploatacji istniejących form, starsi gracze marudzili, jakie to kiedyś gry były, a i młodsi zaczęli mawiać, że wszystko już było. Aż tu z przełomem wieków coś drgnęło...
Pojawiły się MMORPG’i, popularność zaczęły zyskiwać gry typu stealth, „Battlefield 1942” wskazał kierunek rozwoju sieciowych strzelanek taktycznych. Z RTS’ów zaś wyewoluowały RTWG – Real Time War Games, czyli gry wojenne czasu rzeczywistego. Ich czołowymi przedstawicielami jawią się dwa tytuły: „Sudden Strike” oraz „Blitzkrieg”. Ileż bowiem można wydobywać rudę, budować baraki, szkolić piechotę i wynajdywać ciągle te same czołgi, skoro i tak zabawa polega na tym, by iść do boju? I gry wojenne polegają właśnie na tym, by wygrać za pomocą otrzymanych od dowództwa środków. Jak to na wojence.
Sukces, jaki odniósł „Blitzkrieg” – pół miliona sprzedanych na świecie egzemplarzy – musiał zaowocować reakcją ze strony producenta i oto pierwszy dodatek mamy już w sklepach – „Blitzkrieg: Burning Horizon” – drugi zaś jest w drodze – „Blitzkrieg: Operation North”.
„Horyzont w ogniu” to samodzielny dodatek, stanowiący de facto oddzielną grę, na którą składa się jedna 18-misyjna kampania. Niewątpliwie świat widział już dodatki oferujące kilkakrotnie więcej – bywało, że zacierała się różnica między dodatkiem a kolejną częścią – niemniej jednak podstawowa grywalność, jaką „Blitzkrieg” oferuje, uzasadnia zarówno tę jak i wiele innych potencjalnych, dodatkowych kampanii dla tej wspaniałej strategii.
Kampania oferowana przez „Horyzont w ogniu” prowadzi gracza śladem bitew stoczonych pod wodzą jednego z najlepszych dowódców II Wojny Światowej – niemieckiego generała-majora Erwina Rommela. Podobnie jak to miało miejsce w podstawowej części gry, tak i tutaj autorzy zapewnili rozgrywanym misjom właściwe tło historyczne w postaci poprzedzających walkę odpraw. Swoje zmagania z wrogami Trzeciej Rzeszy rozpoczynamy w Ardenach od walk z wojskami francusko-belgijskimi, potem czeka na nas Afryka północna, libijskie Trypolis i Tobruk, bitwa pod El Alamein nazywana przez historyków końcem początku II Wojny Światowej, na koniec powrót do Europy: Sycylia i Normandia. Początek kampanii stanowi data 14 maja 1940 roku, gdy 7 Dywizja Pancerna pod wodzą generała Rommela przekracza granicę belgijską.
Technicznie jest to ciągle ten sam „Blitzkrieg”: prześliczne tełka, na nich przykuwające wzrok obiekciki niszczone przez precyzyjnie animowane jednostki. Świergot ptaków i warczenie silników, po którym da się poznać bez patrzenia, co nadjeżdża. Mikroskopijne żołnierzyki porozumiewają się ze sobą po niemiecku, angielsku, rosyjsku, francusku – w zależności od regionu i aktualnych potrzeb.
Jednostki dobrze zachowują się w sytuacjach bojowych i przeważnie same podejmują właściwe decyzje bez ingerencji gracza, którego głównym zadaniem staje się właściwe ich rozmieszczenie. Dostawszy rozkaz przejazdu z miejsca na miejsce przeważnie znajdują optymalną drogę, a za omijanie przeszkód zabierają się z pewnym wyprzedzeniem. Owszem, zdarza się, że kolumna czołgów puszczona między drzewami porozjeżdża się i gubi szyk, lecz w rzeczywistości wyglądałoby to zapewne podobnie, gdyby pancerni otrzymali rozkaz jazdy na skróty przez las. Irytuje nieco brak tradycyjnych trybów: agresywnego i obronnego – ale jest to kwestia przyzwyczajenia się. W zamian pojawia się cały szereg możliwych zachowań od czekania w zasadzce na wroga, poprzez trzymanie pozycji za wszelką cenę, na poruszaniu się z atakowaniem wszystkiego co się rusza skończywszy.
W sukurs graczowi przychodzi dokładna mapa, na której zaznaczane są nie tylko własne siły oraz dostrzeżone jednostki wroga, ale także orientacyjne położenie dalekosiężnych dział przeciwnika czy, na życzenie, zasięg ognia własnych podkomendnych.
Godnym odnotowania jest to, iż zarówno podwładni gracza, jak i jego komputerowi przeciwnicy nie podejmują bezsensownych ataków, nawet na wyraźne polecenie. Jeśli, dla przykładu, nakazać piechocie ostrzelanie ciężkiego czołgu z granatników, zaprotestują i z miejsca się nie ruszą, słusznie argumentując, że ich atak nie wyrządzi wrogowi najmniejszej krzywdy, ten zaś raz obróci wieżyczkę i bohaterski oddział skończy w kawałkach porozrzucanych wokoło leja. Zresztą wbrew nazwie (blitzkrieg to z niemieckiego: wojna błyskawiczna), każde posunięcie w grze wymaga uwagi i planowania – pośpiech mści się pośpiesznie, a przeważające siły nie mają szans w starciu z siłami dobrze rozmieszczonymi. Ta gra wymaga taktyki.
Niestety sztuczna inteligencja gry, chociaż zdolna do drobnego wykorzystywania nadarzających się okazji, nie spisuje się tak, jakbyśmy tego oczekiwali. Wróg nie jest skłonny wykonywać skomplikowanych manewrów, uderzać z flanki, zaskakiwać gracza. Wszystko z czym przyjdzie się nam zmagać, to z przewidzianym przez autora misji rozmieszczeniem jednostek, które nawzajem się wspierają, lecz ograniczają się do bronienia wyznaczonych im pozycji. Co więcej, oddziały zaatakowane przez jednostki, które pozostają poza ich zasięgiem, zachowują się absolutnie biernie. Piechota nie będzie uciekać ani przed ostrzałem haubic, ani przed rozstrzeliwującymi je myśliwcami. Podobnie w przyuważone zgrupowania pancerne można tłuc haubicami tak długo, jak to tylko będzie potrzebne – idąc sobie w międzyczasie herbatę zaparzyć – gdyż nikt się do ucieczki lub kontrataku nie ruszy.
Przyjemne zaś jest to, że dowodzone przez gracza jednostki awansują z czasem, a ich szczególnie efektowne akcje nagradzane są również medalami. Część podkomendnych gracza towarzyszy mu przez kolejne misje scenariusza – jeśli ich głupio nie stracić – i stają się coraz to groźniejszymi narzędziami walki. W miarę upływu czasu dowództwo udostępnia nowszy, potężniejszy sprzęt i przed każdą misją gracz ma możliwość przydzielenia swoim oficerom takich dział lub takich czołgów, jakie tylko znajdują się w arsenale.
Na polu walki zaś należy brać pod uwagę nie tylko obiektywną siłę swoich jednostek, lecz również poziom ich uszkodzeń (te dają się usuwać z pomocą wozów wsparcia), zasób amunicji (uzupełnianej przez ciężarówki zaopatrzeniowe), ukształtowanie terenu (oddziały znajdujące się wyżej automatycznie zyskują przewagę nad wrogiem) czy zmienną grubość pancerza w przypadku czołgów i artylerii samobieżnej.
Z powyższym sumuje się niezwykłe bogactwo oddanych w grze jednostek, pośród których znajdują się zarówno wszystkie dobrze nam z historii znane, jak i sporo takich, o których istnieniu mało kto wie. Czołgi i działa występują w różnych, często znacząco się między sobą różniących wersjach, piechota uzbrojona jest w pistolety maszynowe, karabiny, granatniki, rusznice przeciwpancerne; oficerowie w pistolety. Dzięki temu ilość możliwości taktycznych, z których gracz może wybierać, rośnie z misji na misję. W praktyce wygląda to tak, że dostajemy pod swoje rozkazy pewien zasób środków, rozglądamy się po terenie, zastanawiamy się, gdzie też może być wróg, sumujemy to z informacjami otrzymanymi od wywiadu i... decydujemy, jakich środków, w jaki sposób użyć. Przeważnie korzystając tylko z wybranej ich części.
Dotychczasowy arsenał, na który składało się około 300 jednostek po wszystkich stronach frontu, uległ dalszemu poszerzeniu o 50 nowych typów. Część z nich to zaledwie odmiany wcześniej dostępnych, część zaś stanowi nie istniejące wcześniej w grze konstrukcje i formacje, takie jak: japońskie myśliwce Zero czy amerykańscy Marines.
Gracze, którzy nie mieli styczności z oryginalnym „Blitzkriegiem”, dostają do dyspozycji wyczerpujący, precyzyjny i tylko w niewielkim stopniu nudnawy tutorial. Po jego ukończeniu nikt nie powinien mieć najmniejszych problemów z opanowaniem oddawanych pod jego rozkazy sił.
Poważnym brakiem „Horyzontu w ogniu” jest niemożność gry w sieci. Autorzy zdecydowali się oprzeć niniejszy dodatek wyłącznie na kampanii generała Rommela. U podstaw takiej decyzji legła zapewne troska o to, by podstawowe wydanie „Blitzkriega” nadal było dla graczy atrakcyjne. Oznacza to jednak ni mniej, ni więcej tylko tyle, że dodatek jest mniej urozmaicony i zasługuje na niższą ocenę. Nadal jednak jest to ten sam śliczniutki i grywalny „Blitzkrieg”, któremu jeśli czegoś brakuje, to ciut wyższej inteligencji komputerowego przeciwnika.
Plusy:
- doskonała grafika;
- bogaty wybór jednostek;
- tło historyczne.
Minusy:
- brak multiplayera;
- słaba sztuczna inteligencja.
Borys „Shuck” Zajączkowski