Atrox - recenzja gry
Atrox to strategia czasu rzeczywistego wzorowana na takim znanym RTS-ie jak Starcraft. Akcja przenosi nas do odległej przyszłości, kiedy to trwa wojna (Atrox War) pomiędzy trzema odmiennymi nacjami: Intelion, Createse oraz Hominian.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
W trakcie pisania recenzji zdarzyło mi się już co najmniej kilka razy w wspomnieć o podejściu producentów do kwestii tworzenia gier. Mówiłem zarówno o tych, którzy szukają nowych pomysłów, jak i o teamach, które nie dość, że nie wnoszą nic innowacyjnego, to na dodatek zrzynają najlepsze elementy, jak gdyby do nich należały. Do tej pory słowa te pisałem raczej pod kątem pochwalenia ciekawych pomysłów, tym razem będzie jednak inaczej. Do moich rąk trafiła bowiem gra „Atrox”, jeden z najwierniejszych klonów, jakie kiedykolwiek widziałem. I wcale nie jest to pochwała.
Zacznijmy od wyjaśnienia fabuły, bo to właśnie ona, w obliczu całej reszty, może jeszcze zaciekawić sprawnie poprowadzonym wątkiem (chociaż i tak nie zabraknie w niej wielu motywów rodem z filmów klasy B). Akcja rozgrywa się w przyszłości, a dokładnie w roku 2334. Niejakiemu dr Normanowi w zaciszu swego laboratorium udało się przeprowadzić dość niecodzienny eksperyment. Otóż oddzielił dobrą i złą naturę człowieka (nie pytajcie, jak to zrobił, bo nawet fabuła nie potrafi tego wyjaśnić). Szybko się jednak okazało, że takie eksperymenty mogą stać się bardzo niebezpieczne. Być może w to nie uwierzycie, ale doktorek odkrył również, że obie te formy, dobra i zła, mogą... komunikować się z obcymi rasami! Dr Norman wyczuł zagrożenie i zapragnął zlikwidować obie istoty. Nie udało mu się jednak, gdyż zły anioł (bo tak właśnie nazywał wykreowane osobniki) zabił go, a następnie wyruszył na poszukiwania swego pozytywnego odpowiednika, aby i jego uśmiercić.
W międzyczasie rząd zaczął opracowywać zupełnie nowy, ściśle tajny program – ludzi-cyborgów. W końcu doprowadzono go do finalnej wersji – gotowe „projekty” były ponad 100 razy sprawniejsze od ludzi, i to zarówno pod względem inteligencji, jak i chociażby czystej siły. Wszystkimi tymi maszynami zarządzał specjalny komputer, a jego lokalizację znało niewiele osób. Maszyna wykorzystywała specjalne chipy, które były wszczepiane pod skórę kontrolowanych osobników. Po około 300 latach jednostka władała już całymi zastępami cyborgów. Wtedy również na „scenę” wkroczył Buraman, który mianował siebie „nieoficjalnym” przywódcą planety. Został on jednak wygnany wraz ze swoimi wyznawcami. Udało mu się założyć miasto Eol Sha. Warto również zaznaczyć, że Buraman był jednym z potomków dobrego anioła. Ustanowił on własną kulturę, w dużej mierze opierającą się na sile ducha, a nie technologii. Nazwał ją Intellion.
Kilkaset lat później ludzkość zamieszkującą Ziemię dotknęła niebywała katastrofa. Okazało się, że centralny komputer jest zawirusowany i nie może dalej funkcjonować. Na jaw wyszło również, że został on prawdopodobnie dostarczony z innej planety. Wkrótce doprowadziło to do zakrojonej na szeroką skalę wojny pomiędzy niewinnymi ludźmi a jednostkami sterowanymi przez komputer. Zaledwie kilkadziesiąt osób przeżyło tę masakrę. Udało im się jednak znaleźć sposób na przeżycie. Okazało się, iż siła nadajników jednostki centralnej nie sięga do zaśnieżonych, polarnych obszarów, na których postanowili utworzyć nową kolonię. Siebie nazwali Createse.
Ci, którzy pozostali, rasa Hominian, starali się wykorzystywać słabe strony centralnej jednostki. Także i oni skryli się na obszarach polarnych. Bacznie obserwowali również nieustanne pojedynki pomiędzy rasami Intellion i Createse, które panicznie szukały możliwości ucieczki z rodzimej planety. Finałowa walka, ta, w której weźmie udział już sam gracz, rozgrywa się dobrych kilka stuleci po tych wydarzeniach. Wiele ras ma jeszcze w pamięci pojedynki z siłami jednostki centralnej, inne dopiero co osiedliły się na nieznanych planetach. Jedno jest pewne. Wygrać może tylko jedna ze stron, a do pojedynku stają Intellion, Createse oraz Hominian. I to właśnie my pokierujemy jedną z tych ras...
Po odpaleniu gry wita nas intro, które już zdradza pierwsze źródła inspiracji twórców. Pomysł jego wyreżyserowania to istna kalka tego, co widzieliśmy w drugiej części „Obcego” (pozornie opuszczona baza), nie zabraknie również motywów ze „Starship Troopers” (masowe zastępy przeciwników atakujących grupy ratunkowe). Nie powiem, ja obejrzałem je raczej z przymusu i nigdy więcej do tego filmiku nie miałem ochoty wracać. Zresztą do pozostałych również (a i tak nie jest ich zbyt wiele). „Atrox” to strategia czasu rzeczywistego. Do wyboru mamy zabawę single- lub multiplayer. Najpierw postaram się napisać co nieco o singlu, albowiem to pewnie do niego większość graczy sięgnie w pierwszej kolejności. Do wyboru mamy kampanie dla każdej z trzech ras, bądź też „wolną” potyczkę. Poza wyborem mapy, ustalamy strony konfliktu, liczbę złóż czy pieniędzy, którymi dysponować będziemy na starcie. Ot, żadna rewelacja, tak samo zrealizowano to w „Starcrafcie” czy chociażby kolejnych częściach „Command&Conquer”.
Jak już wiecie, w grze do wyboru są trzy rasy i o ile wątek fabularny dla każdej z nich już opisałem, to warto by było jeszcze dodać kilka informacji na temat praktycznego wykorzystania ich umiejętności. Zacznijmy od rasy Hominians. Z wyglądu przypominają oni Marines, których świetnie znamy z cyklu filmów o „Obcym”. Podobnie jak i wspomniani komandosi, są wyposażeni w futurystyczne karabinki, posiadają również możliwość teleportowania się pomiędzy swoimi bazami (także tymi na innych planetach). Createse to z kolei ogromne robale, średnia waga najmniejszych osobników to ponad 200 kilogramów! Cechą charakterystyczną tej rasy jest możliwość powiększania populacji w dość szybkim tempie (ciekawe, czy coś Wam to już przypomina), tak więc ich główną zaletą są ataki przy użyciu licznych, ale dość słabo opancerzonych jednostek. I wreszcie ostatnia rasa – Intellions. Na pierwszy rzut oka sprawiają oni wrażenie ogromnych, dwunożnych robotów. Mają także liczne odnóża, które wykorzystują w trakcie walki. Rasa Intellions posiadła możliwość teleportacji w dowolne miejsca, a to za sprawą specjalnych chipów, zapewniających nadnaturalne zdolności. Z pewnością przyda się to podczas rozgrywania niejednej misji, aczkolwiek istnieje także druga strona medalu. W niektórych etapach (kampania) trzeba się będzie śpieszyć, gdyż chipy te są bardzo podatne na kontrolę z zewnątrz.
Jeżeli do tej pory wszystko wyglądało w miarę pozytywnie, to dalej będzie już znacznie gorzej. Wszystkie trzy rasy, które pojawiają się w grze, to BARDZO dokładne kopie tych, które świetnie już znamy ze „Starcrafta”. Autorzy nie pokusili się nawet o najmniejsze zmiany, tak więc osoba, która ukończyła grę Blizzardu, „Atroxa” w zasadzie przejdzie na pamięć. Zarówno jednostki poszczególnych ras, jak i strategie działania są prawie identyczne. W zależności od wyboru, możemy mieć liczne acz słabe oddziały, powolne i ociężałe giganty albo coś pośredniego (rasa ludzi). To samo tyczy się budynków. Są rafinerie, baraki, domy do zwiększania populacji (ale o nich za chwilę), centra naukowe oraz ogromne hale, w których produkujemy znacznie mocniejsze jednostki. W grze pojawiają się zaledwie dwa surowce. Jeden z nich wydobywamy przy użyciu specjalnych jednostek, drugi pozyskuje się poprzez postawienie koło niego rafinerii, co zapewnia stały przyrost. Surowce te występują oczywiście w ograniczonych ilościach, aczkolwiek skalkulowano je tak, aby wybudowanie armii i obrona przed atakami do momentu jej utworzenia nie były żadnym problemem.
Nic pozytywnego nie mogę również powiedzieć na temat samej kampanii singleplayer. Każda rasa rozegra osiem misji, a więc w sumie będzie ich 24. Nie są one jednak ze sobą zbytnio połączone. Wiele RTS-ów nowej generacji przyzwyczaiło już nas do jednolitego wątku, który jest stopniowo odkrywany wraz z kolejnymi etapami. Tak było na przykład w wydanym kilka miesięcy temu „Warcraftem III”. Pod tym względem „Atrox” rysuje się jako bardzo przestarzała gierka. Sam briefing ogranicza się do nudnego opisu misji. Co więcej, nie zatrudniono nawet żadnego narratora, na ekranie pokazują się tylko same wiadomości. Brakuje również częstych filmików, które mogłyby pozwolić nam lepiej wczuć się w rolę przywódcy danej rasy. Same misje są bardzo sztampowe. Podobnie jak miało to miejsce w wielu wydanych już RTS-ach, podzielono je na dwie grupy. W pierwszej mamy już gotowe podstawy do rozbudowy bazy, a naszym zadaniem jest pozbycie się wszystkich baz przeciwników. Z kolei drugi typ misji polega na dowodzeniu niewielkim oddziałem jednostek. Nie możemy nic budować, tak więc każda osoba jest na wagę złota. Jak już powiedziałem, same cele misji również nie są odkrywcze. Czasami trzeba zlikwidować daną jednostkę, innym razem określony budynek albo przedostać się do wyznaczonego punktu w określonym czasie.
Niewielkim pocieszeniem jest zawarcie modnych ostatnio w RTS-ach elementów z gier RPG. Każdy pojedynczy oddział posiada swoje doświadczenie. Wraz z kolejnymi zwycięstwami pozwala mu to na zwiększanie niektórych umiejętności. W przypadku czołgów jest to na przykład grubość pancerza czy też siła ognia. W krótkim czasie nauczymy się więc szanować nasze oddziały, albowiem strata doświadczonego żołnierza w wielu sytuacjach może w znaczący sposób utrudnić wykonanie danej misji. W grze trafiają się również „bohaterowie”, ale ich rola ogranicza się raczej do pojedynczych epizodów, nie są oni niestety stałym elementem gry. W „Atroxie” pojawia się także ograniczenie co do ilości możliwych do wyprodukowania jednostek. Jedynym ratunkiem po przekroczeniu takiej granicy jest postawienie kilku domków, które umożliwią zwiększenie populacji. I to by było na tyle. Cała reszta gry to nic innego jak zwykły, bardzo przeciętny RTS. Po kilku chwilach spędzonych z „Atroxem” doszedłem do wniosku, że ta gra w niczym mnie nie zaskoczy. I miałem rację... Poza elementami RPG cała warstwa strategiczna została oparta na sprawdzonych pomysłach. Być może dla niektórych to plus, ale ja wolałbym coś innowacyjnego, nawet ryzykując utratę części grywalności.
Przed całkowitą klęską „Atroxa” chronią całkiem przyjemnie zrealizowane tryby gry multiplayer. Mamy cztery takie do wyboru: Melee, Fusion, Survival i Fusion Survival. Melee to tradycyjny grupowy deathmatch w RTS-owym wydaniu. Wybieramy ilość stron konfliktu, mapę (dość zróżnicowane), rasę, którą mamy zamiar pokierować oraz naszych sojuszników. W trybie Fusion uzyskujemy dostęp do jednostek wszystkich trzech ras, co z pewnością ułatwia zabawę, ale w dość znaczny sposób pozbawia ją realizmu rozgrywki. Z kolei Survival (a także jego odmiana Fusion) to już „czysty” deathmatch, tu nie ma mowy o żadnej współpracy, każdy walczy o zwycięstwo własnej rasy. Same tryby nie są może zbyt odkrywcze, ale na pewno gra się o wiele przyjemniej niż w przypadku kampanii singleplayer. Multiplayerowe mapki zostały dość dobrze przygotowane, brakuje im co prawda detali (o nich za chwilę, gdy wspomnę też o grafice), ale technicznie nie mam im nic do zarzucenia. W sumie jest ich 15, a to zapewnia co najmniej kilka tygodni zabawy.
Grafika w recenzowanym produkcie stoi na bardzo słabym poziomie. Na pierwszy rzut oka prezentuje się ona znacznie gorzej od „Starcrafta” czy nawet „C&C: Tiberian Sun”, które miały swoje premiery wiele lat temu! Na dodatek modele postaci oraz budynków nie są niczym innowacyjnym i już na pierwszy rzut oka przywodzą skojarzenia z najsłynniejszymi RTS-ami w historii gier. Poziomy, na których rozgrywamy kolejne etapy, są dość monotonne, brakuje w nich ruchomych elementów, że już nawet nie wspomnę o jakimś pomocniczym zoomie czy graficznych fajerwerkach (niezłe są tylko wybuchy). Najgorzej na tym tle wyglądają jednak nasze oddziały. Ich animacja to raptem kilka klatek! Piechota w trakcie biegu wygląda po prostu koszmarnie. Na dodatek szwankuje AI sterowanych oddziałów. Gubienie drogi i zacinanie się w otoczeniu to w „Atroxie” codzienność, do której trzeba się przyzwyczaić. Komputer atakuje bardzo schematycznie, co dla niektórych może być ułatwieniem, gdyż w miarę szybko udaje się ustalić odpowiednią taktykę. Nieco lepiej prezentuje się warstwa dźwiękowa. W szczególności mam tu na myśli okrzyki z pola walki, które są realistyczne i niewiele brakuje im do światowej czołówki. Muzyka (w formacie mp3) w poprawny sposób obrazuje to, co dzieje się na ekranie. Szkoda tylko, że autorzy przygotowali zaledwie kilka utworów. Na plus warto natomiast zaliczyć śmieszne jak na dzisiejsze czasy wymagania sprzętowe gry – Pentium II 300, 64MB RAM i bardzo prosty akcelerator.
„Atrox” to jeden z najsłabszych RTS-ów, jakie miałem możliwość w ostatnich miesiącach testować. Za grą przemawiają właściwie tylko dwie rzeczy – rozbudowana fabuła oraz oprawa dźwiękowa. Cała reszta to kopia najciekawszych pomysłów z innych RTS-ów, na dodatek przeważnie dość marna. Polecam grę wyłącznie zatwardziałym strategom, którzy kończą każdy starcraftopodobny produkt. Cała reszta nie znajdzie tu dla siebie zbyt wiele. Lepiej już nawet pokusić się o kupno jakiegoś starszego, ale hitowego RTS-a, który z pewnością zapewni więcej atrakcji niż nowy „Atrox”...
Jacek „Stranger” Hałas