Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 18 marca 2005, 09:53

autor: Maciej Kurowiak

Ace Combat: Squadron Leader - recenzja gry

Piąta część „Ace Combat” stanowi tak zgrane zestawienie wielu elementów, że trudno w niej znaleźć jakiekolwiek większe wady. Wprawdzie gra nie jest długa i wiele osób ukończy ją w mniej niż osiem godzin.

Recenzja powstała na bazie wersji PS2.

Nie lubisz symulatorów lotu? Nic dziwnego – tylko wyjątkowo zakręcone osobniki mogą siedzieć przy grze, gdzie przez 30 minut lecisz do celu mając w posiadaniu tylko kilka rakiet, jedynie po to, by na samym końcu spudłować i zaczynać wszystko od początku. Chciałbyś poszaleć w powietrzu, ale niekoniecznie jesteś zainteresowany nauką, jak prawidłowo wystartować, nie katapultując się przy tym? Tęsknisz za starym, dobrym Strike Commanderem? Jeżeli na ponad połowę pytań odpowiedziałeś „tak” – czytaj dalej, jeśli „nie”, zrób to samo – być może dasz się skusić.

Seria Ace Combat ma już równo 10 lat, można więc ze spokojem stwierdzić, iż jest absolutnym weteranem na rynku strzelanin lotniczych, a przy tym, dzięki znakomitej części czwartej, na PS2 jest jego niekwestionowanym królem. Piąta już część została wydana w zeszłym roku za Atlantykiem pod tytułem The Unsung War i zgodnie z dyskryminującą Europę polityką wydawniczą Sony, gra dotarła do nas dopiero całkiem niedawno. Czy warto było czekać te kilka niezwykle długich miesięcy na piąte Ace Combat? Na szczęście tak.

PS2 w doskonałej formie.

Jeśli ktoś grał w AC: Distant Thunder, to nie będzie miał żadnych problemów z opanowaniem Squadron Leadera. Sterowanie jest właściwie identyczne jak w poprzedniej części, podobnie też przebiega rozgrywka – wykonujemy misję za misją, a pomiędzy nimi oglądamy przerywniki filmowe (statyczne obrazki zastąpiono znakomicie animowanymi filmami). Dla kogoś, kto nigdy z Ace Combat do czynienia nie miał, najbliższe skojarzenie, jakie może się nasuwać, to Wing Commaner (oczywiście przygody Mavericka rozgrywały się w kosmosie, a w Ace Combat latamy w przestworzach). Nie jest to ani symulator lotu, ani typowa strzelanina – Squadron Leader zręcznie przemyka gdzieś pomiędzy tymi dwoma gatunkami, nie wędrując przy tym w żadne skrajności. Mamy więc widok z kokpitu, radar, podstawowe zasady rządzące samolotem, ale zarazem bardzo dużą ilość bomb i rakiet oraz niesamowicie odporny na uszkodzenia pancerz. Sterowanie jest intuicyjne, a po przebrnięciu przez krótkie szkolenie nawet gracz o niespecjalnie skoordynowanych ruchach, nie powinien mieć żadnych problemów z kontrolowaniem myśliwca.

W Squadron Leader nie latamy samotnie – u naszego boku są zawsze skrzydłowi, którym możemy wydawać proste dyspozycje. Misje są zróżnicowane i powiązane z aktualnym rozwojem wydarzeń – nie ma tutaj żadnych wypełniaczy, każde zadanie jest istotne dla losów wojny. Przekrój jest ogromny – od samotnych zwiadów za linie wroga, konwojowanie, bombardowanie przemykanie między systemami radarowymi, do ogromnych operacji wojskowych, w których dowodzony przez gracza oddział jest tylko jedną z wielu jednostek biorących udział w ataku. Na standardowym poziomie trudności przeciwnicy rzadko stanowią większy problem i nie jest trudno ich namierzyć, bądź zgubić z radaru. Najczęstszą, wyjątkowo wkurzającą przyczyną śmierci jest kraksa z samolotami wroga lub po prostu zderzenie z obiektem naziemnym. Niestety samobójcze manewry przeciwników sprawiają raczej wrażenie błędu w zaprogramowaniu ich inteligencji niż zamierzonych akcji kamikadze. Najważniejszego wyboru dokonujemy przed samą misją, gdy trzeba wybrać odpowiedni do akcji samolot dla siebie i skrzydłowych – ciężki bombowiec przeznaczony do walki z obiektami naziemnymi nie obroni się przed eskadrą wroga. Z kolei zbyt lekki myśliwiec nie sforsuje obrony przeciwlotniczej czy umocnień. Do dyspozycji mamy ogromną ilość samolotów wśród których znajdziemy znajome skądinąd F-16 czy MIGi-29.

Jeśli w typowych strzelaninach fabuła ma charakter raczej drugorzędny, to w przypadku SL, jest zupełnie na odwrót. Tłem wydarzeń jest konflikt pomiędzy fikcyjnymi państwami Osea i Yuktobania, które, nie ukrywajmy, bardzo przypominają Stany Zjednoczone i ZSRR z czasów zimnej wojny. Jako Blaze, dowódca jednostki powietrznej wojsk Osei, musisz, przy pomocy swoich zarazem przyjaciół i skrzydłowych, bronić kraju przed Yuktobańczykami. Do pomocy masz gadatliwego Choppera; Archera – pilota młodego i zapalczywego oraz twardą jak stal i zarazem piękną Kei „Edge” Nagase. Oczywiście, wszystkie postaci są archetypami znanymi z japońskich filmów anime i ich zachowania są przez to raczej przewidywalne. Podobnie jest z fabułą, której najbliżej jest do hollywoodzkich produkcji ojczyźnianych.

Nagase jest słodka...

Może zabrzmi to dziwnie, ale w Ace Combat te wszystkie cliché, patos i ckliwość są bardzo naturalne. Gra niczego nie udaje, wręcz przeciwnie, od pierwszych minut zostajemy wciągnięci w historię aż po uszy i do ostatniej misji wprost nie sposób się od niej oderwać. Jest to zasługa ogromnej ilości dialogów, jakie mają miejsce podczas wykonywanych misji. Możemy w nich uczestniczyć poprzez proste odpowiedzi w rodzaju Yes/No i zwykle nie mają one większego wpływu na bieg wydarzeń, ale nadaje to grze niezwykłej atmosfery. Komunikują się nie tylko nasi skrzydłowi, ale także dowódcy innych jednostek, a nawet jednostek wroga. W dalszej części gry nasz oddział jest rozpoznawalny i sławny – słyszymy komentarze na nasz temat wyrażające strach i podziw. Rozbudowane rozmowy w eterze to niewątpliwie jedna z najbardziej wyjątkowych cech Ace Combat 5.

Technicznie Squadron Leader olśniewa i wyróżnia się nie tylko wśród tytułów na PS2, ale może spokojnie stanąć w szranki z najlepszymi grami na inne konsole. Nie sposób wyjść z podziwu, ileż jeszcze mocy programiści potrafią wyciągnąć z czarnuli. Wszystko, co lata, wygląda w Ace Combat obłędnie – samoloty są dopracowane niemal do perfekcji, do tego dochodzą znakomite efekty świetlne i pogodowe. Chmury, mgła, krajobraz widoczny z dużych wysokości sprawiają tak sugestywne wrażenie, że zapominamy, że to tylko gra. Niestety nie ma róży bez kolców i pewnych przeszkód obejść się nie da, nawet jeśli jest się genialnym programistą. Latanie na niskich pułapach odsłania wiele niedociągnięć w silniku gry – obiekty naziemne są raczej słabo opracowane i nieco zbyt symboliczne. Na szczęście przez większość czasu przyjdzie nam latać wysoko w przestworzach, a z daleka wszystko wygląda pięknie.

Wypada też napisać dwa słowa o przerywnikach filmowych. Statyczne ilustracje z czwartej części zastąpiono, bardzo dopracowanymi pod każdym względem, animowanymi filmami. Najważniejsze jest jednak to, jak znakomicie przerywniki współgrają z resztą gry. Nawet ze swoimi drobnymi niedoróbkami Ace Combat 5 jest jednym z najlepiej opracowanych graficznie tytułów na PS2 i naprawdę niedaleko mu do perfekcji. Posiadaczy odbiorników z ekranem panoramicznym ucieszy fakt, że gra obsługuje ten format bez żadnych problemów.

Dźwięk nie odstaje od grafiki. Efekty zostały zakodowane w systemie Dolby Pro Logic II, dzięki czemu możemy usłyszeć, jak samoloty śmigają skrzydło przy skrzydle. Trzeba przyznać, że dopóki nie ukazał się Metal Gear Solid 3, Ace Combat 5 mógł swobodnie uchodzić za najlepiej opracowaną w tym temacie grę na PS2. Głosów postaciom użyczyli profesjonalni aktorzy na co dzień zajmujący się dubbingiem do filmów anime – liczba dialogów jest zresztą, jak już wspomniałem, przeogromna. Ścieżka dźwiękowa jest najwyższych lotów i jeśli większość utworów znakomicie wpasowuje się w klimat misji, to główny motyw wprost zwala z nóg. To trzeba po prostu usłyszeć. W muzyce Ace Combat mamy też jeden akcent polski: dwa utwory zostały perfekcyjnie wykonane przez warszawską orkiestrę Filharmonii Narodowej. Które? Zgadnijcie sami.

Im wyżej, tym ładniej.

Piąta część Ace Combat stanowi tak zgrane zestawienie wielu elementów, że trudno w niej znaleźć jakiekolwiek większe wady. Wprawdzie gra nie jest długa i wiele osób ukończy ją w mniej niż osiem godzin, zawsze możemy skorzystać z trybu arcade, na który składają się pojedyncze zadania. Już sama kampania zachwyca i niejeden gracz z przyjemnością ukończy ją raz jeszcze, chociażby po to, by odkryć sekretny supermyśliwiec. Całość uzupełnia oszałamiająca oprawa graficzna i dźwiękowa, jaką poszczycić mogą się tylko nieliczne tytuły z potężniejszych technologicznie platform.

Hasło marketingowe znakomitej produkcji Namco brzmi: Nothing even comes close i w tym wyjątkowym przypadku reklama nie kłamie.

Maciej „Shinobix” Kurowiak

PLUSY:

  • niemal doskonała oprawa graficzna i dźwiękowa;
  • wciągająca historia;
  • zrywająca kask akcja.

MINUSY:

  • czasem trochę zbyt pretensjonalna;
  • latanie zbyt nisko raczej niewskazane.
Recenzja gry Farming Simulator 25 - Giants Software, nie można tak było od razu?
Recenzja gry Farming Simulator 25 - Giants Software, nie można tak było od razu?

Recenzja gry

Choć Farming Simulator 25 nie przynosi wszystkich zmian, o jakie prosili fani, to dzięki takim funkcjom jak deformacja terenu i GPS jawi się jako najlepsza dotychczas odsłona cyklu. Odsłona, która daje mnóstwo frajdy - a z modami będzie jeszcze lepiej!

Recenzja gry MechWarrior 5 Clans - dla fanów uniwersum BattleTech ta gra jest jak gwiazdka
Recenzja gry MechWarrior 5 Clans - dla fanów uniwersum BattleTech ta gra jest jak gwiazdka

Recenzja gry

MechWarrior 5: Clans zapowiadał powrót serii do motywów, które stanowiły o jej świetności w połowie lat 90. XX wieku. O grze było jednak dość cicho przed premierą, co wzbudzało moje obawy. Czy studio Piranha Games stworzyło w końcu tytuł godny przodków?

Recenzja gry Expeditions: A MudRunner Game - stop, panie kierowco, proszę dmuchnąć w QTE
Recenzja gry Expeditions: A MudRunner Game - stop, panie kierowco, proszę dmuchnąć w QTE

Recenzja gry

Expeditions: A MudRunner Game to powolna jazda w terenie dla cierpliwych kierowców. Świetną mechanikę jazdy ze SnowRunnera opakowano tu jednak w nudną otoczkę ekspedycji naukowych, które głównie irytują prymitywnymi minigrami.