25 to Life - recenzja gry
„25 to Life z całą pewnością nie zachwyci ani sympatyków Counter-strike’a, ani Enemy Territory, ani tym bardziej osób spragnionych dynamicznych strzelanek dla pojedynczego gracza. Nie ukrywam, iż potyczki w Sieci sprawiały mi pewną przyjemność...”
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Mając do czynienia z coraz większą liczbą kiepskich czy wręcz beznadziejnych tytułów, niejednokrotnie marzyłem o udoskonaleniu powszechnie obowiązujących systemów prawnych, tak aby wydawanie słabych gier było karane i to nie tylko nienajlepszymi wynikami ze sprzedaży, ale i pobytem za kratkami w przypadku poszczególnych członków zespołu. Byłoby to szczególnie wskazane przy tych produkcjach, które z braku mocnych stron, w postaci efektownej oprawy audiowizualnej czy ciekawego rozwoju rozgrywki, próbują zaszokować potencjalnego klienta przesadną brutalnością lub innymi kontrowersyjnymi rozwiązaniami. Autorów recenzowanej zręcznościówki nie skazałbym co prawda na tytułowe dożywocie, ale sądzę, iż kilka nocy spędzonych w areszcie mogłoby ich wielu ciekawych rzeczy nauczyć. ;-) Niestety, żyjemy w normalnym świecie, w którym z tego typu produkcjami trzeba sobie jakoś poradzić... co nie oznacza, iż jesteśmy zobowiązani do tego, żeby w nie koniecznie zagrać.
Recenzowana gra pod wieloma względami stara się przypominać takie hity jak GTA: San Andreas, czy Total Overdose. Problem w tym, iż tytuły te poza samą brutalnością miały wiele innych rzeczy do zaoferowania. W przypadku serii Grand Theft Auto była to ogromna swoboda działania, Total Overdose mógł się z kolei pochwalić wyjątkowo efektownymi ruchami głównego bohatera, wykonywanymi najczęściej w trybie spowolnienia czasu. Recenzowany shooter tak na dobrą sprawę nie ma takiego elementu, dzięki któremu mógłby wybić się na tle konkurencyjnych pozycji. Obawiam się więc, iż eksplodujące głowy i wyjątkowo częste strzelaniny nie wystarczą do tego, aby przekonać do siebie fanów tego typu produkcji.
Recenzowana gra posiada oczywiście tryb singleplayer, aczkolwiek (jak się za kilka chwil okaże) stanowi on jeden z mniej istotnych elementów 25 to Life. Zaprezentowany wątek fabularny – o dziwo – jest całkiem ciekawy, zakładając oczywiście, iż pragnie się rozrywki na poziomie przeciętnego filmu sensacyjnego. Miłośnicy bardziej złożonych produkcji nie mają tu właściwie czego szukać. W trakcie zabawy wcielamy się w trzy różne postaci, przy czym najczęściej jest to pospolity bandzior, występujący pod pseudonimem Freeze.
Główny (anty)bohater pragnie porzucić swoją dawną... hmm... profesję i rozpocząć bardziej uczciwe życie, wraz z rodziną. Wcześniej jednak podejmuje się wykonania ostatniego zlecenia. Jak można się domyślić, planowana wymiana nielegalnych towarów nie dochodzi do skutku, do akcji wkraczają bowiem siły policji, na czele których stoi seksowna pani detektyw. Freeze traci posiadany towar, a w rezultacie również swoją rodzinę, porwaną przez niejakiego Calderona. Wspomniany gangster będzie musiał spróbować uratować swoich ukochanych, zdobywając wcześniej gotówkę, którą miał uzyskać od zlikwidowanych Kolumbijczyków. Co ciekawe, w dalszej części zabawy Calderon staje się grywalną postacią. Nie chciałbym zdradzać jednak zbyt wielu szczegółów na jego temat. Trzecia postać, nad którą będziemy mogli przejąć kontrolę to detektyw Lester Williams. Próbuje on odnaleźć kryjówkę Calderona, a także pojmać samego bandytę. Niestety, fabuła gry od pewnego momentu staje się w pełni przewidywalna. 25 to Life tak na dobrą sprawę zaskoczył mnie wyłącznie w jednym momencie, a to dlatego, iż od tego typu produkcji nie oczekiwałem żadnych zwrotów akcji. Szkoda również, iż kolejne elementy głównego wątku odkrywane są właściwie wyłącznie za pośrednictwem kiepsko wykonanych scenek przerywnikowych.
Tryb singleplayer potrafi niestety bardzo rozczarować. Przede wszystkim, gra jest wyjątkowo krótka. Do pokonania jest zaledwie dwanaście podstawowych poziomów. Co więcej, plansze, na których rozgrywane są kolejne misje,zostały zaczerpnięte z multiplayera (o nim za kilka chwil). Jak można się więc domyślić, nie są one zbyt duże. W niektórych miejscach stają się też dość sztuczne. Autorzy pragnąc wydłużyć nieco czas zabawy umieścili w pewnych lokacjach bezsensowne zapory, które bez większych problemów głównemu bohaterowi powinno się udać pokonać. Tak niestety nie jest. 25 to Life charakteryzuje się także nieco zawyżonym poziomem trudności, ale w obliczu co najmniej kilku checkpointów przypadających na każdy etap nie przyprawi on o większy ból głowy. Niestety, całą grę można ukończyć w przeciągu zaledwie kilku godzin.
Jeśli chodzi o same misje, trzeba przyznać, iż są one dość zróżnicowane. Kolejne poziomy rozgrywane są między innymi w ogromnym centrum handlowym, więzieniu, na stacji metra czy na terenie posiadłości mafijnego bossa. Każdy etap posiada jeden obowiązkowy cel (najczęściej wystarczy dotrzeć do wyznaczonej strefy, bądź też pozbyć się określonej osoby), a także kilka dodatkowych. W zależności od rodzaju rozgrywanej misji może to być konieczność trafienia wymaganej ilości przeciwników w głowę, zdobycia dodatkowej gotówki ze zniszczonych bankomatów,czy też pojmania żywcem określonej ilości oponentów. W nagrodę za wykonywanie tych zleceń można odkryć dodatkowe przedmioty (okulary, kamizelki itp.), które następnie wykorzysta się (lub nie) w potyczkach sieciowych.
Na kolana i błagaj o... dodatkowy magazynek! :-]
Sterowanie aktualną postacią pozostawia wiele do życzenia. Przede wszystkim, razi stosunkowo niewielka ilość możliwych do wykonania czynności. Jest to szczególnie uciążliwe podczas unikania kolejnych ataków ze strony przeciwników. W przypadku 25 to Life są to najczęściej niezbyt atrakcyjne wizualnie i mało przydatne podskoki. Sądzę, iż gra zyskałaby znacznie więcej, gdyby na ich miejsce pojawiły się bardziej „profesjonalne” rzuty, zaczerpnięte choćby z serii Max Payne. Główny bohater potrafi również kucać. Szkoda tylko, iż w celu utrzymania tej pozycji należy mieć cały czas wciśnięty odpowiedni klawisz. Co więcej, sytuacje, w których ruch ten się przydaje (mowa o singleplayerze) można policzyć na palcach jednej ręki. W zależności od własnych preferencji można poruszać się z widokiem TPP lub FPP, przy czym w moim osobistym przekonaniu ten drugi jest mało atrakcyjny. Co więcej, korzystając z podglądu z perspektywy trzeciej osoby można ustawiać kamerę w taki sposób, żeby podejrzeć skrywających się za rogiem przeciwników.
Jako pewne urozmaicenie należy traktować możliwość pojmania zakładnika, oczywiście wyłącznie wtedy, gdy gra się jednym z dostępnych gangsterów. Tego typu akcje pozwalają zyskać kilka dodatkowych sekund na wycelowanie w znajdujących się w okolicy policjantów. Szkoda tylko, iż AI napotykanych oponentów stoi na stosunkowo niskim poziomie. Przeciwnicy najczęściej ograniczają się do prowadzenia ostrzału, zdecydowanie rzadziej zdarza im się korzystać z dostępnych zasłon. Na uwagę zasługuje natomiast stosunkowo bogaty arsenał broni, obejmujący karabiny maszynowe i snajperskie (te drugie są bardzo skuteczne), pistolety, shotguny, koktajle Mołotowa, granaty, CKM-y, a nawet wyrzutnie rakiet. To dobrze, że zadbano także o możliwość podnoszenia broni pozostawianych przez zabitych wrogów. Główny bohater może mieć przy sobie maksymalnie dwie giwery, w tym jedną lżejszą (najczęściej jest to tradycyjny pistolet).
25 to Life był tworzony w głównej mierze z myślą o potyczkach sieciowych i to wyraźnie widać. Do wspomnianych już wcześniej map z trybu dla pojedynczego gracza, dodano kilka zupełnie nowych. W sumie pojedynki mogą być toczone na osiemnastu planszach. Tak jak już mówiłem, mapy przeważnie nie są zbyt duże, aczkolwiek w przypadku multiplayera nie odczuwa się tego w tak dużym stopniu, tym bardziej iż recenzowany shooter spodoba się głównie tym osobom, które preferują zabawę w nieco mniejszych grupach. W przypadku większości plansz przy ośmiu grających zawodnikach zaczyna się robić tłoczno. Teoretycznie 25 to Life potrafi jednocześnie obsłużyć do 16 graczy. Korzystając z okazji warto pochwalić bardzo przejrzyste menu, dzięki któremu można od razu rozpocząć pojedynek, pozwalając komputerowi wylosować jedną z dostępnych sesji, czy też postarać się o wcielenie do jednego z istniejących klanów. Ciekawie zrealizowano również system punktacji. Dzięki temu bezproblemowo można się dowiedzieć, czy ma się do czynienia z początkującym graczem czy może wyjadaczem gatunku.
Generalnie możemy wybierać pomiędzy czterema podstawowymi trybami zabawy, przy czym zaobserwowałem, iż największym powodzeniem cieszy się War. Jest to odpowiednik klasycznego Deathmatcha, doskonale znanego miłośnikom współczesnych strzelanek. Tryb Robbery zakłada kradzież określonych dóbr z jednej z widocznych na podręcznej mapie lokacji. W tym czasie funkcjonariusze policji muszą oczywiście powstrzymać złodziejaszków, nie pozwalając im uciec ze zdobytymi przedmiotami z planszy. Podobne zasady przedstawia tryb Raid. W tym przypadku policjanci próbują odnaleźć kryjówkę bandytów, a także odzyskać przetrzymywane w niej dowody rzeczowe. Oba te tryby (Raid i Robbery) cechują się niestety słabszym tempem rozgrywki. Dzieje się tak dlatego, iż po zakończeniu każdej rundy wyświetlane jest podsumowanie i dopiero po kilkunastu sekundach można wznowić starcia. W sytuacji gdy danej stronie dość szybko uda się wypełnić postawione cele, innych może to denerwować, szczególnie tych graczy, którzy nie poznali jeszcze poszczególnych map.
Ostatni z dostępnych trybów, czyli Tag, zakłada z kolei przejmowanie kontroli nad wyznaczonymi punktami, na których są malowane graffiti. Co więcej, mogą się one pojawiać również w pozostałych trybach zabawy. Jest to oczywiście uzależnione od preferencji grających. Sam multiplayer nie został niestety należycie wyważony. Gangsterzy, nawet pomimo braku kamizelek kuloodpornych i innego dodatkowego wyposażenia, dysponują nieporównywalnie silniejszymi i bardziej celnymi pukawkami, przez co w rękach doświadczonych zawodników potrafią dosłownie zmiatać funkcjonariuszy policji z powierzchni ziemi. W rezultacie więc najczęściej dochodzi do sytuacji, w których próbuje się przejąć tego typu giwery od zlikwidowanych kilka chwil wcześniej przeciwników.
Graficznie 25 to Life wypada... no cóż... może będzie najlepiej, jeśli osobiście spojrzycie na dołączone do tej recenzji screeny. Nie ma się co oszukiwać, oprawa wizualna recenzowanego shootera prezentuje bardzo niski poziom wykonania. Od siebie jedynie dodam, iż gra ma akceptowalne wymagania sprzętowe, aczkolwiek w niektórych sytuacjach (szczególnie na zatłoczonych multiplayerowych mapach) zdarza się jej nieprzyjemnie przycinać. Ciekawie wykonano efekty towarzyszące podpaleniu głównej postaci, czy też znalezieniu się w obszarze objętym działaniem gazu łzawiącego. Wyjątkowo muszę natomiast pochwalić warstwę dźwiękową. W szczególności mam tu na myśli zróżnicowany i jednocześnie obfitujący w wielu znanych artystów (Xzibit, Public Enemy) soundtrack.
Podsumowując, 25 to Life z całą pewnością nie zachwyci ani sympatyków Counter-strike’a, ani Enemy Territory, ani tym bardziej osób spragnionych dynamicznych strzelanek dla pojedynczego gracza. Nie ukrywam, iż potyczki w Sieci sprawiały mi pewną przyjemność. To jednak zdecydowanie za mało, tym bardziej iż kluczowe elementy rozgrywki nie zostały odpowiednio dopracowane.
Jacek „Stranger” Hałas
PLUSY:
- dość rozbudowany, choć nie wyważony w perfekcyjny sposób multiplayer;
- możliwość customizowania swojej postaci w trybie multiplayer;
- bogaty arsenał broni oraz dodatkowego wyposażenia (kamizelki, gaz łzawiący, paralizatory itp.);
- porządna warstwa dźwiękowa.
MINUSY:
- brak jakichkolwiek rewolucyjnych czy nietypowych rozwiązań;
- cała zabawa ogranicza się wyłącznie do likwidowania napotykanych przeciwników;
- wyjątkowo krótka kampania dla pojedynczego gracza, na dodatek rozgrywana na mapach znanych z multiplayera;
- przestarzała grafika;
- przesadna brutalność, objawiająca się między innymi eksplodującymi głowami likwidowanych osób.