Rozdział III - Przyjaciele i wrogowie | Najdłuższa Podróż poradnik Najdłuższa Podróż
Ostatnia aktualizacja: 3 października 2019
Kiedy wyszłam z pokoju, na korytarzu czekał już wściekły Zack z pretensjami o wczorajszy wieczór. Dostał to, na co zasłużył. Wyszłam z domu i za pomocą metra szybko znalazłam się w pobliżu katedry na Hope Street. Spotkałam tam księdza o imieniu Raul, a ten powiedział mi gdzie mogę znaleźć Warrena, chłopaka o którym wcześniej wspominał Cortez. Wyszłam na ulicę i skierowałam swoje kroki do domu, na którego frontonie wymalowany był duży numer 87. W środku, na schodach siedział dość pyskaty dzieciak, czyli poszukiwany przeze mnie Warren Hughes. Spytałam go o namiary na speca od komputerów, ale... Oczywiście, jak mogłam przewidzieć, nic w życiu nie ma za darmo. Ale włamanie do siedziby Policji w Metro West, to chyba lekka przesada. Cóż było robić, ruszyłam do metra.
Kiedy wysiadłam na stacji w Metro West, moją uwagę zwróciła stojąca na środku drogi blokada i tabliczki z nazwami ulic.
Ale najpierw do budynku policji. Przed wejściem stał policjant zabezpieczający miejsce katastrofy promu. Nie, tędy nie dostanę się do budynku. Musiałam wymyślić coś innego. Wróciłam do blokady. Spróbowałam ją przestawić według tabliczek z nazwami ulic, a następnie coś mnie tknęło i wskoczyłam do kontenera na śmieci. Radzę wam, nie róbcie tego nigdy, coś wstrętnego. Ale dzięki temu wpadałam (dosłownie) do budynku policji.
Przeszłam obok biurka dyżurnej pani sierżant, ale drzwi prowadzące do dalszej części budynku były zamknięte. Przy drzwiach stała skrzynka narzędziowa w której znalazłam kartkę. Podeszłam do dwóch nierobów, siedzących nieopodal. To oni właśnie mieli naprawić drzwi, ale powiedzieli, że nie ruszą palcem bez odpowiedniego formularza. Wręczyłam im kartkę. Byłam blisko, ale to jeszcze nie to. Podeszłam do dyżurnej i poprosiłam ją o odpowiedni druk. Wreszcie raczyli się ruszyć i wziąć za swoją robotę. Ale jak ich teraz stamtąd odciągnąć? Przyjrzałam się stojącym na środku wideotelefonom. Mogłam z nich nawet zadzwonić do mamy. Tak, to jest pomysł. Zadzwoniłam z jednego telefonu pod numer drugiego, a następnie powiedziałam grubemu robotnikowi, że jest do niego rozmowa. Ten sam numer sprawdził się na chudym. Teraz sama poradziłam sobie z kabelkami i... Sezamie otwórz się. Przez to całe zamieszanie zapomniałam, że wejścia pilnuje jeszcze dyżurna pani sierżant. Musiałam jakoś odciągnąć jej uwagę, chociaż na chwilę. Przyjrzałam się półkom, a następnie kazałam sobie podać formularz znajdujący się najdalej. Kiedy była zajęta, mogłam przejść bezpiecznie przez drzwi.
Na korytarzu stał automat z napojami, a ponieważ byłam spragniona postanowiłam kupić sobie coś do picia. Weszłam następnie do szatni i uważnie przyjrzałam się nazwiskom wypisanym na szafkach. Ależ ktoś cierpiał w jednej z kabin. Ten głos ja już skądś znałam... Ależ to ten gliniarz, którego spłoszyłam pod Mercury Theatre. Wyłączyłam światło i podeszłam do kabiny. Przedstawiłam się jako sierżant Hernandez. Poprosił mnie o lekarstwo z szafki i wręczył klucz do swojej szafki. Wzięłam z niej kawałek lustra i przeczytałam notatkę oraz obejrzałam futerał na sztuczne oko. Zaraz, czy te drzwi obok automatu na korytarzu nie otwierało się za pomocą skanu gałki ocznej? Wróciłam do nieszczęśnika, wręczyłam mu lekarstwo i udając dobrą koleżankę porozmawiałam z nim chwilę na temat zbliżających się urodzin jego żony. W pewnej chwili wypadło mu jego sztuczne oko. Błyskawicznie podmieniłam je na oko, które zabrałam mojej małpce i chyłkiem wymknęłam się na korytarz. Teraz drzwi do archiwum stały dla mnie otworem.
Zabrałam się do komputera. Znalazłam akta Warrena, a kiedy poznałam imię jego siostry, odnalazłam materiały jej dotyczące, które wydrukowałam na stojącej nieopodal drukarce. Następnie musiałam zatrzeć wszystkie ślady dotyczące Warrena. Przeszukałam pliki odnoszące się do Awangardy, kościoła Volteka i samego Jacoba McAllena i wydrukowałam je. Przyjrzałam się nietypowym symbolom, które zapamiętałam i wpisałam w dolnym terminalu. Zabrałam znalezioną teczkę oraz infokostkę z danymi i skierowałam się do wyjścia.
Przy drzwiach zatrzymałam się tylko na chwilę, by zabrać śrubokręt, leżący bezużytecznie i w te pędy wróciłam do Warrena. Kiedy wręczyłam mu wydruki, ten skierował mnie do niejakiego Burnsa Flippera, mającego swoją siedzibę w dokach Newport. Dopiero kiedy trzy razy zastukałam, ten pomyleniec raczył mnie wpuścić. A jaki ma niewyparzony jęzor... Pogadałam z nim i wręczyłam mu infokostkę. Sporo wiedział o Awangardzie. Owszem, zgodził się pomóc, ale oczywiście nie za darmo. Czy w tym mieście nikt nic nie robi bezinteresownie? Ponieważ jedna z jego propozycji absolutnie nie wchodziła w grę, a groszem też nie śmierdziałam, zaoferowałam się, że zdobędę dla niego nowiutki moduł antygrawitacyjny (widziałam taki przy rozbitym promie, ale nie musiałam mu tego mówić). Skorzystałam przy bramie siedziby Burnsa z urządzenia do mieszania farb by odpowiednio przygotować puszkę z napojem, gdyż wiedziałam, iż gliniarzowi przy promie będzie chciało się pić. Kiedy tam dotarłam i wręczyłam mu puszkę, musiał biedaczek szybko udać się do budynku w celu wyczyszczenia munduru. Za pomocą kawałka lustra zmieniłam kierunek promienia lasera i śrubokrętem odkręciłam moduł. Teraz szybciutko wróciłam do bazy Flippera. Wdzięczny za moduł, obiecał, że przygotuje nową kartę identyfikacyjną tak szybko, jak się tylko da.
Postanowiłam zajrzeć jeszcze do katedry. Podsłuchałam tam rozmowę z Corteza z księdzem Raulem, wielce niepokojącą rozmowę. Kiedy kapłan odszedł, zamieniłam kilka słów z Cortezem, ale ten też nie chciał zdradzić mi wszystkiego. Wróciłam do Domu Granicznego, gdzie czekali już na mnie moi zaniepokojeni przyjaciele. Ale czy uwierzyliby mi i zrozumieli mnie cokolwiek, nawet gdybym miała chęć im coś zdradzić, skoro ja sama nie we wszystko, co się wydarzyło mogłam uwierzyć?