autor: Luc
Detale decydują o głębi. Wspominamy GTA IV - najpoważniejszą odsłonę serii
Spis treści
Detale decydują o głębi
Z samym telefonem wiąże się zresztą kolejna mała rewolucja, którą Rockstar przeprowadził w „czwórce”. Ponownie początkowo nie wydawało się to niczym szczególnym, ale dokładało jeszcze jedną, bardzo istotną cegiełkę do idealnego sandboksa. Chodzi oczywiście o możliwość nawiązywania „przyjaźni”, wspólnego włóczenia się po mieście i oddawania się poszczególnym aktywnościom. Mieliśmy ochotę odpocząć od codziennej gangsterki? W każdej chwili mogliśmy zadzwonić do Michelle i namówić ją na kolejną randkę, powiedzmy w kabaretowym Split Sides. Odrobina sportu? Może rzutki? Billard? Kręgle z Romanem („Tak, Roman, z przyjemnością pójdę z tobą do kręgielni po raz setny, będę za godzinę”)? A może odrobina alkoholu, jakaś restauracja lub klub ze striptizem? Opcji do wyboru było znacznie więcej i w każdym przypadku zapewniały autentyczną rozrywkę, nadając tym samym Liberty City wyjątkową głębię.
Grand Theft Auto IV jako jedna z nielicznych w serii doczekała się dwóch dużych fabularnych rozszerzeń. Wydane jako osobne produkcje i sprzedawane pod nazwą Episodes from Liberty City dwa dodatki o tytułach The Lost and Damned i The Ballad of Gay Tony były mniej ponure niż podstawka, choć nie unikały też poważniejszych tematów. Obie pozycje zostały przyjęte przez graczy i krytyków bardzo ciepło, notując oceny w granicach 9/10. Niewiele dodatków może pochwalić się równie imponującymi osiągnięciami.
Wrażenie to pogłębiała także liczba i różnorodność pozostałych elementów – nie chodzi oczywiście o same misje (choć i tych było sporo), ale także o takie kwestie jak chociażby samochody. Aby pokazać skalę zjawiska, najlepiej posłużyć się twardymi statystykami - w GTA III mieliśmy łącznie 56 pojazdów, przy pomocy których mogliśmy jeździć, pływać czy też latać. Całkiem imponująca liczba, która jednak całkowicie blaknie, gdy zestawimy ją z tym, co oddano do naszej dyspozycji w „czwórce”. Zakątki Liberty City mogliśmy zwiedzać z użyciem 127 unikalnych samochodów, samolotów czy też łódek. Fakt, w GTA V znajdziemy ich drugie tyle, ale jak na rok 2008 była to ilość wręcz powalająca. Jeśli weźmiemy pod uwagę również możliwości wydanej później wersji pecetowej, wspomniana różnica dodatkowo się pogłębia. Nie da się oczywiście pominąć tego, że optymalizacja na PC w przypadku GTA IV wypadła wręcz tragicznie i od tego, co zrobiono z GTA V, dzielą obie wersje lata świetlne, jednak nie sposób odmówić tej edycji jednego – fenomenalnych modów. To dzięki nim produkcja żyje do dziś i ma nadal sporą grupę fanów, i to pomimo kilku lat na karku. Począwszy od zwykłych modyfikacji poprawiających poszczególne elementy, dodających nowe ubrania, przez całkowite podmienianie postaci, tworzenie nowych wątków, aż po śrubowanie oprawy graficznej do tego stopnia, że nawet współczesne gry wypadają przy GTA IV po prostu przeciętnie. Społeczność moderska dokonywała w grze absolutnych cudów, a osiągane efekty mogły – i mogą nadal – śmiało konkurować z tym, co gracze tworzą w Skyrimie. Po wydaniu GTA V zapewne nowa odsłona przejmie palmę pierwszeństwa, jednak nie można zapomnieć o tym, że przez lata największych przemian dokonywano właśnie w „czwórce”.
Motyw nieprzewodni
Wszystko to sprawiało, że niemal każdy, kto sięgał po GTA IV, momentalnie wsiąkał w klimat Liberty City. A ten był przecież przy całej swej specyficzności po prostu niesamowity. Historia Niko Bellica nie do każdego przemawiała, jeśli jednak przetrwaliśmy żmudne początki i faktycznie zagłębiliśmy się w narrację, okazywało się, że Rockstar zaserwował graczom coś, o czym pamięta się przez przynajmniej kilka kolejnych lat. To, na co zwraca się uwagę, już od pierwszych chwil po odpaleniu tytułu, to fakt, że GTA IV jest po prostu szalenie poważne.