filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy

Filmy i seriale

Filmy i seriale 8 lutego 2020, 14:30

autor: Marek Jura

Tak, Boże Ciało naprawdę zasługuje na Oscara!

Boże Ciało to kino najwyższych lotów. Historia księdza, który wcale księdzem nie był, ma wszystko to, co powinien mieć kandydat do Oscara i jeszcze trochę więcej. Urzeka bezpośredniością, jakiej brak jego rywalom, nawet rewelacyjnemu Parasite.

Spis treści

Jan Komasa pokazał, że potrafi robić filmy jednocześnie hollywoodzkie i europejskie, mogące rywalizować o najwyższe laury zarówno w Polsce, jak i na świecie. Chociaż cała historia oparta jest na faktach, scenarzysta i reżyser podeszli do niej dość swobodnie, naginając ją do potrzeb filmu. Głównym bohaterem jest dwudziestoletni Daniel – chłopak, który próbuje ułożyć sobie życie po poprawczaku.

Niespecjalnie ma jednak na to pomysł, więc kiedy jego żart zostaje wzięty na poważnie, postanawia kontynuować maskaradę i udawać księdza. Na jego szczęście czy nieszczęście stary proboszcz wybiera się na odwyk, więc w praktyce Daniel przejmuje jego obowiązki. Od tej pory musi mierzyć się nie tylko z demonami przeszłości, ale również z problemami lokalnej społeczności. Brzmi ciekawie? Tak naprawdę fabuła to tylko jedna z licznych zalet Bożego Ciała. Jeżeli jeszcze tego dzieła nie widzieliście, lepiej szybko nadróbcie zaległości – niebawem może się okazać, że to kolejny polski zdobywca Oscara.

Historia księdza, który wcale nie był księdzem, jest oparta na faktach. W 2011 roku w jednej z mazowieckich wsi osiemnastoletni chłopak postanowił udawać kapłana. Robił to na tyle dobrze, że pełnił posługę przez następne dwa miesiące (!), w trakcie których dał się poznać jako niezwykle przekonujący i zainteresowany losem parafian kaznodzieja. Nie nazywał się jednak Daniel, a Patryk. Nigdy nie był również w poprawczaku. Ostatecznie został skazany jedynie za nieuprawnione noszenie sutanny i zmuszony do zapłacenia grzywny w wysokości 300 złotych. Znacznie bardziej bolesna była dla niego jednak kara władz kościelnych – został dożywotnio wykluczony z udzielania i przyjmowania sakramentów.

Jak przeklinać i nie stać się wulgarnym

Jest w Bożym Ciele taka scena, o której nie mogłem zapomnieć jeszcze długo po seansie. Do rzekomego księdza Tomasza przychodzi jego znajomy z poprawczaka. Mniejsza o kontekst fabularny – nie chciałbym zresztą atakować spoilerami tych z Was, którzy jeszcze filmu Komasy nie obejrzeli. W tej scenie najważniejsza jest gra aktorska Bartosza Bieleni i Tomasz Ziętka. I dialogi. Pozbawione literackiego polotu, proste, bezpośrednie. I przez to tak uderzająco prawdziwe. Pinczer grany przez Ziętka jest jednocześnie nonszalancki, wiecznie wkurzony i smutny.

Daniel, czyli Bartosz Bielenia, jednocześnie nieustępliwy i przestraszony. W filmie Komasy nie ma wyrazistych, jednoznacznych emocji. Odwaga miesza się tu z lękiem, radość z zakłopotaniem, a religijne uniesienie z niepewnością. Chociaż ciężko odmówić fałszywemu księdzu charyzmy, nie sypie on jak z rękawa złotymi myślami, nie zachwyca płomiennymi kazaniami. Zważywszy na to, jak często pojawia się na ekranie, odzywa się niewiele. A jeżeli już, rzadko składa pełne zdania. I przeklina.

W ogóle, jeżeli chodzi o tę sferę, Boże Ciało nie ustępuje filmom Scorsese. Bohaterowie rzucają k... i ch... swobodnie, potoczyście i w ilościach hurtowych. Tyle że nie sprawia to wrażenia czegoś wymuszonego – czy strażnikom krystalicznie czystej mowy się to podoba, czy nie, duża część społeczeństwa tak się właśnie porozumiewa. A Komasa do spółki z autorem scenariusza – Mateuszem Pacewiczem, który nie przekroczył jeszcze trzydziestki, pokazuje to znacznie lepiej niż którykolwiek ze współczesnych polskich twórców.

Nie wiem, czy Boże Ciało wygra wyścig o Oscary z Parasite. To jednak silny i mocno lobbowany konkurent, o którym mówi się już niemal wszędzie. Niemniej film Jana Komasy to kawał znakomitego kina. Ekstatyczny Bartosz Bielenia hipnotyzuje, wciąga w ekran, niepokoi. Porusza się w obrębie żywej i mocnej historii, która prostym językiem mówi o ważnych sprawach. I robi to cholernie sprawnie. Dla mnie Boże Ciało jest przede wszystkim dowodem na to, jak Komasa rozwinął się jako twórca od czasu efektownej, ale głupawej Sali samobójców. To pokaz nowych możliwości, krzyk: oto jestem! Jeśli teraz reżyser jest tak dobry, to wyobraźcie sobie, co będzie dalej. Nie mogę doczekać się kolejnych efektów jego pracy.

Hubert Sosnowski

Twórcy nie próbują na siłę moralizować, nie pouczają i – nomen omen – nie prawią kazań. Opowiadają historię Daniela chłodnym okiem dokumentalisty, któremu zależy na jak najdokładniejszym pokazaniu wszystkich jej aspektów. A ta nie jest jednoznaczna. Potykają się tylko raz, pod sam koniec, delikatnie spłycając opowieść rozwiązaniem być może zbyt naiwnym w stosunku do całego filmu. Ale to rysa nieduża, w żaden sposób nieodbierająca przyjemności z obcowania z Bożym Ciałem.

Ksiądz, który zabija

Boże Ciało to przede wszystkim opowieść o winie. O sposobach radzenia sobie z myślą o własnych grzechach, o konieczności stawiania czoła konsekwencjom własnych czynów. „Zabiłem myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem” – mówi w jednej ze scen główny bohater. To zdanie mogłoby chyba posłużyć za najkrótszy opis filmu. Tak naprawdę historia fałszywego księdza to pretekst do pokazania trudów zmagań z poczuciem winy. Każdy z bohaterów radzi sobie z nią w inny sposób – proboszcz pije, kościelna zaprzecza wszystkiemu, co nie pasuje do jej wizji świata, a Daniel zostaje księdzem. Najważniejsze jest przy tym to, że chociaż Komasa nie ucieka się do taniego moralizatorstwa, nie próbuje również wszystkiego relatywizować. Wybaczenie nie musi oznaczać zapomnienia.

Przy tym wszystkim Boże Ciało nie traci swojej atrakcyjności w sferze narracyjnej. Widz po prostu jest ciekawy, jak zakończy się historia księdza. Tym bardziej że reżyser zdaje się w pewnych momentach podrzucać fałszywe tropy, przekonywać widza, że teraz powinien się już domyślać, co stanie się w finale. A potem zręcznie wyprowadza go w pole. Nie są to zwroty akcji na miarę Wyspy tajemnic, jednak w tego rodzaju kinie wystarczają w zupełności, by utrzymać widza przed ekranem.

Między innymi dlatego Boże Ciało może stać się czarnym koniem oscarowej gali – jest atrakcyjne zarówno jako kameralny dramat, osobista historia zmagania się z poczuciem winy, jak i kawał porządnej kinowej rozrywki. To, za co Komasa był krytykowany po premierze Miasta 44, sprawia, że jego kolejne filmy mogą trafić do naprawdę szerokiego grona odbiorców. Uczynienie spektaklu widowiskowym przy jednoczesnym utrzymaniu wysokiego poziomu artystycznego to sztuka, która udaje się nielicznym.

Marek Jura

Marek Jura

W 2016 ukończył filologię na UAM-ie. Od tamtej pory recenzuje dla GRYOnline.pl prozę, poezję, filmy, seriale oraz gry wideo. Pierwsze kroki w branży dziennikarskiej stawiał zaś jako newsman w lokalnym brukowcu. Prowadził własną firmę – projektował, składał, testował i sprzedawał planszówki. Opublikował kilka opowiadań, a także przygotowuje swój debiutancki tom wierszy. Trenuje sporty walki. Feminista, weganin, fan ananasa na pizzy, kociarz, nie lubi Bethesdy i Amazona, lubi Lovecrafta, Agentów TARCZY, P:T, Beksińskiego, Hollow Knigt, performance, sztukę abstrakcyjną, mody do gier i pierogi.

więcej

TWOIM ZDANIEM

Czy Boże Ciało zasługuje na Oscara?

31,9%
Tak!
68,1%
Nie :(
Zobacz inne ankiety