Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 18 listopada 2011, 11:11

autor: Redakcja GRYOnline.pl

Opinia trzecia - Verminus. Redakcyjna wyprawa do Skyrim

Spis treści

Opinia trzecia - Verminus

O ile UVI i Gambri piszą o Skyrimie przez pryzmat doświadczeń z poprzednimi grami z cyklu The Elder Scrolls, tak ja jestem zupełnie niezwiązany emocjonalnie z tą serią. Oblivion znudził mnie po kilku godzinach, a jeśli chodzi o RPG-owe preferencje, to zawsze wolałem gry BioWare od tych tworzonych przez Bethesdę. Nie wiem, co się ze mną stało, ale w The Elder Scrolls V: Skyrim zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Nordyckie, mroźne klimaty stały się haczykiem, który bezwiednie połknąłem. Resztę zrobiła rewelacyjna mechanika oraz piękny, pełen niezapomnianych miejscówek i niezliczonych sekretów świat. Skyrim nie potrzebuje filmików przerywnikowych, kwiecistych dialogów, wyborów moralnych, a nawet – o zgrozo – fabuły, by wciągnąć gracza na setki godzin.

Najwięcej radochy sprawiają nieskryptowane sceny, które są rezultatem działania sztucznej inteligencji NPC-ów i zamieszkujących Skyrim bestii. W drodze do kryjówki bandytów z oddali obserwowałem smoka i giganta, którzy postanowili złożyć wizytę rzezimieszkom parę chwil przede mną. Ucieszyłem się, bo miałem spokój ze strażnikami, a ci przed śmiercią zdążyli zadać trochę obrażeń olbrzymowi, dzięki czemu stał się on dla mnie łatwiejszym celem. Piękna jest ta nieprzewidywalność Skyrima, nieważne, czy przemierzamy górskie szczyty podczas zamieci, czy penetrujemy fantastycznie zaprojektowane lochy, nigdy do końca nie wiemy, czego możemy się spodziewać, w jakiej sytuacji znajdziemy się za następne 10 minut. Gra zaskakuje co chwilę – czy to wplątując nas w niespodziewane zadanie i wysyłając przeciwko niespotkanej wcześniej bestii, czy po prostu tym, że z przejęciem odkrywamy kolejne aspekty mechaniki, które pokazują, jak wiele dróg i opcji mamy przed sobą. Choć grałem najmniej z naszej trójki, wypowiadającej się w tym tekście, to przez tych kilkanaście godzin nie nudziłem się ani minuty.

Rozwój postaci jest bezklasowy, ja jestem kimś na kształt maga bojowego specjalizującego się w czarach Zniszczenia i walce bronią jednoręczną. Kombinacja może z początku nie najszczęśliwsza, ale zaczynam czuć się na tyle pewny i silny, że zapuszczam się w coraz niebezpieczniejsze zakątki świata. Nawet na domyślnym poziomie trudności gra ma fantastyczny balans, z jednej strony nigdy do końca nie jesteśmy na tyle mocni, by wpadać na ślepo w dowolny zakątek mapy, z drugiej konsekwencja w rozwijaniu się w konkretnych dziedzinach daje świetne rezultaty po kilkunastu godzinach rozgrywki.

Większość lokacji wygląda pięknie i choć w dużej mierze to zasługa oprawy artystycznej, a nie zastosowanej technologii, poziom szczegółowości przy tak ogromnym otwartym świecie budzi uznanie. Podobnie jak optymalizacja – na trzyletniej maszynie gram przy maksymalnych ustawieniach w rozdzielczości full HD. Wielu graczy wiesza psy na niewygodnym ponoć interfejsie, ja od samego początku bawiłem się przy pomocy pada i większość opcji i menusów wydaje mi się niesamowicie intuicyjna. Za techniczną i artystyczną oprawę nowe dzieło Bethesdy ma u mnie piątkę, aaa... zapomniałem o muzyce Jeremy’ego Soule’a... piątkę z plusem.

Nie ma gier idealnych, nie ma gier bez wad, ale The Elder Scrolls V: Skyrim jest dziełem sprawiającym ogromną frajdę i to przez setki godzin – ja na razie nie chcę grać w nic innego. Ostatnia produkcja Bethesdy to redakcyjny fenomen, który sprawił, że porzuciliśmy Battlefielda 3, Batmana i nowego Assassina. Od tygodnia przerzucamy się opowieściami z naszych przygód – co jest najpiękniejsze – każda z tych historii jest inna. Ilość kombinacji w rozwoju postaci, obranej kolejności zwiedzania świata czy odkrywania urokliwych miejscówek jest poza zasięgiem większości gier.

The Elder Scrolls V: Skyrim

The Elder Scrolls V: Skyrim