Sieć kiepskich kłamstw. Recenzja serialu Lost in Space
Spis treści
Sieć kiepskich kłamstw
Wady serial ma dwie – i obie dotyczą głównej mąciwody opowieści, doktor Smith. Na papierze pomysł na tę postać był w porządku – próbująca rozpocząć nowe życie w kolonii złodziejka w ekstremalnej sytuacji musi kombinować i oszukiwać na wszystkie możliwe sposoby, byle jej prawdziwa tożsamość nie wyszła na jaw. Choć jej kolejne kłamstwa i machinacje powodują jedynie problemy, pozostaje ona święcie przekonana, że to nie ona sama, a cały świat jest zły.
Niestety, w praktyce jej łgarstwa okazują się niewiarygodne, a plany niemożliwe do zrealizowania. By pani doktor miała szansę cokolwiek zdziałać, w jej obecności wszyscy bohaterowie nagle stają się znacznie głupsi i bardziej ufni niż w kontaktach z każdą inną osobą. Natomiast trybiki napędzające akcję zaczynają zgrzytać i trzeszczeć, gdy logika całego serialowego wszechświata zostaje zaburzona, by następny absurdalny pomysł naszej kombinatorki jakimś cudem wypalił.
Gdy Robinsonowie mierzą się z kolejnymi wyzwaniami, jak fauna i flora planety, kataklizmy, awarie czy nawet inni rozbitkowie, serial wciąga i ciekawi, momentami ocierając się o granice naiwności, ale jej nie przekraczając. Kiedy natomiast uskutecznia swoje knowania pani doktor, poziom całości wyraźnie spada, co sprawia, że czekamy niecierpliwie, aż nastąpi powrót do sensowniejszych i zgrabniej zrealizowanych motywów. Lost in Space byłoby tytułem znacznie lepszym, gdyby tej postaci nie było tam wcale i gdyby skupiono się wyłącznie na Robinsonach oraz pozostałych bohaterach, przezwyciężających wzajemne animozje czy trudności.
Niebezpieczeństwo, Willu Robinsonie
Mimo mojej niechęci do doktor Smith niewiele mogę zarzucić grającej ją Parker Posey, która całkiem udanie pokazała niestabilność charakteru swojej postaci, w zasadzie od pierwszych chwil wzbudzając w widzu niepokój swoim zachowaniem (i przy okazji zmuszając do zastanowienia, dlaczego inni bohaterowie nie reagują na nią podobnie). Nieźle poradzili sobie również pozostali aktorzy, w tym najmłodsi, wcielający się w dzieciaki Robinsonów.
Jeśli chodzi o jakość efektów specjalnych, daleko im do poziomu hitów HBO (Westworld, Gra o tron), ale na tle innych tytułów Netflixa prezentują się naprawdę nieźle. Robot mógłby wyglądać bardziej oryginalnie (choć fani Mass Effecta pewnie się ucieszą, gdyż dość mocno przypomina on getha), ale za to nie razi zanadto sztucznością. Dobrze wypadają także wszelkie sceny dziejące się w kosmosie. Nie można tego samego powiedzieć o zwierzętach zamieszkujących obcą planetę, po których wyraźnie widać, iż są po prostu animacjami komputerowymi, ale oglądałem już o wiele gorzej wyglądające stwory w o wiele droższych produkcjach. Trochę rozczarowuje natomiast reszta przyrody obcej planety, która przedstawia się zupełnie normalnie, jedynie tu i ówdzie zaskakując jakimś niezwykłym kwiatem bądź owadem. Zdecydowanie chciałoby się, by twórców bardziej poniosła wyobraźnia.
Dziesięć odcinków Lost in Space minęło mi szybko wśród sympatycznych bohaterów, ich ciekawych przygód i przede wszystkim dużej ilości akcji. Knowania doktor Smith nie zdołały popsuć mi odbioru całości, choć nie mam wątpliwości, że bez niej byłby to serial jeszcze lepszy. Jest to zdecydowanie interesująca pozycja dla fanów optymistycznego, niezbyt brutalnego i może nie najmądrzejszego, ale za to wciągającego kina przygodowego, przy której można się dobrze bawić, zarówno podczas rodzinnych seansów, jak i samodzielnego maratonu z całym sezonem.