Recenzja serialu Altered Carbon – cyberpunk od Netflixa
Cyberpunk jest na fali. Po zapowiedzi gry od CD Project RED nadeszły filmy w postaci Blade Runnera 2049 czy Ghost in the Shell. A teraz debiutuje cyberpunkowy serial od Netflixa – Altered Carbon. Czy jest dobry?
Spis treści
- Co: cyberpunkowy serial zrealizowany przez Netflix
- Ile: pierwszy sezon to 10 odcinków trwających około godziny
- Data premiery: 2 lutego 2018 roku
- W roli głównej: znany z nowego RoboCopa Joel Kinnaman
Gigantyczne neony? Są. Cybernetyczne wszczepy? A jakże. Ponura wizja megamiasta w deszczu? Jest. Człowiek żyjący tylko w cyberprzestrzeni? Obecny. Latające auta? Odfajkowane. Zła korporacja? Jeszcze jak. Oglądanie proponowanego przez Netflix serialu Altered Carbon przypomina grę w cyberpunkowe bingo.
W oczekiwaniu na Cyberpunka 2077 od twórców Wiedźmina wygłodniali fani powinni przyjrzeć się coraz bogatszej ofercie science-fiction na Netflixie. Debiutujący właśnie Altered Carbon jako przystawka sprawdzi się całkiem dobrze – głębi w nim jednak nie szukajcie.
Twardziel z wysuniętą żuchwą
- imponuje wizualnie;
- pierwszorzędne sceny mordobicia;
- można grać w „Skąd pochodzi ten cyberpunkowy motyw?” i robić wrażenie na znajomych;
- scena z babcią;
- wciąga, idealny do binge-watchingu;
- chcę taką tytanową rękę.
- kreacja głównego bohatera ociera się o autoparodię;
- plot twist z czapy, przez który intryga pada i już nie wstaje;
- niewykorzystany potencjał najciekawszej postaci;
- sporo scen obliczonych wyłącznie na szokowanie widza;
- za tydzień o nim zapomnę.
Takeshi Kovacs jest twardym mężczyzną, o czym wiemy, bo wysuwa żuchwę do przodu i gdy ma być groźny, rozsuwa ręce na boki, jakby niósł pod pachami niewidzialne krzesła. Nic nie robi na nim wrażenia, nie takie rzeczy już widział, nie z takich pieców chleb jadł. Jest człowiekiem prostych przyjemności: tu komuś mordę obije, tu szczeniaczka kopnie, tam znowu powie pięciolatce, że życie jest do dupy i po co się starać, a następnie wysunie żuchwę jeszcze bardziej. Takeshi jest superżołnierzem, ma nienaganne absy i jest tak bardzo hardboiled, ale to tak bardzo, że cygaro i szklaneczka whisky same wskakują w dłoń.
Takeshi ma po temu powody, bo żyje w świecie, w którym wszystko się trochę pokomplikowało. Technologia cyfrowego zapisu osobowości na cybernetycznym wszczepie (yay, cyberpunk!) sprawiła, że można zostawić swoje ciało (zwane tu powłoką) równie łatwo jak rozdeptane kapcie i przenieść się do nowego, a w konsekwencji – odsunąć śmierć na bliżej nieokreślone „kiedyś”. Albo nawet „nigdy”, bo najbogatsi zrobili sobie z nieumierania nawyk, dla pewności regularnie tworząc kopie danych ze swojego wszczepu (zniszczenie go to jedyne game over w tym uniwersum).
W przypadku reszty populacji oczywiście nie jest już tak wesoło, bo o ile np. ofierze morderstwa przysługuje zastępcza powłoka, to już nikogo za bardzo nie obchodzi, czy będzie się ona nowemu użytkownikowi podobać, a nawet z grubsza zgadzać z jego wiekiem. Poza tym złe korporacje są złe, politycy są źli, ludzie są źli i protestują na ulicach, a sam Takeshi jest zły, bo przymusowo przydzielono mu powłokę gaijina.
Takeshi zostaje bowiem po 250 latach wyciągnięty z więziennego niebytu i ubrany w nowe ciało, kiedy to niewyobrażalnie bogaty Laurens Bancroft uznaje, że nikt inny, jak tylko ostatni żywy elitarny superżołnierz, nie jest godzien rozwikłać zagadki jego morderstwa. Tak, jego – bo choć mózg Laurensa wraz ze wszczepem malowniczo rozciapał się na ścianie, bogacz miał w zanadrzu swojego klona i kopię zapasową swojej osobowości, więc niczym dokument Worda po nagłym odcięciu zasilania po prostu został przywrócony do ostatnio zapisanej wersji. Niestety, podobnie jak w Wordzie, część wprowadzonych zmian się nie zachowała – Laurens stracił wspomnienia z ostatnich 48 godzin. Co się wtedy stało? To zadanie dla Takeshiego.
Ale nie wszystkim podoba się to, że dość skonfundowany nowoczesnością potencjalny terrorysta biega sobie po mieście bez nadzoru. Szczególnie nie podoba się to porucznik Kristinie Ortedze, która zaczyna go śledzić z uporem zahaczającym o obsesję. On udaje, że na nią nie leci. Ona udaje, że on jej nie kręci. My wiemy, że zejdą się najdalej w połowie sezonu.
Dużo cyber, mało punku
Dalej następuje zgrabnie napisany kryminał. Tropy się mnożą, podejrzani plączą, Takeshi w regularnych odstępach czasu spuszcza komuś łomot, żeby się widz nie nudził, ale i sam obrywa, żeby było sprawiedliwie. Bogacze są źli, policja skorumpowana, zamożne kobiety są jeszcze gorsze, a już najgorzej, jeśli są przy tym blondynkami. Pomiędzy biciem ludzi a uprawianiem seksu z rzeczonymi blondynkami Takeshiego nawiedzają wspomnienia z lat dziecięco-młodzieńczych, kiedy to należał do ruchu oporu – wspomnienia te stanowią zalążek jeszcze ciekawszej opowieści, takiej, która zdecydowanie lepiej wykorzystuje to, czym cyberpunk jest.
Bo latające auta, neony w deszczu i cyberwszczepy to tylko połowa dania, a „punk” w nazwie nie znalazł się przypadkiem. Cyberpunk, gdy zrealizowany dobrze, opowiada o sprzeciwianiu się temu, co zrobili ze światem ci, którzy mają nad nim władzę. Serial Altered Carbon nie jest tym zainteresowany; nakreśla w pierwszych odcinkach wizję świata niesłychanie opresyjnego – jeśli trafisz do więzienia, twoje ciało może zostać wypożyczone jak używany samochód, a po „odsiedzeniu” wyroku dostaniesz inne, obojętnie jakie, nie jesteśmy organizacją charytatywną – i traktuje to jako intrygującą dekorację, a nie źródło w zasadzie wszystkich kłopotów swoich bohaterów.
W żadnym momencie żadna z postaci, wliczając grupkę buntowników, nie dochodzi do wniosku, że problem jest bardziej złożony niż fakt, że kliku bardzo bogatych ludzi nie chce umrzeć. A kiedy już intryga się rozwiązuje i złoczyńca zostaje ujawniony, gdy serial stwierdza z pełnym przekonaniem, że wszystko to wina jednej osoby, wtedy ostatecznie traci się nadzieję, że Altered Carbon da nam do myślenia.
Zabierz babcię na święta... zza grobu
Choć Altered Carbon nie jest zbyt zainteresowany badaniem, jak rewolucja technologiczna zmieniłaby codzienne życie, zdarzają się wyjątki. Jedną z ciekawszych i zabawniejszych scen serialu są rodzinne obchody święta Dia de Muertos, na które Ortega przyprowadza swoją zmarłą babcię. Niestety, jedyną aktualnie dostępną powłoką było ciało brodatego bandziora...