Łabędzi śpiew. Czemu minął czas Quake'a i Unreala?
Spis treści
Łabędzi śpiew
Arena shootery nie przepadły całkiem. Po pierwsze, ich DNA żyje chociażby we wspomnianych wcześniej odmianach strzelanin, które chętnie korzystają z dorobku poprzedników. Po drugie – a mogliście to przegapić – nowe odsłony Quake’a i Unreal Tournamenta (oraz kilka świeżych tytułów) już powstały. Problem w tym, że zostały niemal porzucone albo zepchnięte do niszy.
Unreal Tournament 4 miał obiecujące początki i media przychylnie patrzyły na ten projekt. Po pierwsze, podstawowa gra od samego początku i na wieki wieków miała być dostępna w całości za darmo. Pieniądze leciałyby jedynie jako procent od płatnych modów przygotowanych przez pasjonatów – ale bezpłatne modyfikacje też spokojnie można było puszczać w obieg. W dodatku rozgrywka stanowi nawiązanie do najlepszej, pierwszej odsłony serii, zwłaszcza pod względem poruszania się i mocy broni. Armaty mają tu potężnego kopa, a dzięki dzikiej dynamice każde starcie nabiera wyjątkowo drapieżnego charakteru.
Twórcy i zapaleńcy zdążyli wypuścić sporo map, dodali kilka ciekawych trybów rozgrywki i... na tę chwilę to tyle. Od dwóch lat UT4 pozostaje w stanie pre-alpha, a Tim Sweeney w wywiadzie przyznał, że gra nie jest aktywnie rozwijana. Szkoda, bowiem teraz, gdy Epic dysponuje ogromną siłą przebicia – można by spokojnie zagospodarować tę niszę w całości i dostarczyć najbardziej spektakularną arenową grę akcji od lat. Członkowie studia pełną parą pracują jednak nad aktualizacjami do Fortnite’a, bo to właśnie tam są dziś duże pieniądze.
Z kolei deprawatorzy młodzieży z id Software postanowili nie składać broni i powoli, pomalutku rozwijają Quake Champions, starając się łączyć stare z nowym. Zaciągają graczy na klasyczne areny i stawiają przeciw sobie w trybach death match, capture the flag czy instagib (trafienie oznacza śmierć), jednak tym razem każda postać posiada specjalizację, zróżnicowane statystyki i umiejętności niczym w Overwatchu. Z tą różnicą, że wszyscy mają dostęp do tej samej broni. O ile zdążą po nią dobiec.
Co jakiś czas dostajemy kolejnych czempionów oraz mapy i mimo mechanicznych urozmaiceń zabawa zachowuje zabójcze tempo gry Quake III Arena, dostarczając podobnych emocji. Co więcej, QC można ściągnąć za darmo w ramach otwartej bety ze Steama lub przez launcher Bethesdy.
Statystyki z platformy Valve nie napawają jednak optymizmem – od dłuższego czasu nie pojawiło się na serwerach więcej niż 1800 graczy jednocześnie, a średnia oscyluje wokół liczby 700. Może to kwestia stopnia trudności – ciężko zmotywować się do dalszej gry, gdy raz za razem niszczą nas starzy wyjadacze, a pewnych mechanik nikt nie wyjaśnia. Może problemy techniczne wyskakujące przy niektórych aktualizacjach zniechęcają odbiorców?
Tak czy inaczej, zarówno dzieła id Software, jak i Epic Games wyglądają jak poboczne, niemal garażowe projekciki, popełnione raczej z sentymentu.
Nie dziwię się tym studiom. Wiele tytułów, jak chociażby Toxikk, przeszło bez żadnego echa lub zamknęło się w elitarnej niszy niczym Warsow. Po drodze wydarzyła się zresztą piękna katastrofa – LawBreakers Cliffa Bleszinsky’ego, jednego z ojców Unreal Tournamenta i Gears of War.
Razem z weteranami z branży założył on Boss Key Productions. Za pomocą LawBreakers, w które wpompowano grube miliony dolarów, chciano rzucić rękawicę choćby i Overwatchowi. Serwery zamknięto we wrześniu 2018 roku, rok i miesiąc po premierze, produkcja okazała się finansową porażką, a po drodze Boss Key Productions próbowało ratować się modą na battle royale – i zbankrutowało.
Co ciekawe, przyczyn niepowodzenia LawBreakers należy upatrywać wszędzie poza grą. Zawinił Bleszinsky szafujący hasłami, które trafiłyby co najwyżej do kilku gimnazjalistów. Położono też projekt tła fabularnego – bohaterom brakowało charyzmy i wyrazistości konkurencji z Blizzarda. Najgorszy grzech popełniono jednak przy wybieraniu grupy docelowej (kłaniają się pogardliwe żarciki Cliffa, choć nie tylko) – każdy trailer krzyczał, że to zabawa dla prawdziwych twardzieli, takie Dark Souls wśród arena shooterów.
Reklama jednak odrobinę rozminęła się z rzeczywistością (podobnie jak w przypadku nowego Unreal Tournamenta). LawBreakers w spektakularny – bardziej niż Quake Champions – sposób łączyło dziką, bezkompromisową rozróbę i przemoc z aren z czempionami na modłę Overwatcha, ale rozgrywka okazała się dużo bardziej przystępna niż w pierwowzorach. Wyglądało to obłędnie, a pikanterii całości dodawały sektory map z zerową grawitacją. LawBreakers mogło namieszać w branży, gdyby ktokolwiek o nim usłyszał. Po tych wszystkich wpadkach grę wypuszczono na dodatek w wyjątkowo nieprzyjaznym sezonie, z nietrafioną, wytłumioną kampanią reklamową. Nigdy nie dowiemy się, czy w innych okolicznościach pozycja ta przywróciłaby arena shooterom dawny blask.