Kinofiliski afekt. Legion samobójców to zuchwały wybryk filmowy
Spis treści
Kinofiliski afekt
W języku angielskim (o którym więcej w notce „Od autora”) jest takie fajne słówko, które mówi czytelnikowi, że dany tytuł jest w tym samym momencie zuchwały i bezpardonowy. Chodzi mianowicie o „audacious”. A jeśli dany film okaże się „audacious”, oznacza to, że dawno nie było w kinie takiej produkcji, która byłaby składową tak wielu szalonych i nieoczywistych fragmentów. To jedno małe słówko zawiera ogromne pokłady emocjonalne. Rezonuje znacznie silniej niż nasze polskie wyrazy. Wiele rzeczy może być śmiałych, ale na to angielskie określnie trzeba sobie po prostu zasłużyć.
Legion samobójców jest „audacious”.
Reżyser tworzy coś w rodzaju namiastki filmów klasy B, a przy tym składa hołd najlepszym hollywoodzkim produkcjom. Co więcej, James Gunn konstruuje całkiem zgrabną krytykę Stanów Zjednoczonych, naśmiewa się z amerykańskich sposobów działania, a także patosu, który tak bardzo był wyczuwalny w pierwszej części serii. Wychodzi na to, że film ten jest niczym Martwe zło 2 (1987) – niby taki sam, co poprzednia część, ale jednak lepszy, urozmaicony i podkręcony na maksa. Nie znajdziecie bardziej klarownej analogii. To naprawdę działa na tych samych zasadach, jak kultowy film Sama Raimiego.
Kicz wylewa się z wielu stron, głównie chodzi o przeplatanie różnych tropów filmowych (od groteski po okrutne gore), a i kostiumy bohaterów robią swoje, wprowadzając jeszcze więcej niekonwencjonalności. Strona wizualna jest kolorowa, z pozoru bezpieczna, ale nie dajcie się oszukać, te tęczowe barwy stylowo mieszają się z jakże czerwoną krwią. Czuć też ten świadomy zapach hollywoodzkiego przepychu: wręcz płynąca, pięknie nakręcona scena mordowania w obozie w dżungli przypomina początek pierwszego Predatora (1987). Nieco później dostajemy klimaty Commando (1985), a kiedy wchodzi pokręcony wątek science-fiction, to przed oczami mamy Inwazję porywaczy ciał z 1956 roku połączoną z widowiskowością (i prześmiewczością) niezapomnianych Żołnierzy kosmosu (1997). Do tego dochodzi sporo smaczków: np. hełm Bloodsporta przypomina głowię Obcego z popularnej serii horrorów. I robi wrażenie!
Zostało jeszcze 48% zawartości tej strony, której nie widzisz w tej chwili ...
... pozostała treść tej strony oraz tysiące innych ciekawych materiałów dostępne są w całości dla posiadaczy Abonamentu Premium
Abonament dla Ciebie