Horrory tak złe, że aż straszne. Ich seans będzie torturą
Horrory mogą straszyć na wiele różnych sposobów. Są także filmy, które przerażają tym, jak źle zostały wykonane. Historia jest słaba, scenografia tragiczna, a widz boi się chwili, gdy znów zaatakuje go zażenowanie. Oto horrory tak złe, że aż straszne.
Spis treści
Włączając horror, widz ma wobec danej produkcji pewne oczekiwania. Liczymy na to, że nadchodzący seans nas w jakiś sposób przestraszy. Może to być za sprawą mocno zwizualizowanej brutalności, budowanego napięcia lub obecności zjawisk nadprzyrodzonych. Do tej listy można dopisać jeszcze jedną metodę, która jednak nie jest stosowana przez twórców świadomie. Czasami, przez przypadek, udaje im się nakręcić film grozy tak słaby, że straszy całokształtem.
Poniżej prezentujemy zestawienie jednych z najgorszych horrorów w historii. Te produkcje zawodzą w wielu różnych aspektach – od historii zaczynając, na montażu kończąc. Podczas seansu widz bardzo często będzie zakrywał oczy – jednak nie ze strachu, a z zażenowania. Przedstawiamy jedyne w swoim rodzaju dzieła kinematografii, kontakt z którymi z pewnością okaże się strasznym (przynajmniej w jednym ze znaczeń tego słowa) doświadczeniem.
Manos: Ręce przeznaczenia
Oryginalny tytuł: Manos: the Hands of Fate
Rok produkcji: 1966
Nie można było rozpocząć tego zestawienia od innej produkcji niż niesławny Manos: Ręce przeznaczenia. Powstał on w wyniku zakładu, będącego efektem stwierdzenia, że stworzenie horroru jest bardzo proste. Słowa te wypowiedział Harold P. Warren, jednak wyreżyserowany przez niego obraz kinowy absolutnie ich nie potwierdził. W filmie Manos: Ręce przeznaczenia brakuje wszystkiego, zaczynając od zwykłego montażu, na który albo zabrakło budżetu, albo chęci.
Początkowa scena przedstawiająca podróżującą rodzinę ciągnie się w nieskończoność, a następnie Manos rzuca widza to tu, to tam, bez ładu i składu. Jednym z najzabawniejszych jest moment, w którym Mistrz krzyczy, że ma nastać cisza, kiedy... jest zupełnie cicho. Film niby ma jakąś fabułę, ale trudno nie odnieść wrażenia, że w zasadzie nic się w nim nie dzieje. Podobnie rzecz ma się z muzyką. Harold P. Warren rozumiał, że jest ona niezbędna, ale na tym jego wiedza się kończyła. Ścieżka dźwiękowa wydaje się bowiem kompletnie oderwana od reszty filmu.
Najbardziej bezsensowny jest przewijający się przez całą tę produkcję motyw zatrzymywania przez policjanta tej samej pary jadącej samochodem. Nie ma to żadnego wpływu na fabułę i zapewne było jedynie wypełniaczem, by wydłużyć czas trwania filmu. Całe to „dzieło” najlepiej podsumowuje jeden z komentarzy zamieszczonych w sieci: „Role odegrano, scenariusz został napisany, a efekty były specjalne”.