Zawsze znajdzie się większa ryba. Dlaczego od lat nie dostaliśmy dobrej gry o Jedi?
Spis treści
Zawsze znajdzie się większa ryba
Firmy Disney i Electronic Arts – a wraz z nimi produkcje ze świata Gwiezdnych wojen – utknęły gdzieś między Scyllą a Charybdą. Oba te przedsiębiorstwa zdążyły już poważnie nadszarpnąć zaufanie fanów uniwersum i aby je odzyskać, potrzebują jakiegoś przełomu. Hitu na miarę Imperium kontratakuje w filmach lub Knights of the Old Republic w grach. Ale wyprodukowanie takiego dzieła nie jest możliwe, dopóki któreś z nich nie postanowi podjąć poważnego ryzyka i oddać pełnej kreatywnej kontroli w ręce twórcy z wizją – a nie rzemieślnika. Tymczasem od kilku lat każdy nowy produkt związany z sagą wydaje się być zatwierdzany przez dziesiątki korporacyjnych kierowników. Niezbyt to przyjazne środowisko dla bardziej twórczych umysłów.
Szczególnie sytuacja EA jest nie do pozazdroszczenia, bo oprócz zszarganej reputacji – do której gigant z Redwood chyba zaczyna się przyzwyczajać – dochodzi wyczuwalny brak zaufania ze strony Disneya. Gdy afera wokół skrzynek w Battlefroncie II wymknęła się „Elektronikom” spod kontroli, podobno to właśnie telefon od przedstawicieli „imperium Myszki Miki” zadecydował o tym, że wycofano się rakiem z pomysłu agresywnych mikropłatności. W lutym zeszłego roku pojawiły się z kolei pogłoski, jakoby korporacja nie była zadowolona z poczynań Electronic Arts i miała zamiar zastąpić je inną firmą – w grę wchodziły podobno Activision i Ubisoft. Inną opcją byłoby pójście drogą LucasArts i oddawanie licencji zewnętrznym zespołom, tak jak w przypadku innych marek Disneya.
Wydaje się, że obecnie właśnie to byłoby optymalnym rozwiązaniem. Gwiezdne wojny to tak pojemna marka, że da się podpiąć pod nią masę różnych gatunków – pierwszoosobowe strzelanki, gry akcji, przygodówki, strategie czasu rzeczywistego, 4X, ba, jak ktoś się uprze, można nawet odkurzyć zawody ścigaczy z Mrocznego widma i zrobić z nich wyścigówkę! A przy tym uniwersum to jest szeroko rozpoznawane i powszechnie uwielbiane, co zwiększa szanse na kasowy sukces i z pewnością przyciągnęłoby utalentowanych deweloperów.
Electronic Arts nie tylko samo nie śpieszy się z wydawaniem kolejnych produkcji osadzonych w świecie Gwiezdnych wojen, ale i alergicznie reaguje na wszelkie próby wykorzystywania licencji przez zewnętrzne firmy. Przykładem może być chociażby przypadek studia Petroglyph, które ujawniło niedawno, że zaproponowało „Elektronikom” stworzenie kontynuacji udanej strategii Empire at War z 2006 roku. EA nie tyle się nie zgodziło, co nawet nie odpowiedziało na tę ofertę. Bardziej aktywnie wydawca zareagował na darmowy fanowski remake Battlefronta III, którego autorów zmuszono do porzucenia wszystkich charakterystycznych elementów uniwersum – nawet pomimo faktu, że wstawili się za nimi przedstawiciele Lucasfilmu. Na szczęście projekt nie został całkowicie skasowany – powstaje nadal, pod nazwą Galaxy in Turmoil.
Nigdy nie mów mi o szansach!
To jednak wyłącznie gdybanie. Na ten moment Electronic Arts cały czas ma licencję na Gwiezdne wojny, która będzie obowiązywać aż do 2023 roku. Co dostaniemy do tego czasu? Najwcześniej w święta otrzymamy Jedi: Fallen Order, grę akcji studia Respawn Entertainment, które wyrobiło sobie renomę dzięki serii Titanfall. Dalsze plany EA są jednak nieznane. Toksyczna atmosfera wokół Battlefronta II poskutkowała niższymi, niż przewidywano, wynikami sprzedaży, co z kolei stawia pod znakiem zapytania trzecią część strzelanki DICE – przynajmniej w najbliższym czasie. O Knights of the Old Republic III też raczej nie ma co marzyć. BioWare podobno kilkakrotnie próbowało przedstawiać swoje pomysły na kolejną część cyklu wydawcy, te jednak były regularnie odrzucane. Dwa zewnętrzne studia Electronic Arts, Motive oraz Vancouver, pracują rzekomo nad projektami o mniejszej skali, ale na razie nie wiadomo o nich tak naprawdę nic.
Wkrótce „klątwa” growych Gwiezdnych wojen skończy piętnaście lat, a przyszłość nie zapowiada się zbyt optymistycznie. To jedna z największych (jeśli nie największa) marek świata, tymczasem jej potencjał jest marnowany przez Disneya i Electronic Arts tak samo, jak działo się to przez lata za rządów LucasArts. Wszyscy obchodzą się z nią jak z jajkiem – na czym cierpi i ilość, i jakość wydawanych produkcji. I – co najgorsze – nie bardzo widać jakieś sensowne, tzn. takie, które zadowoliłoby i właściciela praw, i graczy, rozwiązanie problemu. Nie wiem jak Wy, ale ja mam złe przeczucia.