Strach jest drogą do Ciemnej Strony. Dlaczego od lat nie dostaliśmy dobrej gry o Jedi?
Spis treści
Strach jest drogą do Ciemnej Strony
Teraz, po niemal sześciu latach od podpisania umowy między Disneyem a Electronic Arts, wyraźnie widać, że firmie nie udało się w najmniejszym stopniu spełnić oczekiwań społeczności. Przez cały ten czas otrzymaliśmy zaledwie dwa „duże” tytuły – remake Battlefronta i jego kontynuację. Pierwszą z tych pozycji przyjęto z mieszanymi uczuciami z powodu mocno wybrakowanej zawartości, druga została zmiażdżona przez graczy z racji skrajnie antykonsumenckiego podejścia do skrzynek z losową zawartością, na których opierał się system rozwoju postaci. W tym czasie „Elektronicy” zdążyli też zamknąć studio Visceral Games, oddać do przeróbki projekt, nad którym ta ekipa pracowała, a następnie całkowicie go skasować.
Project Ragtag, czyli sami przeciw wszystkim
Zamknięcie studia Visceral Games mogło Was zaszokować, mogliście też przyjąć to z kompletną obojętnością, trudno jednak nie poczuć chociaż minimum współczucia dla deweloperów. Szczególnie że już po smutnym końcu firmy na jaw wyszła jej walka... cóż, właściwie ze wszystkimi, którzy decydowali o przyszłości projektu. Mowa o firmach Electronic Arts i Lucasfilm.
„Elektronicy” rzucali studiu kłody pod nogi, ponieważ niezbyt podobał im się pomysł liniowego tytułu dla pojedynczego gracza. Zdecydowanie bardziej woleliby coś z elementami sieciowymi, z czego można byłoby przez długi czas czerpać dodatkowe zyski. EA nawet nieszczególnie się z tym kryło – Blake Jorgensen, dyrektor finansowy, powiedział otwarcie: „Trzeba się od tego odciąć, gdy zdasz sobie sprawę, że nie zarobisz na tym dużo pieniędzy”.
Dodatkowym problemem było przywiązanie do szczegółów Lucasfilmu, dotyczące każdego aspektu gry. Jeden z deweloperów stwierdził, że można było miesiącami dogadywać się w sprawie ubioru, broni i zachowania bohaterów, ponieważ przedstawiciele firmy nie byli przekonani, czy wpasują się one w realia uniwersum. I o ile dbałości o wizerunek marki nie sposób nie przyklasnąć, tak wiele wskazuje na to, że ciągnące się w nieskończoność dyskusje na temat gry mocno przeszkadzały w procesie jej produkcji i być może przyczyniły się do jej ostatecznego anulowania. Pamiętajmy, że miesiąc oczekiwania na decyzję „z góry”, oznacza miesiąc wypłacania pensji, co podwyższa koszty prac nad danym tytułem.
Rozwiązanie zespołu odpowiedzialnego za Dead Space zbiegło się w czasie z wizerunkowym koszmarem, jakim był Battlefront II, wypowiedziami dyrektora finansowego EA, Blake’a Jorgensena, o „nieograniczonej monetyzacji” i „grach jako usługach” oraz stwierdzeniem, że pozycje przeznaczone dla jednego gracza nie są już popularne. Wszystko to stanowiło jasny przekaz dla osób liczących na kolejne Knights of the Old Republic lub Jedi Knight – dopóki „Elektronicy” posiadają licencję na tworzenie tytułów ze świata Gwiezdnych wojen, będziemy dostawać produkcje skupione na rozgrywce wieloosobowej i elementach sieciowych... takich jak lootboksy. W odpowiedzi w internecie pojawiła się petycja do Disneya, by odebrać gigantowi z Redwood prawa do marki.
Problem w tym, że sam Disney ma na razie duży kłopot z odpowiednim podejściem do tej licencji i do jej ogromnego potencjału. Od 2015 roku wytwórnia wypuściła już cztery filmy kinowe i jak dotąd z żadnym z nich nie trafiła w dziesiątkę. Przebudzenie Mocy to skrajnie pozbawiona ryzyka kalka Nowej nadziei. Ostatni Jedi wprowadził nowe wątki i pomysły, ale część z nich była zupełnie nietrafiona. Z kolei spin-offom – Łotrowi Jeden i Solo – wyraźnie brakowało tej szczypty magii, jaka zawsze cechowała sagę.
O George’u Lucasie można wiele powiedzieć, ale on przynajmniej miał swoją wizję i realizował ją – z lepszymi lub gorszymi rezultatami (a potem poprawiał bez końca w kolejnych wydaniach DVD). Disney tymczasem nadal nie za bardzo wie, jak chce budować przyszłość tej gigantycznej marki. A skoro ma co do tego wątpliwości w kwestii filmów, będących jego oczkiem w głowie, to jak ma decydować o grach?