Polskie Gwiezdne wojny? Tak, teraz to będzie możliwe
W tym tygodniu dowiedzieliśmy się, że Disney zmienia strategię wydawania gier na licencji Star Wars. W ramach nowego porządku jedno EA-mperium zastąpi sojusz studiów deweloperskich, wydających gry pod marką Lucasfilm Games. To szansa dla naszej branży.
W 2012 roku Disney przejął prawa do marki Star Wars, a w 2013 roku dowiedzieliśmy się, że gry w tym uniwersum przez 10 lat będzie mogło produkować i wydawać tylko Electronic Arts. Od tego czasu minęło już ładnych parę lat, a my dostaliśmy dwa Battlefronty, Jedi Fallen Order i Squadrons. W gruncie rzeczy nie jest to zły zestaw, ale fani, w tym ja, czują niedosyt.
Teraz okazuje się, że Disney także go czuł i powierzył tworzenie gry w otwartym świecie Ubisoftowi. Wyłączność dawnej umowy przestała być faktem i wszystko wskazuje na to, że Disney będzie się dogadywał osobno z różnymi deweloperami na tworzenie dużych i małych gier na swojej licencji.
Gdyby to się wydarzyło wiosną 2013 roku, nie pisałbym tego felietonu. Wtedy polska branża na zlecenia od giganta liczyć raczej by nie mogła. Przypomnę, że wówczas, blisko 8 lat temu, największymi osiągnięciami naszego growego przemysłu były takie tytuły jak Wiedźmin 2, Call of Juarez: Gunslinger, Hard Reset (Shadow Warrior debiutował parę miesięcy po ogłoszeniu umowy Disneya i EA), seria Anomaly od 11 bit i Sniper: Ghost Warrior 2. Nieźle, ale to wszystko raczej druga liga.
Od tamtego czasu na rynek trafiły Wiedźmin 3, Cyberpunk, Dying Light, druga część Shadow Warriora, This War of Mine i Frostpunk, Superhot, Green Hell, Layers of Fear, Ghostrunner czy Terminator: Resistance. Każdy z tych tytułów zrobił dobrą robotę w swojej kategorii, a to tylko wycinek całego obrazu.
Te siedem lat z hakiem sprawiło, że o naszych twórcach (którzy już wcześniej mieli potencjał i sukcesy) na świecie zrobiło się głośno. Nie widzę powodu, dla którego mieliby oni nie być brani pod uwagę przy udzielaniu licencji na gry ze świata Star Wars.
Oczywiście Disney ma przynajmniej dwie drogi do wyboru. Może kontynuować swoją tradycyjną politykę, w ramach której każdy szczegół gry musi zostać skonsultowany, żeby przypadkiem nie powstało nic niepasującego do całości, a mógłby też się bardziej otworzyć.
To pierwsze podejście może się skończyć kolejnymi czterema grami przez siedem lat i kolejnym niedosytem. To drugie z kolei tworzy ryzyko powtórki z przypadku firmy Games Workshop, która udzielała licencji na uniwersa Warhammerów tak chętnie, że w efekcie Steam ugina się pod ciężarem słabych produkcji sygnowanych tą marką. Oba warianty są mocno ułomne i mam nadzieję, że dostaniemy coś pośrodku i że „nasi” także wejdą do nowego sojuszu twórców Gwiezdnych wojen. Może by tak stworzyć symulator odciętej od świata bazy rebeliantów od 11 bit albo wykorzystać pomysł na Ghostrunnera, tylko ze szturmowcami, mieczami świetlnymi i Coruscant w tle? Mam dobre przeczucie co do tego.
ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA
Ten tekst powstał z myślą o naszym newsletterze. Jeśli Ci się spodobał i chcesz otrzymywać kolejne felietony przed wszystkimi, zapisz się do naszego newslettera.