Foundation pokazuje, że Apple TV+ to poważny gracz, który musi się jednak jeszcze sporo nauczyć
Foundation to najnowszy serial science fiction Apple TV+. Choć pierwsze odcinki stanowią pokaz wielkiego budżetu i zalążek ciekawej historii, trudno nie odnieść wrażenia, że od tak poważnego gracza na rynku powinniśmy wymagać więcej.
Spis treści
Ostatnimi czasy trochę częściej korzystam z Apple TV+, choć ta platforma streamingowa dostępna jest na rynku już od 2019 roku. Najpewniej nie czułbym się zachęcony do wykupu subskrypcji, gdy nie fakt, że w związku z posiadaniem konsoli PlayStation 5 otrzymałem tymczasowy dostęp do tej usługi za darmo (i Wy też możecie, na całe pół roku, jeśli tylko macie własne PS5).
Tak więc oto Apple TV+ stoi przede mną otworem. Nie zamierzam jednak, przynajmniej tym razem, zabawiać Was streszczaniem jego oferty – zresztą do dziś nie imponuje mi ona wielkością, zróżnicowaniem i jakością. Owszem, znajdą się tu takie perełki jak na przykład The Morning Show, ale tak naprawdę dopiero od niedawna na „jabłkowej” platformie zaczęło pojawiać się coraz więcej treści wartych zapamiętania (a przynajmniej takich, które odnoszą sukcesy na arenie międzynarodowej), w tym laureat Złotego Globu i nagród Emmy – Ted Lasso.
No dobra, porządnie napisane dramaty i rozluźniające komedie zawsze są mile widzianymi składowymi oferty platformy streamingowej, ale każda tego typu usługa potrzebuje też hitu. Hitu z prawdziwego zdarzenia. Hitu, na który wyłoży się pieniądze bez zbędnych kalkulacji, licząc na to, że będzie o nim mówić cały świat. HBO miało swoją Grę o tron, Netflix może się pochwalić Stranger Things i Wiedźminem (oraz odkupionym Cobra Kai), a Prime Video udało się przebić do elity dzięki odważnemu The Boys. Apple TV+ z zazdrością spoglądało w stronę wspomnianej trójcy, aż w końcu wzięło sprawy w swoje ręce. I właśnie tak powstała Fundacja – serial, który pokazuje, że Apple potrafi, choć w sumie nie ma jeszcze za wiele doświadczenia.
Political (science) fiction
Jeżeli nie słyszeliście o serialu Foundation, donoszę, że powstał on na bazie serii książek fantastycznonaukowych autorstwa Isaaca Asimova o tym samym tytule. To space opera o wyraźnym zacięciu politycznym pokazująca burzliwą relację władzy i inteligenckiej siły rebelianckiej. Obydwa stronnictwa mają czysto teoretycznie jeden cel – chcą zachować pokój. Sprawujący rządy bracia (Zmierzch, Dzień i Świt) stosują jednak dość kontrowersyjne i despotyczne metody oparte głównie na szantażu, zastraszaniu i przemocy, przez co tylko zaogniają sytuację panującą w galaktyce. Z kolei „buntownicy”, pod wodzą wybitnego matematyka Hariego Seldona, uciekają się do nauki, filozofii i logiki w celu zapobiegnięcia wojnie.
Wydaje się to dość zagmatwane, choć równie dobrze całość fabuły można określić mianem walki dobra ze złem. Co prawda bardzo wysublimowanej i pełnej dwuznaczności, ale jednak z dość sugestywnym podziałem na jasną i ciemną stronę Mocy. Siła literackiego pierwowzoru tkwi jednak w sposobie prowadzenia narracji. Rywalizacja Seldona z tzw. Imperium jest bowiem pełna niuansów i nieustannie angażuje. Ponadto cała fabuła sprawia wrażenie monumentalnej – składa się na nią bowiem 7 tomów. Sam serial został zaplanowany na około 70–80 odcinków, mówimy więc o nie lada dystansie do przebycia.
Złożoność historii i świata przedstawionego sama w sobie stanowi ogromne wyzwanie, jeżeli chodzi o przeniesienie Fundacji na mały ekran. Zatwardziali fani twierdzą nawet, że wierna ekranizacja jest niemożliwa, ale okazuje się, że dla Apple’a nie ma rzeczy niemożliwych. Wyłożono więc kupę forsy na realizację, a projekt przekazano poważnym (choć nierównym) twórcom – Davidowi S. Goyerowi i Joshowi Friedmanowi. Ten pierwszy ma słabość do Człowieka Nietoperza (pomagał Nolanowi przy jego trylogii i napisał tak okropny scenariusz do filmu Batman v. Superman, że potem Chris Terrio nie był w stanie tego do końca naprawić). Ten drugi z kolei siedzi nad następnymi odsłonami Avatara. Są to więc „jacyś” rzemieślnicy, ale czy wystarczyło im talentu na tak ogromny projekt jak Foundation? I tak, i nie.
Wieża Babel – cegła po cegle
Co prawda premierę zdążyło zaliczyć tylko kilka pierwszych odcinków, ale to już wystarczy, by wyciągnąć pewne wnioski z pracy Goyera i Friedmana. Ci nie spieszą się z opowiadaniem historii, powiedziałbym nawet, że miejscami przesadnie się ona wlecze. W kuluarach mówi się wręcz, że cały sezon inauguracyjny ma posłużyć jako rozbudowana ekspozycja i streszczenie wszystkich najważniejszych prawideł świata przedstawionego.
To dobra decyzja pod tym względem, że rzeczywiście widz ma czas, aby przyswoić sobie informacje przekazywane z ekranu. Jest ich co prawda sporo, ale na szczęście nie spadają one na nas jak grom z jasnego nieba w postaci jednej czy dwóch scen. Poszczególne akcenty ekspozycyjne zostały rozłożone na przestrzeni całych epizodów. Miejscami dochodzi, niestety, do przesady ze strony scenarzystów, bo wkładają oni w usta swoich postaci zawiłe matematyczne pojęcia, wypowiadane z wręcz przesadną teatralnością. Brzmi to komicznie, nienaturalnie, a koniec końców i tak nikt niczego nie rozumie – i widz, i aktor wypowiadający daną kwestię.
Nie zmienia to jednak faktu, że po trzech epizodach nadal jestem ciekaw tego, o co w tym serialu tak naprawdę chodzi, a mój apetyt nie został w pełni zaspokojony. Sporo w tym wszystkim tajemnic i wątków wymagających rozwinięcia, a już teraz widzę, że tempo obrane przez twórców wystarczy spokojnie na tyle sezonów, ile liczy wspomniana wyżej Gra o tron. Odważny krok, bo zakładający pozytywne przyjęcie Fundacji przez widzów. W końcu niejeden serial bawił się zbyt długo w zawiązywanie akcji, aż ostatecznie został wycofany (najlepszym tego przykładem jest zrecenzowane przeze mnie jakiś czas temu Dziedzictwo Jowisza).
Foundation od samego początku miało też jednak poruszyć tłumy, a przecież serialem popularnym nie można stać się wtedy, gdy jest się w dużej mierze traktatem filozoficzno-politycznym – w takim przypadku większość widzów raczej zanudziłaby się na śmierć w trakcie seansu i porzuciła owo dzieło tuż po epizodzie pilotażowym. Dlatego nie brakuje tu również momentów typowo romantycznych (choć szkoda, że przeciągniętych do granic możliwości), dramatycznych i iście spektakularnych. Sceny akcji są na porządku dziennym i bynajmniej nie kłują w oczy. Ale to już przede wszystkim zasługa ogromnego budżetu i odpowiedniego spożytkowania włożonych w tę produkcję pieniędzy.