Elden Ring wcale nie jest taki strasznie trudny
Boicie się Elden Ring i poziomu trudności, który mógłby doprowadzić Was do szewskiej pasji? Niepotrzebnie. Twórcy gry zadbali o to, aby rozgrywka była mniej stresująca. Co najważniejsze, osiągnęli to w wyjątkowo zgrabny sposób.
Spis treści
Seria Dark Souls słynie z wymagającego poziomu trudności, którym „elitarni” gracze uwielbiają łechtać swoje ego. Wszak osób próbujących wmówić wszystkim dookoła, że „oni grają lepiej i wiedzą o grach więcej” nie brakuje. Wyzwanie rzeczywiście jest super i sam je bardzo cenię. Jednocześnie uważam, że w przypadku tych gier więcej tu mitomanii niż faktycznego, wysokiego progu wejścia. Seria jest bardziej przystępna, niż się o niej mówi – co nie znaczy, że składające się na nią gry nie są trudne.
Nie będę oczywiście wciskał Wam kitu, że to zupełnie łatwe produkcje. „Soulsy” wymagają refleksu, zręczności, opanowania, poświęcenia czasu na naukę i dostosowania wyuczonych technik do panującej sytuacji oraz przeciwników. Tytuły te spełniają tym samym wszystkie warunki gry rzucającej wyzwanie.
Wcześniejsze projekty FromSoftware to produkcje od początku uderzające w struny frustracji. Wielu niecierpliwych graczy odbija się od nich nie z uwagi na poziom trudności, a z racji stresogennego charakteru rozgrywki, którego nie potrafią przeskoczyć. Przybiera on różne formy, choćby bezlitosnego karania za porażki czy mechanizmów zmuszających do powtarzania dłuższych fragmentów gry. O ile jeszcze do niedawna byłem bardzo sceptycznie nastawiony, tak teraz przyznaję, że część z tych rzeczy można było rozwiązać lepiej bez przesadnego ingerowania w samą trudność wyzwania. Do zmiany mojej opinii przyczynił się Elden Ring.
Wkraczamy na Ziemie Pomiędzy
Przed premierą w jednym z wywiadów reżyser Elden Ring, Hidetaka Miyazaki, przyznał, że przy tworzeniu gry studio FromSoftware kierowało się chęcią dostarczenia doświadczenia mniej frustrującego, ale nadal stanowiącego wyzwanie. Uznałem to za czcze gadanie; połączenie bądź co bądź dwóch skrajności wydaje się ciężkie, by nie powiedzieć – niemożliwe. Nie wierzyłem, że uda się znaleźć złoty środek i byłem pewien, że skończy się po prostu na kolejnym ułatwieniu „soulsowego” trzonu rozgrywki.
Po kilkunastu godzinach spędzonych w Elden Ring wiem, że nie powinienem wątpić we FromSoftware. Wiele projektowych zmian wynikających z otwartości olbrzymiego świata sprawiło, że gra faktycznie stała się bardziej relaksującym doświadczeniem. W kluczowych momentach nadal potrafi jednak rzucić skądinąd znane wyzwanie – zwłaszcza w przypadku walk z bossami fabularnymi.
Najczęściej towarzyszącym mi uczuciem podczas przemierzania świata Elden Ring jest melancholia. Wiele godzin spędzamy tu w siodle wiernego wierzchowca. To momenty, w których możemy oddać się nieskrępowanej eksploracji, będącej doznaniem niemalże w stylu filozofii zen. Takie same uczucia towarzyszyły mi podczas pierwszego kontaktu z majestatycznym Shadow of the Colossus – grą, która pomogła mi spojrzeć na gaming od zupełnie innej strony.