Panie, kto to panu tak nakręcił?. Dziedzictwo Jowisza ma swój styl, ale i problemy
Spis treści
Panie, kto to panu tak nakręcił?
Nie wnikam w to, ile pieniędzy wyłożył Netflix na produkcję pierwszego sezonu i jakie wymagania postawił twórcom, ale prawda jest taka, że po kilkunastu minutach pilotażowego odcinka byłem załamany, spodziewając się absolutnie najgorszego możliwego paździerza superbohaterskiego. Początek tegoż epizodu to tak naprawdę streszczenie wszystkich największych bolączek Jupiter’s Legacy.
Wśród nich znajdziemy wręcz podręcznikowe przykłady tego, jak zepsuć powagę danej sceny. Gdy bohaterowie rozmawiają ze sobą w przestrzeni prywatnej, to jakoś wszystko brzmi o wiele naturalniej, ale gdy wypowiadają kwestię podczas epickich starć i nagle zaczynają mówić o wielkiej odpowiedzialności czy moralności, to – przepraszam bardzo – ale brzmi to jak czytana z kartki prezydencka przemowa z okazji historycznego święta. I może uwierzyłbym w to, że owe sceny są celowo przerysowane i przepompatyzowane, gdybym nie zapoznał się z resztą serialu, a ten bierze siebie na poważnie i uderza w iście dramaturgiczne tony.
Dziedzictwo Jowisza jest też żywym przykładem na to, że nie ma co oszczędzać pieniędzy na największych speców od wszelkiego rodzaju spraw technicznych, gdyż serial superbohaterski po prostu musi jakoś wyglądać. Tutaj celowo ogranicza się niektóre sceny walki do minimum czasu ekranowego, gdyż wyglądają fatalnie. Efekty specjalne prezentują się tak, jakby były zaczerpane z internetowych szablonów rozdawanych za darmo, a na superbohaterskie starcia patrzy się z politowaniem, gdyż co drugi cios wykonywany jest tutaj poza kadrem, aby przypadkiem nie pokazać ewidentnych budżetowych braków. Chcecie więc wizualnej, bezrefleksyjnej uczty? Tutaj jej nie znajdziecie.
Zostało jeszcze 63% zawartości tej strony, której nie widzisz w tej chwili ...
... pozostała treść tej strony oraz tysiące innych ciekawych materiałów dostępne są w całości dla posiadaczy Abonamentu Premium
Abonament dla Ciebie