Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Publicystyka

Publicystyka 11 października 2024, 14:55

Christ Illusion. Czy gry potrafią jeszcze szokować bluźnierstwem?

Spis treści

Christ Illusion

Oto w ciemności, w mrocznych kazamatach, z rozłożonymi szeroko rękoma unosi się nad ziemią Mefisto w ciele opętanego Akarata. To jedna z tych scen, które plasują się wśród najlepszych przerywników Blizzarda. Mimo że to okropnie wyrachowany cliffhanger, zachęcający do kupienia następnego odcinka serialu Diablo 4, jak ten tylko wyjdzie, zajarałem się jak płonąca gitara z Mad Maxa. Zajarało mnie jako fana gry i miłośnika przegiętych historii.

Diablo w pełni wróciło do takiej gotyckiej i metalowej edgy estetyki. Była słabiej odczuwalna przez większość Vessel of Hatred. Śmiem nawet twierdzić, że to scena, której nie powstydziłoby się Diablo albo Diablo 2, tylko wtedy zostałaby podana w dużo surowszym wydaniu (i przez to byłaby może nieco straszniejsza). Działa jako cliffhanger lepiej i mocniej niż scena z Neirelą i Mefistem, która wieńczyła „podstawkę” (choć tamta też była intrygująca). Tym razem dostaliśmy bowiem konkret, który bardzo sprawnie spina estetykę, za którą tęskniliśmy, mroczny-aż-do-przesady klimacik, wątki oraz przekaz płynący z Diablo 4.

Ten epilog sugeruje, że w każdym aspekcie będzie srogo, będzie mocno i że teraz to dopiero się zacznie. Na poziomie podprogowym opętany przez Mefisto Akarat pokazuje, jak łatwo można manipulować ludźmi przy pomocy autorytetu i religii, zwłaszcza gdy popiera ją silna, mesjanistyczna figura, za którą wielu ślepo by podążyło. Tu tkwi ogromny potencjał na opowieść, która będzie pełna prowokujących obrazów i pozwoli zabawić się mrocznym efekciarstwem. Wystarczy pokazywać „odrodzonego” Akarata, który odtwarza rozmaite mesjańskie cuda (może nie tylko z kultury chrześcijańskiej), tylko na odwrót i z demonicznym planem tkanym za kurtyną. To jest ogromne pole do zabawy symbolami, znaczeniami, które – jak pokazało Vessel of Hatred – można efektywnie wykorzystywać w hack’n’slashu bez szkody dla dynamiki zabawy.

Diablo 4: Vessel of Hatred, Blizzard Entertainment, 2024.

Wyobraźcie sobie, że ścigacie kogoś takiego, że spotykacie całe grupy ludzi tak urobione przez Władcę Nienawiści, iż zdolne do wszystkiego. To rodzi potencjał do powstania takich scen, że to, co robili ludzie pod wpływem Lilith, to pikuś. Zwłaszcza że scenarzyści ewidentnie mają słabość do demona i bawią się Mefistem jak ukochaną figurką. Mam nadzieję, że będziemy za nim ganiać po krainach w stylu Zachodniej Marchii, Tristram i Klasztoru Sióstr (czy tego, co z niego zostało). Ich gotycka atmosfera sprzyja temu, co nie-Akarat reprezentuje. Starcie ze splugawioną religią to wreszcie okazja, żeby z buta do gry wkroczył pancerny madafaka, robiący porządek za pomocą świętej aury, tarczy i miecza. Bo jak nie podczas najbardziej „religijnego” rozdziału, to kiedy? Zwłaszcza, że spiritborn to fajna klasa, ale wygłodniałych fanów klasycznych odsłon Diablo – oraz „trójki” – nie zaspokaja.

Fabulous Disaster

Nie wiem, czy zauważyliście – przeżywam i analizuję tych kilka scen, i to dość głęboko, ale jako gracz. Odbiorca fabuły, fan serii, który widzi potencjał i któremu spodobał się ładny obrazek. Doceniam, jaką grę znaczeniami prowadzą twórcy w Diablo 4. Ten cały zabieg narracyjny spodobał mi się jak odcinek serialu, jak kulturowa żonglerka symbolami, kontrastami religijnymi. Pozwala na zabawy w wyobraźni, kulturoznawczą gimnastykę i zgadywanie, co się „odjaniepawli” w następnym dodatku. Zabawy napędzane nadzieją, że to już będzie „endgame” wątku o Mefiście i przejdziemy do następnego z piekielnych braci. Jak pisałem w recenzji – liczę, iż zatłukę Diablo w tej odsłonie, nim stuknie mi czterdziestka.

W związku z tym, jak bardzo dobrze ten fragment opowieści został skomponowany, jak jest przemyślany, wydaje mi się, że autorzy z Blizzarda – przynajmniej ci odpowiedzialni za kampanię – po raz pierwszy od dawna zrobili coś z prawdziwym przekonaniem i takim szczeniackim podjarem. Z takim: „JUHU, TERAZ TO DOWALIMY”. Jest w tym coś z grania metalu po garażach i piwnicach z kumplami, zachłyśnięcia się Venomem, Bathorym czy Slayerem – a to tego typu zespoły wpływały pośrednio na ducha tamtych czasów i estetykę, w jaką celowały Diablo i Diablo 2.

Dlatego nie jestem w stanie na sto procent stwierdzić, czy to zabieg podyktowany twórczym przekonaniem, czy też wyrachowany korporacyjny manewr, mający sprawić, że niektóre podatne na takie oburzenie bańki zapłoną (to przecież marketing kosztem nadgodzin dla kilku community managerów, czyli niewielkim). Może to wypadkowa tych dwóch tendencji. Generalnie w scenariuszu Diablo 4 widzę więcej dobrej woli autorów, niż wielu odbiorców zechce przyznać, bo „Diablo 4 Bad”. Ale hej, z drugiej strony, Blizzard i Activision na przestrzeni lat konsekwentnie i w pocie czoła odbierały nam wszelkie powody, by tym firmom zaufać.

Exodus, Exhibit B: The Human Condition, wytwórnia Nuclear Blast.
Exodus, Exhibit B: The Human Condition, wytwórnia Nuclear Blast.

Zmierzam do tego, że jeśli to jest taki radosny wykwit, jeśli to jest autentycznie szczera mroczna twórczość, to ja to kupuję. Jeśli jednak twórcy chcieli tym wzbudzić prawdziwe kontrowersje, dokonać prawdziwej, mocnej prowokacji, to się spóźnili o jakieś 10–20 lat. Nawet podczas premiery Diablo 4 nie wywołało jakichś wielkich fal sejsmicznych. Nie ze względu na szokowanie treścią, w każdym razie. Możliwe, że Blizzard zwyczajnie liczył, że wywoła kontrowersję, ale się przeliczył. Na razie słyszałem tylko rozmowy ludzi, którzy grali pierwsi, w tym czasie, co ja, że „o, to może być kontrowersyjne” – czyli takie założenie intelektualne, nie emocjonalne. Dziennikarska obserwacja, próba przewidzenia możliwej, ale niepewnej sytuacji.

Nie wiem, czy splugawiony Jezus-Akarat sprowokuje coś więcej, niż pomruk kilkorga ludzi, których gry i tak nie obchodzą. A piszę to przecież z perspektywy osoby, która – jak większość Polaków – pochodzi z kręgu kulturowego opartego na chrześcijańskiej symbolice.

Morbid Visions

Gry straciły trochę ostrość, jeśli chodzi o siłę prowokacji. Przypomnijcie sobie – kiedy gra wzbudziła wielkie, szczere i emocjonalne dyskusje o religii czy społeczeństwie? Kiedy ostatni raz złamano w grze jakieś srogie tabu, i to tak, by wszystkim w pięty poszło? To, że paru ludzi, dwa rosyjskie boty i kilka przypadkowych trolli pokrzyczało na siebie w nitce na Twitterze czy Facebooku, się nie liczy. Parę lat temu rzeczywiście gry potrafiły jeszcze zszokować, czy to seksem, czy przemocą. W obu przypadkach przychodzi mi do głowy GTA, odpowiednio San Andreas z wiadomym modem i GTA 5 ze słynną sceną przesłuchania prowadzoną przez doktora Trevora. Ale to wszystko wydarzyło się lata temu.

Exodus, The Atrocity Exhibition... Exhibit A, wytwórnia Nuclear Blast.
Exodus, The Atrocity Exhibition... Exhibit A, wytwórnia Nuclear Blast.

Teraz prawdziwe, szczere łamanie tabu – a przynajmniej robienie tego z ciekawości, jak daleko można się posunąć – wzięły na klatę gry niezależne. Są odważniejsze, często badają granice chorobliwej ciekawości, o której mogliście przeczytać w tekście o The Coffin of Andy and Leyley. Morderstwa, kanibalizm czy dwuznaczne relacje rodzeństwa – to przecież srogie tematy. I ruszają tych, którzy w to zagrają. Ale to szok o ograniczonym zasięgu, dociera do nielicznych. Fear and Hunger też bywało ciężkie jak cholera, jednak dla określonego odbiorcy. Jak już dorwiemy takie gry, to niby nie możemy patrzeć, ale nie możemy też przestać. Gry indie, te lekkie i te cięższe, mają jednak określonego odbiorcę i siłę rażenia mniejszą niż Call of Duty, Baldur’s Gate 3 czy Wiedźmin 3. Wywołują dyskusje w półotwartych klubach, zapewniają materiał, nad którym pochylą się dziennikarze i paru najwnikliwszych czytelników-graczy, mających czas i widzących w takiej gimnastyce umysłowej sens.

Jedyne, co obecnie naprawdę grzeje media i odbiorców zogniskowanych wokół kultury, to wszelkie przewlekłe zadymy i wojenki o tożsamość, inkluzywność i obecność LGBTQ+ w dziełach kultury. To nie są już prawdziwe kontrowersje, tylko tak się nazywają w nagłówkach. To biznesowa rutyna. To jest etap procesu marketingowego, w którym dwie zaprogramowane wcześniej grupy i ich influencerskie awatary oraz media łykają przekaz jak pelikany i potem grupki się nim nawzajem pałują, a darmowe zasięgi lecą falą jak algorytm Google długi i szeroki.

Jeśli produkt jest w miarę znośny, i tak się obroni i sprzeda, a jeśli nie... to zdąży się choć trochę sprzedać, zanim spadnie z rowerka i sobie ten głupi pyszczek rozwali. Bo rozgłos mógł kogoś po drodze zainteresować. Tak czy inaczej zwycięstwo odnosi ten, kto produkt wypuścił. Któraś grupa influencerów odtrąbi wielką wiktorię, inna następnym razem, a może obie naraz. Nawet policzą trochę pieniążków od sponsorów, z reklam na YouTubie oraz od widzów streamów, którzy robią im pogłos i powtarzają ich słowa, zamiast prowadzić dyskusję – bo to wszystko jest już częścią układu, wylądowało w odpowiedniej rubryczce Excela. Żadna z tego kontrkultura, to tylko alternatywny obieg treści marketingowych. Tyle w tym spontanicznego zrywu, ile w Excelu. I to tak będzie działać, dopóki nie zajedziemy tego zestawu tematycznego do końca. A już teraz często brzmi jak zdarta płyta i można grać w bingo z inwektywami oraz hasełkami.

Beneath the Remains

A jako że schemat jest już perfekcyjnie opanowany, zmieni się tylko zestaw haseł i kołomyja zacznie się od nowa. Z jakąś grupą próbującą coś zmienić. Z grupą atakującą, z grupą broniącą jakiejś wartości. Z komentatorami, nagłówkami, z wkurzonymi odbiorcami, z tak samo brzmiącym echem powtarzającym nowe memy puszczone w obieg. Nie ma w tym nic romantycznego, jest czysty biznes. I proces, który można obserwować punkt po punkcie. Na początku nie zauważamy, w co się dajemy złapać, i wszyscy o tym czymś rozmawiamy albo ostentacyjnie udajemy, że rozmawiać nie będziemy – ale i tak jesteśmy częścią narracji. Jesteśmy dobrze zagospodarowani, spokojnie.

Pewnie, Assassin’s Creed i Yasuke narobili rabanu, ale kurczę, mam wrażenie, że „to już nie te inby co kiedyś”. I nadciąga pora, by zmienić paliwo do oburzania się i kontrowersji. Tak jak Marvel przestał być siłą zaciągającą wszystkich przed ekrany.

Obstawiam też, że Diablo 4: Vessel of Hatred, które z takim namaszczeniem i radością celebruje swoje bluźnierstwo, będzie co najwyżej burzą w szklance wody i ostygnie szybciej niż herbata na mrozie. Tak szczerze? Kiedy ostatni raz obraza symboli religijnych grzała media i odbiorców dłużej niż dwa dni? Nie liczę filmów braci Sekielskich czy Spotlighta, bo to są opowieści o przestępstwach, które nie zostały należycie ukarane, a nie „atak na religię”.

Slayer, Christ Illusion, wytwórnie: NRG Recording Studios oraz Westlake Recording Studios.
Slayer, Christ Illusion, wytwórnie: NRG Recording Studios oraz Westlake Recording Studios.

Żyjemy w czasach, gdy coverujący szlifierkę kątową black metal wtopił się w tło kultury jak kameleon, „satanic panic” jest „satanic” tylko z nazwy i opisuje zużyty mechanizm, a gniew osób religijnych jest skanalizowany w odpowiednich mediach i socialmediowych kręgach. Reign in Blood, God Hates us All i Christ Illusion Slayera już się wydarzyły i zszokowały. „Diabolo” Natanek już z ambony wyklął. Nergal już „zrecenzował” na scenie Biblię z subtelnością godną jego śpiewu. Opętany Jezus był już nawet zasugerowany u Piekary oraz w ciekawej literaturze i komiksach, a także w teledyskach zespołów o ciężkim brzmieniu.

Nie wiem, może się mylę, może ugrupowania religijne już szykują komando imienia Dana Browna do szturmu na Blizzard. Ale nawet wtedy wielkiej i długotrwałej dyskusji z tego nie będzie. Ot, koncert życzeń, by powspominać stare, dobre czasy, kiedy spod sceny się krzyczało „więcej szatana”, a babcia modliła się o nasze nawrócenie. W necie znajdziemy wszystko, co najgorsze w ludzkości, i nie potrzebujemy do tego hakerskiej magii, wystarczy, że moderator na chwilę odwróci wzrok.

Jesteśmy już po prostu przyuczeni, mamy taki medialny nawyk i chyba nawet bardziej bierzemy daną sytuację w „spodziewany nawias”, niż faktycznie się przejmujemy. Może nie wszyscy, ale w jakiejś części staliśmy się już tak zblazowani i przebodźcowani, że jeśli nawet idziemy w jakiejś sprawie na internetowe noże, to cóż... Chyba po prostu z przyzwyczajenia. Żeby wypełnić popołudniową pustkę na wypadek, gdyby przez chwilę było za cicho. A bluźnierstwa w Vessel of Hatred, podobnie jak gitarowe „szatany”, są już na to chyba zbyt zgrane i oswojone.

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Do 2023 roku szef działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

więcej

„Skupiamy się na ciemniejszej stronie życia” - rozmawiamy z twórcami Diablo 4: Vessel of Hatred
„Skupiamy się na ciemniejszej stronie życia” - rozmawiamy z twórcami Diablo 4: Vessel of Hatred

Już za chwilę zadebiutuje dodatek do Diablo 4 zatytułowany Vessel of Hatred, który – oczywiście poza zaserwowaniem nowej klasy postaci i nowego regionu do eksploracji – ma znacznie pogłębić gameplay, przynosząc szereg rozmaitych aktywności.