Co oznacza sukces w korporacji?. Czy Polacy potrzebują cyfrowej epopei narodowej?
Spis treści
Co oznacza sukces w korporacji?
Wspomnienie pierwszej Mafii pozwoliło nam zresztą zapytać Dana o kilka rzeczy związanych z tamtymi czasami. Gdy spytałem go, czy woli pracować w dużej korporacji, która jest stabilna i ma więcej pieniędzy, czy w mniejszej, ale własnej firmie, odpowiedział mi:
– Hmm... pracować we własnej korporacji. (śmiech) W trakcie pracy nad pierwszą Mafią miałem niemal nieograniczoną swobodę. Jedynymi moimi problemami były konflikty z innymi pracownikami, bo na przykład nie zgadzaliśmy się co do tego czy innego elementu mechaniki w grze, ale nigdy nie było problemów z wydawcą czy producentami, bo developing gry był tani, nikt się grami nie przejmował. Dopiero gdy produkcja odniosła sukces, pojawił się związany z tym stres. Ale... jeśli masz jakieś duże plany, z którymi wiążesz przyszłość, jeśli masz swoje marzenia, to aby je ziścić, musisz pozostać niezależnym albo mieć duże, bardzo duże szczęście. Jeśli odniesiesz sukces w korporacji, to prawdopodobnie do końca swoich dni będziesz robić to samo gówno w kółko i w kółko, bo tak działają duże growe korporacje.
Te gorzkie słowa wynikają nie tylko z osobistego doświadczenia, ale również z tego, jak funkcjonuje światowy rynek. Tzw. odcinanie kuponów to jedna z bezpieczniejszych strategii i choć twórcy liczą się z utratą zainteresowania, frustracją graczy czy złą prasą, koniec końców to zyski dyktują dalsze plany. Zmierzam do tego, że przyczynę monopolu niesłowiańskiego settingu w przypadku gier traktujących o średniowieczu stanowi nie fakt, że z naszymi historiami jest coś nie tak, ale fakt, że wyobraźnią, również tą narodową, rządzi rynek i pieniądz. Jeśli setna z kolei gra o tym samym przynosi wymierne przychody, ale jednocześnie ma zły odbiór wśród graczy i prasy, jak sądzicie: dla wydawcy będzie porażką czy wielkim sukcesem?
– Gdy zrobiliśmy Mafię, miałem mnóstwo pomysłów na inne gry, ale każdy wydawca, do którego się zwróciliśmy, chciał, byśmy zrobili kolejną mafiopodobną produkcję. Zapytałem ich: „A nie chcielibyście gry w trzeciej osobie o gościu, który skacze po dachach średniowiecznej Pragi i zabija ludzi?” Wiecie, na 4 lata przed ukazaniem się pierwszego Assassin’s Creed. Ale wydawcy mówili: „Nie, nie sądzimy, aby to mogło się sprzedać, powinieneś zostać przy rzeczach, w których jesteś dobry”. Byłem gościem, który stworzył Mafię, więc gdy mówiłem o zrobieniu RPG, kręcili głowami i nazywali mnie szaleńcem.
Gra narodowa
Czy mamy zatem szansę konkurowania z innymi historiami i znalezienia sobie kawałka przestrzeni na globalnym rynku? Kingdom Come pokazuje, że owszem, istnieje taka możliwość, jeśli tylko gra zostanie właściwie zaprojektowana. W przypadku tej produkcji fanom nie przeszkodziły nawet błędy czy irytujące mechaniki. Wydaje się więc, że historia, jeszcze na etapie planowania, musi zostać odpowiednio przemyślana i dostosowana do dostosowana do zasad, którymi rządzą się gry. Jeśli, tak skromnie zakładam, spróbujemy odnaleźć tematy na naszym polskim podwórku, które odpowiednio przełożone na medium gier, staną się efektowne, będziemy mogli chwalić się swoją kulturą w inny, bardziej cywilizowany sposób niż – powiedzmy – wygrażanie w telewizji piąstkami w stronę sąsiadów.
Być może wszyscy tego potrzebujemy. Dan Vavra stworzył grę, która zagospodarowała historię czeskiego średniowiecza i okazała się dziełem na tyle otwartym, że zrozumieli je zachodni odbiorcy. Sądzę, że w dobie, w której Pana Tadeusza czytają nieliczni (choć autor tego tekstu do nielicznych w tym wypadku również się zalicza), przejście w stronę bardziej efektownego medium pomogłoby polskiej kulturze zachować swoje dziedzictwo. Tyle tylko, że teraz byłoby ono odrobinę bardziej cyfrowe. Potrzebowaliśmy eposów, aby móc stworzyć wielką narodową interpretację naszego pochodzenia; być może teraz potrzebujemy gier historycznych, które odkryją przed nami dzieje własnego kraju. Życzę więc sobie i nam wszystkim polskiego Kingdom Come: Deliverance.
Podczas Digital Dragons odbyliśmy z Danem Vavrą i Krystianem Smoszną całkiem przyjemną pogawędkę na temat Kingdom Come, w trakcie której doszliśmy do wniosku, że niekiedy przeszłość prezentuje się lepiej niż współczesność:
Krystian Smoszna: Jestem wielkim fanem Kingdom Come. Grze poświęciłem już 400 godzin.
Dan Vavra: 400? A więc to ty!
Byłem w Czechach na początku maja i trzy noce spędziłem w Ratajach...
Dzisiejsze Rataje to straszne miejsce, nie ma tam za bardzo nic do roboty.
To prawda. Są tam trzy puby i wszystkie były zamknięte. (śmiech)
Cztery lata temu dwa z nich wciąż były otwarte...