Czarne lata Blizzarda - największe grzechy twórców Diablo i Warcrafta
Ostatnie trzy lata to gorący okres dla Blizzarda. Z firmą pożegnali się wieloletni pracownicy, w Hearthstone miał miejsce incydent związany z Hongkongiem, a teraz obserwujemy pozew w sprawie molestowania i mobbingu. Czy gigant trzęsie się w posadach?
Spis treści
Jeśli się zastanawiacie, czy Blizzardowi grozi upadek, moja odpowiedź brzmi: nie, aktualnie nie obserwujemy upadku firmy z Irvine – jesteśmy tego świadkami, od kiedy ta powstała. Nic bowiem nie trwa wiecznie i każdego spotka koniec. Wyobraźcie sobie, że taki Steam również kiedyś zwinie manatki – pewnie nieprędko, ale nie ma rzeczy wiecznych. Trzeba jednak przyznać, że Blizzard ostatnio robi wszystko, aby ten nieunikniony proces przyśpieszyć, i to w widowiskowy sposób! Przepraszam, Activision Blizzard, bowiem starego Blizzarda podobno już nie ma – co niejako potwierdzają ostatnie trzy lata. Jak widać, żaden król nie rządzi wiecznie.
W 2018 roku wszyscy mamy telefony
Oznaki upadku?
- Kiepskie Battle for Azeroth.
- Zapowiedź mobilnego Diablo Immortal.
- Odejście z Blizzarda Mike’a Morhaime’a.
- Koniec e-sportu i większego wsparcia dla Heroes of the Storm.
Musicie przyznać, że głośno ostatnio o tej firmie, prawda? Niektórzy twierdzą, że coś było nie tak już trzy lata temu, a inni są przekonani, że proces ten trwa znacznie dłużej. Niemniej faktycznie, od 2018 roku Blizzard jest na językach wszystkich i to niemal nieustannie, chociaż nie z dobrych powodów. Przykładowo pierwszy dodatek do World of Warcraft, po naprawdę udanym Legionie, sporo obiecywał. Battle for Azeroth miało być powrotem do konfliktu frakcji, rozwinięciem sprawdzonych mechanik, wprowadzeniem bitew w stylu RTS-ów (Warfronts) oraz samych pozytywnych zmian. A jak to wyszło w praniu?
Battle for Azeroth okazało się zwyczajnie słabe. Przypominało odrabianie przymusowej pracy domowej z ewentualną nagrodą w postaci dobrej zabawy. O ile oczywiście sobie na nią zasłużycie oraz będziecie mieli odrobinę szczęścia. Dodatek ten wprowadził bowiem „system w systemie”, co komplikowało rozgrywkę, a dodatkowo całość oparto na RNG.
Równie dobrze można było odpuścić sobie granie i wrócić dopiero, gdy Battle for Azeroth otrzyma ostatnią paczkę z nowościami. W innym przypadku zwyczajnie marnowało się czas w pogoni za czymś, co ostatecznie okazywało się nieistotne. O fabule nie warto wspominać, bowiem Blizzard wspiął się na wyżyny komplikowania sytuacji, zamiatając konflikt frakcji pod dywan, czyniąc z Sylvanas główną antagonistkę, a do tego w „widowiskowy” sposób pozbawiając nas jednego z ważniejszych przeciwników.
To jednak nie wszystko, bowiem w 2018 roku odbył się słynny BlizzCon, podczas którego dowiedzieliśmy się, że „wszyscy mamy telefony”. Mowa oczywiście o zapowiedzi Diablo Immortal – jedno ogłoszenie gry mobilnej wzbudziło naprawdę burzliwe emocje. Delikatnie rzecz ujmując, gdyż stosunek ilości łapek w górę do łapek w dół pod pierwszą zapowiedzią gry mówi więcej niż tysiąc słów. Dowód poniżej.
Niemal cała społeczność głośno wyrażała swoje niezadowolenie związane z tym projektem i po części rozumiem ten wielki zawód. Najważniejsza impreza dla fanów Blizzarda, w końcu jakieś nowości do kochanego Diablo, a tutaj firma wyskakuje z chińską grą mobilną. Gdyby była ona dodatkiem do zapowiedzi Diablo IV lub Diablo II: Resurrected, odbiór zapewne byłby zupełnie inny. Tymczasem pokazanie tylko Diablo Immortal nie okazało się dobrym posunięciem. O ile wszyscy mamy telefony, tak nie wszyscy chcemy na nich grać.
Na domiar złego poinformowano, że Mike Morhaime, czyli współzałożyciel studia, zdecydował się odejść z firmy po 27 latach i przekazał stanowisko szefa Blizzarda J. Allenowi Brackowi. Zasłużona emerytura? Otóż nie. Mike Morhaime, zamiast dać sobie spokój z tworzeniem gier, postanowił po prostu założyć nowe studio – Dreamhaven. Wkładam teraz czapeczkę foliową i zadaję głośno pytanie, na które odpowiedzcie sobie sami: dlaczego były szef nie wytrzymał 30 lat w Blizzardzie, co byłoby ładną, okrągłą rocznicą, aby później przekazać stery komuś innemu, skoro planował odejście? Czyżby już wtedy coś było na rzeczy?
Mimochodem warto wspomnieć o zabiciu e-sportowej sceny Heroes of the Storm oraz poinformowaniu, że produkcja ta w zasadzie nie będzie już rozwijana. Blizzard nie zamknął serwerów, tylko odsunął od gry większość pracujących przy niej osób. Faktem jest, że tytuł ten nie podbił rynku, tak jak League of Legends oraz Dota 2, niemniej miał wielu oddanych graczy. Profesjonalni zawodnicy mieli podpisane kontrakty, turnieje były zaplanowane, a tu nagle Blizzard postanowił wszystko uciąć. Co ciekawe, bez wcześniejszego uprzedzenia kogokolwiek – z dnia na dzień okazało się, że Heroes of the Storm nie jest już kochane przez firmę.
Ze swej strony dodam, że w tym czasie byłem aktywnym graczem w tę produkcję – zresztą, nadal nim jestem. Chętnych do zabawy nie brakuje, mecze nadal wyszukiwane są całkiem sprawnie, ale odczuwalny jest brak aktualizacji oraz nowości. To nie tak, że ta gra była zła, w moim odczuciu Blizzard zwyczajnie nie miał na nią pomysłu i liczył na szybki zarobek. HotS zaś potrzebował miłości i cierpliwości, skoro spóźnił się na imprezę, na której tort MOBA był rozdzielany pomiędzy głównych gości. Ostatecznie wyszedł z zabawy przed wszystkimi, nie poznając smaku sukcesu.