filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy

Filmy i seriale

Filmy i seriale 9 lipca 2021, 18:13

autor: Karol Laska

Czarna Wdowa to niezły film Marvela. Szkoda, że spóźniony o parę lat

MCU powróciło do kina za sprawą Black Widow, czyli, jak się okazuje, całkiem niezłego filmu. Odnoszę jednak wrażenie, że kilka lat temu podobałby mi się trochę bardziej, a Marvel podrzucił nam teraz produkt wtórny i mało odkrywczy.

Spis treści

Nie chcę się za bardzo powtarzać, bo już co najmniej kilka artykułów rozpocząłem jakże optymistyczną formułką o powolnym powrocie kin do świata żywych po dłuższej przerwie wynikającej ze wszystkim dobrze znanych powodów. Odhaczmy jednak po raz kolejny tę formalność, bo tym razem na wielki ekran ponownie zawitał Marvel. Ten sam, który bombarduje nas ostatnio serialami, a zatem bądźmy szczerzy – MCU raczej nie daje o sobie zapomnieć. Nie zmienia to jednak faktu, że filmy z owej serii zawsze najlepiej ogląda się w klimatyzowanym multipleksie. Do takowego się więc udałem w celu zobaczenia Czarnej Wdowy.

Podobało mi się, nie będę ściemniał. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że filmowi ta pandemiczna przerwa po prostu się przysłużyła. Jego premiera była wielokrotnie przekładana i urosła do rangi symbolu – stąd też nie sposób nie odczuwać radości związanej z seansem. Odsuwając jednak czysto dziecięcą ekscytację na bok, otrzymujemy obraz filmu co najmniej odtwórczego, który nie umywa się do największych autorskich odjazdów MCU pokroju Strażników Galaktyki czy Thora: Ragnaroku. I chciałbym się nim bez zahamowań zachwycać, ale do tego potrzebowałbym wehikułu czasu, który przeniósłby mnie co najmniej kilka lat wstecz. Być może wtedy Czarna Wdowa byłaby czymś więcej niż kolejną do bólu schematyczną historią z uniwersum Marvela.

Gdzie byłaś, Czarna Wdowo?

PLUSY:
  1. godne pożegnanie Scarlett Johansson z rolą Czarnej Wdowy;
  2. wyrazisty drugi plan z diabolicznymi złoczyńcami i zabójczo uroczą Florence Pugh na czele;
  3. dobrze współgrający z faktyczną fabułą filmu feministyczny wątek;
  4. wysoka jakość realizacyjna, do której Marvel zdążył już wszystkich przyzwyczaić.
MINUSY:
  1. trochę za dużo scenariuszowych głupot, skrótów i klisz jak na jeden film;
  2. a za mało świeżości i oryginalności – taka produkcja powinna była powstać dawno temu.

Z klasycznych Avengers na swój film bądź serial czekali przez dłuższy czas Hawkeye (na niego jeszcze przyjdzie pora) i właśnie Czarna Wdowa. Należało się więc spodziewać, że takowe produkcje w końcu się pojawią, choć casus Black Widow jest o tyle dziwny, że niepasujący do polityki wydawniczej Marvela. Hulka, Thora, Iron Mana i Kapitana Amerykę zdążyliśmy poznać jeszcze przed ich wielkim zjednoczeniem, a każda superbohaterska geneza zarysowywała, mniej lub bardziej, charakter każdego z nich. Natasza od zawsze była więc zagadką – archetypiczną zabójczynią o rosyjskich korzeniach dręczoną przez demony przeszłości. Skąd więc tyle zwlekania z opowiedzeniem jej historii? Dlaczego dowiedzieliśmy się o niej więcej w filmie będącym swoistym pożegnaniem z tą superbohaterką? Celowy zabieg artystyczny czy niedopatrzenie? Nie wiem, a trochę mnie to gryzie.

Oglądając Czarną Wdowę, czułem się bowiem odrobinę zakłopotany. Przedstawione w filmie wydarzenia dzieją się po tych z Kapitana Ameryki: Wojny bohaterów, a więc jeszcze przed wielkim podsumowaniem w postaci Końca gry i Wojny bez granic – filmów kluczowych dla Nataszy jako bohaterki, która swoją drogą była krytykowana przez wielu widzów jako postać niesatysfakcjonująco poprowadzona do tegoż kulminacyjnego punktu.

Zarzuty te tracą swoją wagę za sprawą fabuły Black Widow, ale hej, nie tak powinno to wyglądać. Gdy na kinowym ekranie pojawiły się napisy końcowe, czułem żal związany z tym, że chciałbym to wszystko o owej postaci wiedzieć jeszcze przed obejrzeniem finałowych odsłon Avengers. Ten film miał posłużyć jako wartościowe dopełnienie, a okazał się jakże niezbędną i organiczną częścią wątku Nataszy, tak bardzo jej potrzebną od wielu lat. Powiem to więc wszystkim tym, którzy z MCU jeszcze na bieżąco nie są. Koniecznie obejrzyjcie Czarną Wdowę tuż po zapoznaniu się z Wojną bohaterów.

Rodzinka.ru

Rodzina jeszcze bardziej specyficzna od familii Doma z Szybkich i wściekłych. - Czarna Wdowo, naprawdę Cię lubię, ale trochę się spóźniłaś - dokument - 2021-07-09
Rodzina jeszcze bardziej specyficzna od familii Doma z Szybkich i wściekłych.

Jak jednak radzi sobie Czarna Wdowa jako film, a nie część większego uniwersum? Całkiem nieźle, choć nie idealnie. Skoro już zacząłem bawić się w bezlitosną krytykę, pozwólcie, że doprowadzę ją do końca, a potem opowiem o nieco większych pozytywach tego dzieła. Przede wszystkim boli mnie fakt, że scenarzyści tak bardzo chcieli skupić się na feministycznych wątkach rodzinnych, iż całkowicie zignorowali aspekty logiczne oraz przyczynowo-skutkowe. Znajdziecie tu bowiem magiczne proszki, które likwidują działanie technologii kontrolującej umysły, ekspozycyjne monologi złoczyńców pokroju doktora Dundersztyca w przerysowany wręcz sposób objaśniające dokładny plan zagłady ludzkości czy też leniwe sceny akcji niczym deus ex machina cudownie rozwijające fabułę. Rozboli Was głowa, gdy spróbujecie odgadnąć sens niektórych scenariuszowych decyzji, dlatego też dobrze Wam radzę – wyłączcie na tym poziomie mózg.

Powiecie zapewne, że nigdy nie szukacie logiki w filmach MCU, bo to nastawione na radosną rozpierduchę akcyjniaki ze spektakularnymi eksplozjami imienia Michaela Baya. Być może przyznałbym Wam rację, gdyby nie fakt, że Czarna Wdowa w wielu momentach próbuje być „jakaś” i opowiadać o „czymś”, a nie tylko bawić się konwencją kina superbohaterskiego, sensacyjnego czy szpiegowskiego. To między innymi historia o rodzinie, co może nieco odstraszać, jeżeli przypomnicie sobie niedawnych Szybkich i wściekłych 9 oraz napływ memów z nimi związanych, kładących szczególny nacisk na angielskie słówko „family” w ustach Vina Diesla. Zapewniam jednak, że Black Widow prezentuje nieco bardziej złożony obraz rodziny – dysfunkcyjnej, fałszywej i rozdartej.

Zaskakująco dużo czasu poświęcono tu odbudowywaniu relacji Nataszy z każdym z członków jej stukniętej familii i uważam, że zrobiono to naprawdę dobrze. Duża w tym zasługa przede wszystkim chemii pomiędzy aktorami, a ta nie byłaby możliwa bez talentu tychże artystów i wyrazistości owych postaci (tu z kolei plusik dla scenarzystów). Angażuje zarówno wątek siostrzanej miłości pomiędzy Nataszą a Yeleną (ta zostanie na dłużej w MCU, co cieszy, bo Florence Pugh jest po prostu wspaniała), jak i droga quasi-patologicznych rodziców do odkupienia i odzyskania zaufania dzieci. David Harbour, znany ze Stranger Things, musiał bawić się jako Red Guardian jak prosię (zrozumiecie to subtelne porównanie po seansie), bo śmieszył i żenował co chwilę, a Rachel Weisz z typowym dla siebie stoickim spokojem wcieliła się w śmiertelnie niebezpieczną, nieco psychopatyczną mamę.

A jeśli już przy postaciach jesteśmy, to bardzo podoba mi się fakt, że w przeciwieństwie do poprzednich produkcji Marvela twórcy postawili tym razem na mniejszą liczbę bohaterów, dzięki czemu mogliśmy się im lepiej przyjrzeć, a wątek każdego z nich okazał się satysfakcjonujący. Fabuła kręci się tak naprawdę wokół pięciu, może sześciu person. Oprócz wspomnianej rodzinki mamy oczywiście antagonistów, o których za wiele nie chcę mówić, by nie psuć Wam zabawy. Dają jednak radę, mają konkretne motywacje i budzą pożądanych wstręt lub strach. Na szczęście nie zmarnowano ich potencjału, tak jak w przypadku Madsa Mikkelsena i Doktora Strange’a.

Karol Laska

Karol Laska

Swoją żurnalistyczną przygodę rozpoczął na osobistym blogu, którego nazwy już nie warto przytaczać. Następnie interpretował irańskie dramaty i Jokera, pisząc dla świętej pamięci Fali Kina. Dziennikarskie kompetencje uzasadnia ukończeniem filmoznawstwa na UJ, ale pracę dyplomową napisał stricte groznawczą. W GOL-u działa od marca 2020 roku, na początku skrobał na potęgę o kinematografii, następnie wbił do newsroomu, a w pewnym momencie stał się człowiekiem od wszystkiego. Aktualnie redaguje i tworzy treści w dziale publicystyki. Od lat męczy najdziwniejsze „indyki” i ogląda arthouse’owe filmy – ubóstwia surrealizm i postmodernizm. Docenia siłę absurdu. Pewnie dlatego zdecydował się przez 2 lata biegać na B-klasowych boiskach jako sędzia piłkarski (z marnym skutkiem). Przesadnie filozofuje, więc uważajcie na jego teksty.

więcej

8 bezsensownych wątków z filmów Marvela
8 bezsensownych wątków z filmów Marvela

Prezentujemy osiem bezsensownych wątków z kinowego uniwersum Marvela, które ani nie wpłynęły w konkretny sposób na fabułę, ani nie zdobyły aprobaty fanów. Czy są to typowe zapychacze scenariuszy, czy może po prostu nietrafione pomysły? Sprawdźmy!

Eternals to amerykańskie „Dlaczego ja?” bez dokumentalnych wstawek - recenzja
Eternals to amerykańskie „Dlaczego ja?” bez dokumentalnych wstawek - recenzja

Dobrze było iść na ten film z zerowymi oczekiwaniami. Dzięki temu prawie się nie zawiodłem. I chociaż czuję, że zmarnowałem dwie godziny życia, to przynajmniej mogę napisać ten tekst, abyście spokojnie mogli pójść na Diunę albo Wszystkie nasze strachy.

Shang-Chi udowadnia jak urokliwy może być brak logiki
Shang-Chi udowadnia jak urokliwy może być brak logiki

Wielu nie wierzyło w sukces Shang-Chi. Być może nawet sam Feige, który skupił się na promocji innych projektów. Historia chińskiego wojownika okazała się wizualnie lepsza niż jakikolwiek inny film MCU. To kawał przedniej rozrywki. Z jednym ale..