8 świetnych horrorów, które nie straszą
Dziś prezentujemy osiem horrorów, które swoją kultowość zyskały dzięki umiejętnemu budowaniu atmosfery grozy (i nie tylko), niekoniecznie zaś za sprawą samych straszaków.
Spis treści
Tytuł brzmi paradoksalnie, prawda? Horror, który nie straszy, będzie zapewne jak komedia, która w ogóle nie śmieszy (wow, co za odkrycie). Chodzi o to, że w naszej świadomości gatunek ten kojarzy się z filmami, które za wszelką cenę próbują wzbudzić w widzu przerażenie. A sposoby są na to przeróżne: jump scare’y co pięć minut, potwór jak z koszmaru piętnastolatka, masa krwi czy flaki wylatujące z otwartej rany w produkcjach typu slasher. A co, jeśli powiem, że powstały horrory, które nie straszą, nie obrzydzają, a i tak wzbudzają w widzu dyskomfort, pozostawiają go w niepewności albo wywołują niepokój utrzymujący się jeszcze kilka godzin po napisach końcowych? Jeżeli interesuje Was taki rodzaj kina, koniecznie przejrzyjcie się bliżej zaprezentowanym tu tytułom!
Midsommar. W biały dzień
- Reżyser: Ari Aster
- Rok produkcji: 2019
- Gdzie obejrzeć: Nowe Horyzonty VOD, Canal+, vod.pl, Cineman
Drugi pełnometrażowy film Ariego Astera to dzieło umiejętnie skonstruowane, które bazuje na wielu filmowych oczywistościach. Dlatego też szkielet fabularny tego filmu wydaje się (z pozoru) bardzo schematyczna: grupa przyjaciół odwiedza szwedzką wioskę zamieszkałą przez hermetyczną społeczność. Ma tutaj miejsce święto Midsommar, które obchodzone jest w weekend najbliższy nocy świętojańskiej. Coś, co w teorii ma być przyjemną i wesołą wycieczką, powoli zaczyna zmieniać się w walkę o przetrwanie, a także konfrontację z zagadkowymi religijnymi dogmatami. Podsumowując: znajdujemy tu wszystkie tropy, jakie mniej więcej kojarzymy z filmowej popkultury. Jest tajemniczy event, mniej lub bardziej bystrzy milenialsi, niezbyt złożona intryga i niebezpieczeństwo czyhające za rogiem.
Ale dzieło to to coś znacznie więcej niż setny horror polegający na metodycznym „pozbywaniu się” kolejnych bohaterów z naszej młodej gromadki. Po pierwsze, całość dzieje się w miejscu, w którym słońce w ogóle nie zachodzi. Wspomniane święto związane jest z letnim przesileniem, otrzymujemy zatem „horror”, w którym jedna z jego głównych składowych – cień i mrok – zostaje całkowicie odstawiona na bok. Przerażenie rodzi się w widzu wraz z makabreską, która z kolejnymi dniami trwania Midsommar ujawnia się coraz bardziej.
Festiwal ten nie jest tym, czym się na początku wydaje, a Szwedzi w białych tunikach mają własne plany co do amerykańskich przybyszów. I zrobią (dosłownie!) wszystko, by je zrealizować... Co ciekawe, Midsommar funkcjonuje zarówno jako hołd dla tradycji i natury, jak i jako krytyka obu stron barykady. Pokazuje, jakie konsekwencje może mieć religijna ignorancja w bardziej ekstremistycznych miejscach, a także nakreśla portret ludzi, których umysłami zawładnął radykalny fanatyzm.