Wiedźmin dostał grosz od Netflixa.... 2. sezon Wiedźmina to średni serial
Spis treści
Wiedźmin dostał grosz od Netflixa...
W drugi sezon ewidentnie władowano więcej pieniędzy. Dużo, dużo więcej. Jedną z większych bolączek pierwszego sezonu była ogólna bieda wizualna, poza paroma całkiem imponującymi i pomysłowymi sekwencjami. No i brakowało kreatywności – np. złoty smok wyglądał jak kurak na rosyjskich sterydach, mimo że miał więcej polygonów niż ten z rodzimej adaptacji Wiedźmina. Pierwsza seria od Netflixa straszyła pustką, generycznością i umownością. Geralt przemierzał wyludnione, nieprzekonująco zagospodarowane uliczki miast oraz wnętrza i szaro-bure piaszczyste drogi donikąd. Kiedy Jaskier śpiewał o rzucaniu grosza Wiedźminowi, to może kryła się w tym prośba do wierchuszki Netflixa.
I doczekaliśmy się. Niektóre lokacje, jak choćby Kaer Morhen, przygotowano ze starannością i wypełniono klimatycznymi rekwizytami. Na ulicach miast można dostrzec jakieś życie, czasem nawet tłumy, które bywają przekonujące w byciu tłumem. Nilfgaardczycy dostali wreszcie zbroje (zamiast tego czegoś zaprojektowanego przez fana rodzynków w serniku). Kilka potworów wygenerowanych w CGI lub dopakowanych efektami robi wrażenie (nawet jeśli widać, że to komputer), zwłaszcza że to nie są typowe kreaturki fantasy. Pod względem projektów bliżej im do monstrów z horrorów, widać tu inspiracje projektami zarówno Guillermo Del Toro, jak i Johna Carpentera. Miła odmiana po orkach, trollach i zombiakach.
Całkiem możliwe, że ekipa chciałaby dłużej pobawić się formułą wędrówki i takim bardziej zwartym „monster of the week”, lecz spiętym klamrą podróży Geralta i Ciri (ale wtedy Wiedźmin musiałby konkurować z Mandalorianinem – nie wiem, czy wytrzymałby w tym starciu).
…ale nie zawsze wiedział, co z groszem zrobić
Mimo większego budżetu w wizji plastycznej serialu brakuje spójności. Pewnie, to kraina fantasy, gdzie można mieszać różne koncepcje kulturowe, architektoniczne i religijne. Ale dobrze, gdy przejście pomiędzy nimi odbywa się płynnie. A tutaj w jednym momencie bohaterowie biegają po bibliotekach, miastach, zamczyskach i ruinach z klasycznego, podmalowanego horrorem i gotykiem fantasy, aby po chwili wylądować w bliskowschodniej świątyni. I ona mogłaby sobie dalej być blisko- lub nawet dalekowschodnia, gdyby przynajmniej utrzymano odpowiedni ciężar i większą spójność kolorystyczną z rzekomo mrocznym i ciężkim światem naokoło. Już nie wspomnę o lazarecie magów mieszczącym się na szczycie czegoś pomiędzy zikkuratem a południowoamerykańską piramidą.
Niestety diabeł tkwi w szczegółach. W drugim sezonie Wiedźmina zadbano o większy rozmach, ale na pewno nie o szczegóły. Wspomniana świątynia wygląda dosyć plastikowo, a to niejedyne potknięcie wizualne. Pozostańmy jeszcze chwilę przy lokacjach. Niektóre przedstawiono kapitalnie, jak Kaer Morhen, gdzie i ogólna panorama robi wrażenie, i wewnątrz coś się dzieje, a dekoracje służą konkretnym celom. Spisano się na przykład przy Oxenfurcie i wielu plenerach, także tych dotkniętych magią. Wiele mniejszych, kameralnych wnętrz poprawiono. W większych salach brakuje natomiast życia, a przecież akcja rozgrywa się w nich dosyć często, zwłaszcza przy wątkach politycznych (jakoś szczególnie je sobie upodobałem). Cintra dalej wygląda pustawo, nudno i paskudnie.
Zostało jeszcze 59% zawartości tej strony, której nie widzisz w tej chwili ...
... pozostała treść tej strony oraz tysiące innych ciekawych materiałów dostępne są w całości dla posiadaczy Abonamentu Premium
Abonament dla Ciebie