autor: Bich
Broken Sword: The Sleeping Dragon - recenzja czytelnika
Broken Sword: The Sleeping Dragon to kolejna część słynnego przygodowego cyklu Broken Sword, z powodzeniem kontynuowanego przez zespół Revolution Software już od ponad pięciu lat.
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.
I tak dochodzimy do kolejnego aspektu tego produktu: elementów zręcznościowych. To prawdziwa makabra. Zręczność może polegać na wciśnięcie w odpowiednim momencie klawisza, wtedy nie jest źle. Może to polegać na ucieczce przed kobietą-zabójczynią, wtedy jest jeszcze znośnie. Ale może to również polegać na potwornej skradance przed strażnikami, wtedy jest to makabra. Ci strażnicy są niezwykli: nie widzą ciebie, mimo że powinni i widzą ciebie, chociaż nie widzą (najlepsze jest to, że czescy strażnicy potakują da, da - emigranci z ZSRR?). Na dodatek, mimo że gra teoretycznie zachowuje się w każdym momencie to może się okazać po wczytaniu jej z powrotem, że znajdujesz się w zupełnie innym miejscu. Na szczęście w razie śmierci bohatera cofasz się automatycznie do bezpiecznego momentu. George i Nico w ogóle są bardziej "fizyczni" i w grze jest więcej wspinaczki, biegów i skoków.
Grając w BS II na każdym kroku smakowałeś świetnego humoru Georga. Mogłeś rozmawiać na wszystkie tematy (nawet o ciasteczkach "Psi Smakosz" i majteczkach Nico) z licznymi postaciami nawet, gdy ta postać nie była ważna w przebiegu gry. Ponadto George zawsze miał jakiś dowcipny komentarz na każdy przedmiot (a przedmiotów w grze było mnóstwo). Domyślam się, że w BS I było podobnie. W BS III nastąpił gwałtowny regres. Przedmiotów jest mało, postaci też a dialogi z nimi znacznie zubożały. Czyżby autorzy byli już zmęczeni tą serią i odwalili to na chybcika? Jeśli napotkasz jakąś postać lub możesz zabrać jakiś przedmiot możesz być prawie pewny, że będzie ci on/to potrzebne do przejścia dalej gry. To znaczne ułatwienie dla osób, które z przygodówkami zetknęły się po raz pierwszy (albo drugi) lecz Revolution powinno pomyśleć również o weteranach Złamanego Miecza. Na szczęście prawnikowi z Idaho język nie skołowaciał kompletnie i nadal (choć znacznie rzadziej) obdarza nas swoimi uwagami i mądrościami Babci Stobbart. Wraz z ograniczeniem ilości przedmiotów i ludzi obniżyła się ilość zagadek. Ktoś może powie, że liczy się jakość nie ilość, ale poziom jakości jest adekwatny do poziomu ilości. W BS II George nosił tyle przedmiotów, że co jakiś czas pozbywał się niepotrzebnej części. Śpiący Smok jest bardzo leniwy, więc zagadki typu połącz przedmiot z przedmiotem (brzmi to banalnie, ale jest to trudne) lub rozmowy zostały zastąpione przez... pudła. Często będziemy musieli przesuwać różne skrzynie i bloki by dostać się na wyższą półkę. Jest to głupie i czasochłonne. Trzeba przy tym przyznać, że Stobart ma krzepę. Przesuwa nawet tak na oko tonowe bloki na dowolny dystans. Po zakończeniu gry zostaje jednak żal, że tak krótko i że między panem Stobbartem i panną Nicole nic się nie wydarzyło. Może w Broken Sword IV...? Ogólnie mówiąc panowie-autorzy mogli się bardziej przyłożyć. Choć gra się nadal dobrze widać niedopracowania i "psucie się" serii.