autor: Lindil
Zdarzenie w Stillwater
Jonathan Woods z trudem szedł przed siebie, przyginany do ziemi kolejnymi podmuchami zimnego wiatru. Plecak z zapasami, mimo że trzy razy lżejszy niż na początku podróży, ciążył niemiłosiernie, karabin przerzucony przez ramię kołysał się przy każdym kroku
Poniższy tekst został nadesłany przez naszego czytelnika i został opublikowany w oryginalnej formie.
Jonathan Woods z trudem szedł przed siebie, przyginany do ziemi kolejnymi podmuchami zimnego wiatru. Plecak z zapasami, mimo że trzy razy lżejszy niż na początku podróży, ciążył niemiłosiernie, karabin przerzucony przez ramię kołysał się przy każdym kroku, a rewolwer na pasie wydawał się być zrobiony z ołowiu. Jednak widok bliskiej ściany lasu dodał mu nadziei. Szczelniej otulił się kurtką i energicznie ruszył dalej. Już po kilku minutach dotarł do pierwszych drzew, zatrzymał się jednak dopiero kiedy zostawił smaganą wiatrem równinę daleko za sobą. Jedynym znakiem szalejącej zawiei był głośny szum liści wysoko nad głową. Z westchnieniem ulgi rzucił cały swój sprzęt pod pniem najbliższego świerka i sam położył się na ziemi. Wszystko było oczywiście bardzo logiczne. Wielce szanowany profesor Hippington w kolejnych listach do Towarzystwa Badawczego na własną duszę zaklinał się, iż zdołał zweryfikować krążące od dawna pogłoski o dziwnym stworzeniu obserwowanym podobno w okolicach Stillwater i nazywanym powszechnie „potworem”. Cóż więc mogło uczynić owo Towarzystwo, jeśli nie wysłać, rokującego wielkie nadzieje na uzyskanie tytułu w dziedzinie zoologii, pana Woods’a z zadaniem bliższego zbadanie sprawy? Tak nieszczęśliwie się jednak złożyło, że budowa linii kolei żelaznej do tego prowincjonalnego miasteczka została zakończona jeszcze przed jej rozpoczęciem, ale cóż, Rada Przemysłowa Tarant nie jest organizacją filantropijną i nie może pozwolić sobie na finansowanie przedsięwzięcia nie rokującego nawet szans na zwrot kosztów. Jednak pan Woods niezawodnie sobie poradzi. Wszyscy nasi uczeni koledzy pokładają wielką wiarę w panu Woodsie. Mamy nadzieję, że pan Woods nie zawiedzie naszych oczekiwań, zwłaszcza, że piesza podróż trwa jedynie tydzień, populacja wilkołaków na tych terenach została prawie całkowicie wytępiona, a i wilki jakoś rzadziej się pokazują... Tak więc wyruszył, objuczony zapasami niczym osioł, oczyma wyobraźni widząc wspaniałe odkrycia, jakich dokona.
Teraz, po dwunastu dniach drogi, z radością posłałby ich wszystkich do otchłani. Profesorów Towarzystwa siedzących na swoich katedrach, bajdurzących o rzeczach, których nigdy w życiu zapewne nie widzieli i produkujących nikomu nie potrzebne stosy bezsensownych rozpraw pseudonaukowych o pokrewieństwie wiewiórki zwyczajnej i wilka szarego. Urzędników Rady, przybitych do wyściełanych foteli, grzejących się w gabinetach ogrzewanych kominkiem i posiadających oświetlenie elektryczne, wertujących stosy papierzysk przydatnych jedynie na podpałkę oraz bezustannie ględzących o tym, jak wielkie względy maja dla pracy badawczej i jaki żal ich ogarnia na myśl, że nie będą mogli wyasygnować kwoty na większą ekspedycję. Dorzuciłby jeszcze chętnie starego wariata Hippingtona, całkowicie opętanego pragnieniem sklasyfikowania wszystkich zwierząt żyjących na południe od Gór Czarnych. Chociaż ten ostatni miał przynajmniej dość odwagi, żeby ruszyć się zza swego mahoniowego biurka na uniwersytecie.
Tak czy inaczej musiał iść dalej. Od Stillwater dzielił go już tylko dzień drogi, a zapasów nie wystarczyłoby na powrót do Tarantu. Zresztą i tak miał szczęście, w ładownicy było ciągle tyle samo naboi, ile znajdowało się tam, kiedy opuszczał miasto. Zszargane nerwy to dość niska cena jak na tak daleką podróż.
W końcu wstał i zaczął przygotowywać prowizoryczny obóz. Przez ostatnie kilka dni nabrał w tym sporej wprawy, więc po kilku chwilach szałas z gałęzi był gotowy, śpiwór rozłożony, a ognisko płonęło z podnoszącym na duchu trzaskiem. Na kolacje przyrządził schwytanego wczorajszej nocy w sidła zająca. Tej nocy postanowił ich nie zastawiać, wprawdzie las obfitował w zwierzynę, ale miał nadzieję, że następny posiłek zje w gospodzie. A nawet jeśli nie dotrze jeszcze do miasta, to wystarczy mu suchy prowiant. W końcu udał się na spoczynek, sen po dniu pełnym wysiłku przyszedł prawie natychmiast.