Microsoft Reclusa Gaming Keyboard
Bardzo dobrej jakości klawiatura, z podświetlanymi klawiszami, wmontowanymi w obudowę portami USB oraz kilkoma ułatwieniami dla graczy. Czy to dla graczy wystarczy?
Jeśli zapytamy człowieka dorosłego o to, co jest najważniejszym elementem komputera, jedną z najczęstszych odpowiedzi będzie: procesor. Zaraz obok wygodnego fotela. ;-) Jeśli jednak to samo pytanie zadalibyśmy dziecku, idę o zakład, że starałoby się ono, jak najlepiej potrafi, wymówić trudne słowo: klawiatura. Faktem jest, że dopóki systemy rozpoznawania mowy śmiało nawiązują rywalizację z dowolnie głuchą prababcią, dopóty klawiatura pozostaje podstawowym środkiem komunikacji z maszyną. Z tego punktu widzenia dziw bierze, jak często kompletując nowego peceta, zawiązawszy wór części ceną paru tysięcy złotych, dorzucamy do kompletu klawiaturę na zasadzie: one wszystkie są takie same, po co przepłacać. Trochę inaczej rzecz się ma ostatnimi laty z myszkami kupowanymi przez graczy – na nie są oni skłonni wydać dużo więcej, gdyż ich producentom udało się zaszczepić u potencjalnych klientów przekonanie, że za wygodę i precyzję warto dopłacić. O czym zresztą nietrudno się przekonać, dostawszy bęcki w dowolnie wybranej sieciowej strzelance, tylko dlatego, że o parę razy za dużo nie wcelowaliśmy sobie w przeciwnika dostatecznie szybko. A klawiatury? Cóż, one też są różne.
Przez dobrych dziesięć lat używałem Natural Keyboard Microsoftu, co może nie zdarzyłoby się, gdybym nie dostał jej w prezencie, lecz ani razu nie pożałowałem blisko 300 złotych, nigdy na nią nie wydanych. :-) Bardzo dużo piszę na klawiaturze, przy tym sporo gram, a to była sakramencko wygodna, pewnie działająca klawiatura, która na dodatek wciąż działa, choć już nie ja się nią posługuję. Przegrała z czasem idea „łamania klawiatury” na dwie ręce, bo chociaż patent był całkiem dobry na dłuższą metę, to po pierwsze należało się najpierw do niego przekonać (a to parę tygodni mogło trwać), a po drugie skutecznie zmniejszało efektywność korzystania z normalnej klawiatury, gdy zdarzyła się przesiadka.
Jakiś miesiąc temu, znowu pod moje ręce trafiła klawiatura firmowana przez Microsoft. Tym razem wykonana we współpracy z Razerem: Microsoft Reclusa Gaming Keyboard. Klawiatura również bardzo wygodna, wyposażona w kilka bajerów, mniej lub bardziej przydatnych, ale raczej nie przeszkadzających, a jak na klawiaturę polecaną dla graczy, nad podziw normalną (porównajmy ją z Z-Boardami czy z Nostromo SpeedPad n52). Pewnie i przyjemnie działające klawisze o niewysokim (lecz bynajmniej nie notebookowym) skoku, bardzo ciche, nawet przy energicznym pisaniu. Używam jej z przyjemnością i nic nie wskazuje na to, żebym chciał się jej pozbyć w najbliższym czasie (znów 10 lat?). Jednego, czego nie rozumiem, to tego, co czyni ją klawiaturą dla graczy... Udogodnienia, które wymienia producent, to: podświetlane klawisze, miękka podpórka pod nadgarstki, system Hyperesponse, 10 definiowalnych klawiszy (plus dwie rolki), automatyczne przełączanie profili oraz dwa pozłacane (sic) porty USB. Przyjrzyjmy się im po kolei.
Podświetlanie klawiszy jest – cóż – fajowe. Niebieskie (najdroższe!) diody sprawiają, że w ciemności Reclusa zamienia przestrzeń przed monitorem w konsolę sterowniczą statku kosmicznego. Cool. Jeżeli spoglądamy na klawiaturę prostopadle z góry, diody delikatnie przeświecają przez opisy klawiszy i tym samym odpadają spacery do kontaktu, gdy za oknem się ściemni. Problem pojawia się, gdy rozsiądziemy się przed komputerem w pozycji gracza-wyjadacza, czyli nogi na podpórkę, cielsko wciśnięte w fotel, klawiatura z myszką na wyciągnięcie rąk (lekko ugiętych w łokciach, złożonych na oparciach). Wówczas okaże się, że niebieskie diody wyzierają spod klawiszy rażąc oczy znacznie intensywniejszym światłem od tego, które przenika przez matowe opisy. Samo światło nie stanowi wielkiego problemu – i tak jest słabsze od tego, co przeważnie robi z naszym wzrokiem monitor – lecz zwyczajnie opisy klawiszy przestają być widoczne, a zupełnie nie o to w ich podświetlaniu idzie.