Enemy Front Recenzja gry
autor: Grzegorz Bobrek
Recenzja gry Enemy Front - II wojna światowa w polskim wydaniu
Fani Medal of Honor i pierwszych Call of Duty długo czekali na powrót strzelanek w realiach II wojny światowej. Niestety, Enemy Front nie jest do końca tym, czego oczekiwaliśmy.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- historyczny kontekst misji z Powstania Warszawskiego;
- dobrze oddane bronie – udźwiękowienie, poczucie siły, odrzut;
- kilka strzelanin i misji wypada naprawdę dobrze.
- pseudootwartość części misji – o zapowiadanej sandboksowości nie ma mowy;
- kanciasta, często zacofana oprawa graficzna – nie czuć mocy CryEngine;
- wiele elementów dołożonych na siłę – „znajdźki”, skradanie się, multiplayer, misje poboczne;
- niespójna wizja, zlepek dobrych i słabych momentów;
- brak optymalizacji, niestabilność.
Enemy Front, od rodzimego CI Games, po raz pierwszy w akcji widziałem wiosną 2012 roku. Jeszcze pod przewodnictwem Stuarta Blacka gra zmierzała w intrygującym kierunku, łącząc niebanalną, plastyczną oprawę z klimatem starych filmów wojennych pokroju Tylko dla orłów. Wówczas projekt chciał wyjść naprzeciw zachodniemu odbiorcy, stęsknionemu za klimatem II wojny światowej, tępieniem hord złych od stóp do głów Niemców i poczuciem zdobycznego MP40 w dłoni. W przeciągu tych dwóch lat strzelanina zmieniła się nie do poznania, a odejście Blacka pozbawiło zespół najwyraźniej jedynej osoby, która miała jakąś konkretną wizję Enemy Front. Zamiast spójnej, przemyślanej całości otrzymujemy bowiem chimerę – grę pozszywaną ze zbyt wielu elementów, często pasujących do siebie słabo, innym razem wykonanych na poziomie poniżej średniej.
W przypadku kampanii fabularnej z początku można dać się wciągnąć opowiadanej historii. Sami przyznacie, że poznanie losów jednego z warszawskich powstańców – amerykańskiego dziennikarza, którego wojenna zawierucha przywiała do Armii Krajowej – brzmi intrygująco. W rozmowach z Polakami, toczonych pomiędzy krwawymi walkami na sierpniowych barykadach 1944 roku, stopniowo odkrywana jest ścieżka, jaką Robert Hawkins przeszedł, zanim trafił do okupowanej stolicy Polski. Niestety, choć momentami nie można nie poczuć podziwu dla CI Games za podjęcie trudnego i drażliwego tematu, to jakość zdubbingowanych dialogów, nakreślonych postaci i skryptowanych scenek nie pozwala traktować tego wszystkiego całkiem poważnie. A szkoda, bo w wielu miejscach widać, że twórcy starali się nadać grze wiarygodności.
Misje w powstańczej Warszawie składają się na około połowę kampanii dla jednego gracza. Wykonywanie zadań przydzielonych przez dowództwo AK rzuca nas w kilka prawdziwych lokacji. Warszawiacy nie powinni mieć problemu z rozpoznaniem wnętrza bazyliki św. Krzyża czy budynku PAST-y. Kilka ponurych scenek, choć na poziomie koślawości, do którego przyzwyczaiło nas przez lata CI Games, potrafi wprowadzić w depresyjny klimat powstańczej rzeczywistości. Gry wojenne bardzo rzadko pozwalają zobaczyć wpływ działań wojennych na ludność cywilną, Enemy Front zaś wręcz epatuje scenami przemocy, zbrodni i rozstrzeliwań.
Niestety, ten umowny realizm nie współgra z misjami dywersyjnymi Hawkinsa z okresu jego działalności sprzed sierpnia 1944 roku. Tutaj czuć oryginalne korzenie Enemy Front, jeszcze ze Stuartem Blackiem trzymającym wodze produktu. Jako jednoosobowa armia wysadzamy pociągi, polujemy na prominentnych nazistowskich oficerów i demolujemy niemieckie bazy daleko na tyłach frontu. Wesoła rozwałka kontrastuje ze złowieszczą atmosferą Warszawy, przez co gra całościowo nie jest w stanie utrzymać jednolitego klimatu.
W wielu innych elementach czuć pospieszne składanie produktu w całość, a na myśl przychodzi teoria o chaotycznym zszywaniu przez CI Games różnych wersji produktu, które po drodze powstawały w wyraźnych męczarniach. W Enemy Front na siłę wrzucono chociażby elementy skradankowe. Widać tutaj wpływ chociażby Sniper Elite V2 z możliwością maskowania strzałów przy dużym hałasie, np. przejeżdżającego pociągu. Uwagę przeciwników odciągamy zaś rzucając kamieniem, co na myśl przywodzi sandboksowy hit Ubisoftu – Far Cry 3. Niestety, choć w kilku misjach działanie po cichu przynosi duże korzyści, to drętwa i nieprzewidywalna mechanika utrudnia wprowadzanie planów w życie. Niemcy potrafią wykryć agenta w niejasnych sytuacjach, innym razem nie reagują na śmierć towarzysza kroczącego metr za ich plecami. W połączeniu z rachitycznymi animacjami zabójstw elementy skradankowe sprawiają raczej komediowe wrażenie. Materiału na Liczę na glicze jest tutaj pod dostatkiem.
CI Games po drodze postanowiło także podpiąć się pod popularny nurt otwartych światów. Zapowiadane sandboksowe misje to jednak wielka kpina. Kilka etapów faktycznie pozwala na alternatywne podejście do eliminowania kolejnych niemieckich posterunków, ale gra nigdy nie zrywa z korytarzową strukturą misji. Czasem jest to dość kuriozalne – dwie równoległe ścieżki o długości może 15 metrów każda prowadzą dokładnie do tego samego punktu, bez żadnych niespodzianek czy wyzwań po drodze, aby chwilę później wielki konar czy żywopłot zamienił szersze pole w kolejny korytarz. Twórcy starają się nam mydlić oczy drugorzędnymi celami misji, ale je również zrealizowano minimalnym nakładem sił. Uratowanie francuskiego chłopa pozwoli nam położyć łapy na broni ukrytej przez ruch oporu, ale te dodatkowe zadania wykonujemy niejako z marszu, przy okazji podążania jedyną możliwą ścieżką przed siebie. Na sztuczne bariery nadziewałem się co krok – w poziomie pseudootwartości bliżej tu do The New Order niż nawet takiego Crysisa 2 czy Medal of Honor: Airborne.
Enemy Front z grą Crytek miała łączyć także oprawa graficzna, oparta na imponującym CryEngine. Deweloperzy już przy Sniper: Ghost Warrior 2 mocno przecenili swoje umiejętności w opanowaniu tego narzędzia. Dwa lata później silnik nadal stanowi dla nich nie lada wyzwanie – gra oferuje doznania wizualne godne raczej 2006 roku, z kanciastym terenem, słabo ociosanymi modelami postaci i niską szczegółowością obiektów. Zdarza się tu kilka ładniejszych widoków, głównie za sprawą oświetlenia i efektów cząsteczkowych, ale pod wieloma względami Enemy Front wygląda gorzej niż wspomniany Medal of Honor: Airborne z 2007 roku, a zachowuje się jak kapryśny Crysis 3. Niestety, przy tym poziomie grafiki optymalizacja produktu jest całkowicie nie do przyjęcia. Wartości klatek na sekundę skaczą jak szalone – od pełnej płynności na francuskiej wsi (horyzont zbudowany z dwuwymiarowej bitmapy robi swoje) po dramatyczne spadki w zakurzonych pomieszczeniach.
Przy tych wszystkich wadach Enemy Front potrafi sprawiać realną frajdę, szczególnie kiedy akcję zrealizujemy w stylu Clinta Eastwooda z Tylko dla orłów, czyli miotając granatami na lewo i prawo i ostrzeliwując seriami wszystko, co się rusza. Największa w tym zasługa w odwzorowaniu broni z okresu. Poza klasycznymi pukawkami, jak MP 40, k98 czy Stenem, gra oferuje także mniej znane konstrukcje. W scenach z powstania nie mogło zabraknąć pistoletu maszynowego Błyskawica, przy akcjach SAS zaś karabinku De Lisle. Zdecydowana większość broni (poza koszmarnie słabą strzelbą) jest solidnie udźwiękowiona, ma porządnego kopa i używanie jej mocno kontrastuje z tekturowymi rozwiązaniami chociażby z takiego Call of Duty. System prowadzenia ognia i sterowania postacią jest przy tym dość „twardy” – bohater nie jest przesadnie zwinny, a strzały z biodra w zdecydowanej większości idą Panu Bogu w okno. Przyznam, że dawno nie miałem takiej zabawy przy używaniu wirtualnego StG 44.
Przy tym CI Games kilka misji udało się zaprojektować ponadprzeciętnie. Zdobycie PAST-y 20 sierpnia 1944 roku czy strzelanina w ogromnym kompleksie V2 na terenie Niemiec bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły. W połączeniu z przerysowanym ragdollem wysyłanie kolejnych nadludzi do nieba to nie tylko pożyteczny, ale także bardzo przyjemny uczynek. Szkoda tylko, że przy projektowaniu etapów twórcy postanowili zlikwidować jakikolwiek wątek zarządzania zasobami. O pudła z amunicją Wilkinson niemal się potyka, więc gra praktycznie nie wymusza zmiany broni czy zachowywania rzadkich pocisków na ewentualne trudniejsze strzelaniny. Nadmiar zasobów wyraźnie kłuje w oczy przy scenach z powstania, gdzie braki amunicji mogłyby posłużyć do budowania napięcia i wymuszenia na graczu stosowania bardziej wyszukanych taktyk, ewentualnie wypadów na ziemię niczyją po broń poległych. Co szczególnie bawi, to okrzyki Niemców powtarzane w kółko przez całą grę. Przy setnym odsłuchaniu „Ich brauche Munition” (po wystrzeleniu ledwie jednej serii w kierunku bohatera) można odnieść wrażenie, że to Wehrmacht ma problem z zaopatrzeniem, a nie broniący się Polacy.
Poza kampanią fabularną, której przejście na wysokim stopniu trudności zajmuje około 4-5 godzin, w menu dla jednego gracza dostępna jest osobna, pojedyncza misja (Saint-Nazaire). Pozwala ona wcielić się w innego bohatera i przetestować amerykańskie uzbrojenie – Thompsona i Garanda. Czyżby to jedyna grywalna pozostałość po poprzedniej wizji Enemy Front?
CI Games wyraźnie brakowało spójnej wizji, czym powinno być Enemy Front. Szkoda, że wiele elementów dodano bez przemyślenia, czy są naprawdę potrzebne, kosztem dopracowania innych mechanik zabawy. Studio włożyło energię chociażby w tryb multiplayer, który nie byłby w stanie zachwycić 10 lat temu, a na tle Call of Duty: World at War czy Call of Duty 2 wypada blado. Niewielka liczba trybów i map w połączeniu z szarpaną rozgrywką nie wróży dobrze na przyszłość. W tygodniu premierowym trudno było o znalezienie dobrego serwera do zabawy, za kilka miesięcy chętnych do wspólnej gry pewnie będzie można policzyć na palcach dwóch rąk. W Wolfenstein: The New Order zrezygnowano z multiplayera na rzecz dopracowania kampanii fabularnej. Szkoda, że przy Enemy Front nie odważono się podjąć takiej decyzji, bo grze najbardziej zaszkodziło miotanie się twórców i próba chwycenia kilku srok za ogon.
Ostatecznie Enemy Front okazuje się produktem chaotycznym, w wielu przypadkach nieprzemyślanym, żonglującym udanymi elementami na przemian z kompletnie nietrafionymi pomysłami. Poziom technologiczny gry nie może zachwycać, a brak otwartych poziomów udowadnia, że samo CI Games nie było w stanie udźwignąć ciężaru swoich wcześniejszych zapowiedzi. Tym bardziej szkoda, bo jest tu podbudowa dla dobrej strzelaniny osadzonej w historycznych realiach, a sama gra broni się odrobinę lepiej niż Sniper: Ghost Warrior 2. Jest tu jakieś podobieństwo do losów powstania warszawskiego – trudno powiedzieć, czy moment wydania gry został dobrze przemyślany i czy naprędce sklejony plan przyniesie zakładany efekt. Teraz już decyzja w rękach graczy – czy przyjdą Enemy Front z odsieczą, a może z oddali będą obserwować agonię niedopracowanego projektu?