Borderlands 2 Recenzja gry
Recenzja gry Borderlands 2 - tak powinno się robić sequele!
Gra Borderlands 2 startowała z zupełnie innej pozycji niż jej poprzedniczka i miała trudniejsze zadanie. Fani pierwowzoru nie muszą mieć jednak powodu do obaw – Gearbox ofiarował im kontynuację z prawdziwego zdarzenia, sequel totalny.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- fabuła, narracja, bohaterowie niezależni;
- niczym nieskrępowana swoboda działania;
- masa odjechanych questów;
- czterech bohaterów do wyboru, duże możliwości ich rozwoju;
- mnóstwo broni, mechanika strzelania;
- zróżnicowani wrogowie;
- zapadający w pamięć bossowie;
- masa nowinek poprawiających komfort zabawy;
- kapitalne, zróżnicowane wizualnie lokacje;
- dobra zarówno dla samotników, jak i zwolenników kooperacji;
- pierwszorzędny humor;
- oprawa audiowizualna.
- słabo zrealizowany system szybkiej podróży;
- wspólny loot.
Nieczęsto zdarza się, by reprezentujący nową markę produkt osiągnął tak spektakularny sukces komercyjny, jaki stał się udziałem Borderlands. Z prawie pięcioma milionami sprzedanych egzemplarzy grze firmy Gearbox Software ta trudna sztuka niewątpliwie się udała, a uzyskany wynik pozwolił Amerykanom poważnie myśleć o stworzeniu pełnoprawnego sequela. Dziś, blisko trzy lata po premierze pierwowzoru, oczekiwana przez wielu kontynuacja oficjalnie debiutuje na rynku. I już na wstępie zdradzę, że jest to kontynuacja ze wszech miar udana, a główna w tym zasługa licznych usprawnień, jakie deweloper postanowił poczynić w opracowanej przez siebie formule.
Wspomniane usprawnienia widać na wielu płaszczyznach, ale ich najbardziej jaskrawym przykładem jest fabuła. W pierwowzorze opowieść stanowiła jedynie tło dla wydarzeń na ekranie, co w dużej mierze zawdzięczaliśmy sposobowi jej prezentacji – narracja praktycznie nie istniała i po kilku godzinach niczym nieskrępowanej rzezi w zasadzie zapominaliśmy, po co właściwie przemy naprzód. W „dwójce” problem ten został całkowicie wyeliminowany. Zadania z tablicy ogłoszeń zeszły praktycznie do podziemia, większość misji dostajemy od bohaterów niezależnych, którzy zawsze poświęcają chwilę na wprowadzenie w niezbędne szczegóły, oszczędzając nam tym samym czytania suchego tekstu.
Twórcy zrobili też lepszy użytek z samych zleceniodawców. Najważniejsze osoby dramatu towarzyszą nam niemal przez całą grę, nie mamy więc wrażenia ciągłego skakania z kwiatka na kwiatek, tak jak w „jedynce”, gdzie odbębniało się questy od dopiero co poznanego typa i leciało dalej, do kolejnej lokacji. Na jakości zyskała też wreszcie sama intryga. Główny wątek jest naprawdę interesujący, scenariusz trzyma się kupy i zachowuje ciągłość, od początku do samego końca. Są tu nawet zwroty akcji! Nie robią one co prawda może tak wielkiego wrażenia, jak w innych tytułach, ale w porównaniu z totalnie okaleczonym pod tym względem pierwowzorem różnica jest ogromna. „Dwójka” mówi więcej o przygodach Bricka, Lilith, Rolanda i Mordecaia niż jej poprzedniczka i już samo to powinno dać do myślenia, jaka przepaść dzieli obie gry pod tym względem.
Mocno popracowano też nad zadaniami. Autorzy wyraźnie ograniczyli questy polegające na odnajdywaniu przedmiotów, które z niewiadomych względów zostały rozrzucone w różnych dziwnych miejscach (wszelkiej maści audiologi czy fragmenty pukawek), zamiast tego twórcy urozmaicili standardowe dla Borderlands zlecenia, czyli zabójstwa i misje kurierskie. Na liście warunków do spełnienia pojawiły się dodatkowe, opcjonalne wytyczne, uwzględnienie których skutkuje większą liczbą punktów doświadczenia. Ponadto wprowadzono ograniczenia czasowe, zmuszające niekiedy do działania w pośpiechu, oraz dodano opcję wyboru nagrody. Mało tego, zdarza się, że zadanie można odfajkować u jednej z dwu różnych osób. W takich przypadkach nigdy nie wiemy, co dostaniemy za nasze starania.
Najbardziej jednak cieszy nie to, co twórcy poczynili w konstrukcji misji, ale w ich treści. Questy są nie tylko interesujące, ale przede wszystkim zabawne, a momentami wręcz totalnie odjechane. Scenarzyści pobawili się konwencją, wykazując się przy tym ogromnym poczuciem humoru. Tutaj niczego nie można traktować do końca serio, o czym przekonacie się sami, szukając inspiracji do listu miłosnego Scootera lub ustalając, który z członków grupy poszukiwaczy skarbów podwędził odnalezione przez nich pieniądze. Nie brakuje w grze scen śmiertelnie poważnych i zmuszających do refleksji, zwłaszcza w niektórych misjach głównego wątku fabularnego, ale zadania poboczne to już jazda na całego, gdzie często absurd goni absurd. Wspomnicie te słowa po spotkaniu z Face’em McShootym.
Niesamowitą pracę twórcy Borderlands 2 wykonali przy projektach lokacji. Znane z „jedynki” jałowe pustkowia nie są już jedyną atrakcją Pandory. Rewizytę na planecie rozpoczynamy od pobytu w skutej lodem krainie, później dostępne są m.in. tereny zielone z malowniczo położonymi wodospadami, futurystyczne miasto Przystojnego Jacka, a także obszary zdewastowane przez Eridium. Po pięciu latach od naszej ostatniej wizyty świat wyraźnie nabrał rumieńców. Co ciekawe, większe urozmaicenie barw i wprowadzenie bardziej przyciągających oko terytoriów nie odbiło się negatywnie na postapokaliptycznym klimacie. Żądni krwi bandyci, pojazdy rodem z Mad Maxa i zbudowane z byle czego osiedla ciągle przypominają, że jesteśmy daleko od raju.
Gearbox dokonał wielu usprawnień w mechanice, na pozór drobnych, ale w rzeczywistości dość znaczących. Część innowacji służy poprawie komfortu zabawy. Do takich atrakcji zaliczyć należy oczekiwany od dawna drugi typ samochodu, który pozwala wsiąść do niego czterem osobom jednocześnie, oraz automatyczne podnoszenie amunicji i pieniędzy znajdujących się w niewielkiej odległości od postaci, również w sytuacji, gdy jedziemy autem. Istotniejsze zmiany zaszły natomiast w rozwoju bohatera. Autorzy przestali nagradzać doświadczeniem wyzwania (w rezultacie nieco wolniej zdobywa się kolejne poziomy), a w zamian wprowadzili system o nazwie Badass Rank, pozwalający na stałe podnosić niektóre współczynniki. Punkty w tym systemie zdobywa się właśnie za stawianie czoła wyzwaniom – im są one trudniejsze, tym większe profity. Na początku otrzymywane tą drogą bonusy nie prezentują się zbyt okazale, ale w późniejszej fazie zmagań zyskują na wartości. Inna sprawa, że każdy, nawet najmniejszy dodatek procentowy do maksymalnego poziomu zdrowia czy zadawanych obrażeń w Borderlands 2 wita się z otwartymi ramionami.
„Przeszedłeś pięć metrów i otworzyłeś szafkę. Później, gdy będziesz zabijać potwory wielkości wieżowca pistoletem strzelającym błyskawicami, powrócisz pamięcią do tej chwili i pomyślisz: HEH!” – komentarz do jednego z pierwszych zadań, jakie otrzymujemy w grze, polegającego na zdobyciu podstawowej broni - pistoletu.
Inaczej niż w „jedynce” kupuje się też miejsce na dodatkową amunicję – teraz interesującą nas grupę broni możemy pod tym kątem usprawnić do maksimum od razu, o ile posiadamy kryształy Eridium, drugą po dolarach walutę obecną w grze. Spore zmiany objęły samą walkę. Szybko biegnących wrogów (Psycho) da się wreszcie spowolnić, strzelając im w nogi, a służącym korporacji Hyperion robotom odstrzelić ręce, niwelując w ten sposób do zera czyhające z ich strony zagrożenie. Na placu boju pojawiły się jednostki złożone z dwóch lub więcej rywali, np. jeźdźcy na Skagach, których likwidujemy niezależnie, a największe maszyny można przed ubiciem okaleczyć, niszcząc ich systemy obronne. Znaczne poszerzenie garnituru oponentów zwiększyło frajdę płynącą z ich eksterminacji. Co rusz do akcji wkraczają inne typy nieprzyjaciół i nawet po kilkunastu godzinach totalnej rozwałki, kiedy wydaje się, że widzieliśmy już wszystko, wciąż możemy zostać zaskoczeni pojawieniem się nowego przeciwnika.
Samo strzelanie zostało zrealizowane po mistrzowsku, co nie powinno dziwić – już „jedynka” zaskakiwała pod tym względem. Typy broni nie różnią się od siebie wyłącznie na papierze, nawet z kilku podobnych pukawek jednego rodzaju, np. karabinu snajperskiego, uderza się zupełnie inaczej. W późniejszej fazie zmagań dużego znaczenia nabierają dodatkowe efekty: owinięte w łachmany szczury laboratoryjne są bardziej podatne na amunicję zapalającą, a roboty łatwiej niszczy się, powodując ich korozję. Podczas walki istotne jest także to, z jakim stworem aktualnie mamy do czynienia. Stanie na drodze rozwścieczonego Goliata nie jest dobrym pomysłem, podobnie zresztą jak potyczka ze snajperami na otwartym polu. Generalnie całość można podsumować krótko: jeśli prawdziwą esencją pierwszoosobowego shootera jest strzelanie i wszystko, co z nim związane, Borderlands 2 jest dziełem wybitnym.
Przystojny Jacek, czyli Główny Zły w Borderlands 2. Niech nie zwiedzie Was to słodkie przezwisko. Podczas gry naprawdę znienawidzicie tego drania.
Oprawa wizualna w stosunku do pierwowzoru nie uległa gruntownemu przeobrażeniu – nadal mamy do czynienia z typową dla komiksu kreską. Artyści mocniej popracowali nad tłami, dzięki czemu lokacje prezentują się znacznie bardziej efektownie. Pod nieco innym kątem dopracowano Sanktuarium, czyli bazę wypadową graczy i zarazem jedyne bezpieczne miejsce na Pandorze. Wreszcie czuć, że metropolia żyje – po ulicach przechadzają się przechodnie, każdy z nich ma coś do powiedzenia, a bohaterowie niezależni nie stoją jak kołki, nie okazując przy tym żadnych oznak życia. Beznamiętna pustka w „jedynce” mocno dawała się we znaki i utrudniała dogłębne wejście w ten fantastyczny świat – tutaj problem ten znikł całkowicie.
Kapitalne wrażenie zrobiła na mnie muzyka, zespół z gwiazdorami w składzie (Jesper Kyd, Cris Velasco, Sascha Dikiciyan) popisał się zdecydowanie bardziej niż w pierwowzorze – kawałki są żywsze, przez co lepiej komponują się z nieustanną jatką, a za utwór mocno przypominający dokonania Trenta Reznora z Nine Inch Nails któremuś z mistrzów należą się brawa. Reszta oprawy audio również została wykonana bez zarzutu. Moc doskonale udźwiękowionej broni czuć w głośnikach przy każdym wystrzale, a dobrze dobrani aktorzy pozytywnie wpływają na odbiór kwestii mówionych. Inna sprawa, że dialogi są świetnie napisane, kolejny plus dla scenarzystów.
Lista mankamentów Borderlands 2 jest krótka i nikną one pośród licznych zalet. Największe „ale” mam do systemu szybkiej podróży, który aż się prosi o możliwość wybrania celu z poziomu mapy głównej. Na dodatek większość lokacji ma tylko jeden punkt teleportujący, wskutek czego często tracimy cenne minuty, przechodząc przez cały obszar na piechotę. Nie podoba mi się też uparcie forsowany przez Gearbox pomysł na wspólny loot – po walkach z bossami na pewno dojdzie do dantejskich scen, gdy członkowie drużyny będą na wyścigi zbierać wyrzucone klamoty. Za to typowych bugów w grze nie uświadczymy – produkt jest piekielnie mocno dopracowany praktycznie pod każdym kątem.
Borderlands 2 to gra totalna, wzorcowy przykład dla innych producentów, jak powinno się tworzyć sequele. Nie dość, że autorzy przygotowali porządną, niesamowicie długą kampanię, którą można zaliczyć zarówno samotnie, jak i w drużynie, to na dodatek pokusili się o liczne zmiany, zwiększające ogólny komfort rozgrywki. Wszystkie elementy, do których mieliśmy zastrzeżenia w pierwowzorze, zostały w jakiś sposób usprawnione, poczynając od fabuły, poprzez znacznie bardziej zróżnicowane lokacje i większy garnitur wrogów, a na ułatwiających życie poprawkach w mechanice kończąc.
Pierwsze Borderlands musiałem dawkować sobie w niewielkich porcjach, bo po kilkunastu godzinach zabawy gra zaczęła mnie po prostu nużyć. Obawiałem się tego samego podczas obcowania z „dwójką”, ale tym razem nic takiego nie miało miejsca. Do samego końca dzieło Gearbox Software potrafiło przykuć mnie do monitora, co biorąc pod uwagę czas z nim spędzony – 35 godzin przy pierwszym podejściu, bez wykonania około 20 zadań pobocznych! – jest wynikiem iście fenomenalnym. A przecież po pokonaniu bossa bossów zabawa się nie kończy. Produkt nadal można eksploatować w trudniejszej wersji z całym dotychczas zdobytym ekwipunkiem, a na swoje pięć minut czekają kolejni bohaterowie – na razie trzech, a wkrótce czterech, bo jeden zostanie dodany za kilkadziesiąt dni w formie płatnego DLC. Wystarczy?
Podsumowując – Borderlands 2 to dzieło absolutnie wybitne. Gra obszerna, dopracowana i zapewniająca masę kapitalnej zabawy, zarówno solo, jak i w trybie kooperacji. I choć konkurencyjni wydawcy nie odkryli jeszcze wszystkich swoich kart, już teraz można powiedzieć, że druga wyprawa na Pandorę będzie głównym pretendentem w walce o tytuł najlepszej strzelaniny powoli mijającego roku. Spoglądając w kalendarz, mam wrażenie, że tej jesieni nie wyjdzie nic równie dobrego.