Aliens vs Predator - recenzja gry
Na kolejne starcie ludzi, Obcych i Predatorów czekaliśmy blisko dziesięć lat. Czy najnowsze dzieło firmy Rebellion spełnia pokładanie w nim nadzieje?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
W ostatnich latach firma Rebellion Developments zaskakiwała mnie wyłącznie negatywnie, serwując mizerne produkty, które były konsekwentnie miażdżone zarówno przez krytyków, jak i graczy. Mimo katastrofalnie niskich ocen takich tytułów jak ShellShock 2: Blood Trails czy Rogue Warrior w moim sercu tliła się iskierka nadziei, że tym razem brytyjskie studio przyłoży się do pracy i najnowsza odsłona cyklu Aliens vs Predator okaże się dziełem, jeśli nie wybitnym, to przynajmniej bardzo dobrym. I jak to czasem w życiu bywa, nadzieja umarła ostatnia.
W tworzeniu gier opowiadających o walce pomiędzy Obcymi a Predatorami studio Rebellion doświadczenie ma całkiem spore – w końcu jest to już ich czwarty produkt z serii. Niestety, nie widać tego podczas rozgrywki. Autorzy najwyraźniej doszli do wniosku, że sukces zapewni im sama marka, bo kompletnie położyli elementy, które w dużej mierze decydują o powodzeniu tytułu. Nie wystarczą budzący zbiorowy entuzjazm bohaterowie, znane z filmów uniwersum i masa nawiązań do kultowych poprzedników z gościnnym udziałem Lance’a Henriksena na czele. Gra musi być zbudowana na solidnym fundamencie, musi oferować interesujące środowisko, w które gracz zechce się zagłębić i przede wszystkim nie może kłuć w oczy rozmaitymi niedociągnięciami. Niestety, w tych kwestiach Aliens vs Predator leży i kwiczy.
Przygotowane przez twórców kampanie dla jednego gracza nie zachwycają – jedynie wybrane misje prezentują jako taki poziom, natomiast pozostałe są po prostu słabe. Największy zawód sprawia zestaw scenariuszy dla żołnierza marine – w założeniu survival horror. Emocje są, ale tylko do pierwszego spotkania z Obcym. Kiedy orientujemy się, że Ksenomorfy padają jak muchy po wystrzeleniu kilku pocisków z pistoletu, a ich ataki zabierają skandalicznie mało energii życiowej, która na dodatek częściowo się regeneruje, czar pryska. Co prawda w historii cyklu Aliens vs Predator nie zdarzyło się jeszcze, żeby Obcy byli bardzo wymagającymi przeciwnikami – jedna, dwie serie z karabinu pulsacyjnego zazwyczaj załatwiały sprawę – ale to akurat żadna zaleta. W produkcie firmy Rebellion bardzo szybko nabieramy odwagi do eksplorowania kolejnych pomieszczeń, bo broni i amunicji mamy pod dostatkiem, a Ksenomorfy są nie tylko słabe, ale też maksymalnie przewidywalne. Gdyby nie to, że sterowane przez komputer stwory bardzo swobodnie poruszają się po wszystkich płaszczyznach, często zmieniając trasę wędrówki po spowitych mrokiem korytarzach kolonii, walka z nimi nie stanowiłaby żadnego wyzwania.
Niewątpliwie kampania marines zyskałaby na atrakcyjności, gdyby potrafiła przestraszyć. Niestety, w tej kwestii Aliens vs Predator również ponosi sromotną klęskę. Nawet w sprzyjających warunkach (samotna rozgrywka w środku nocy, ze słuchawkami na uszach) gra nie była w stanie poruszyć mnie w fotelu. Autorzy lubują się w tanich sztuczkach: a to nagle z rury buchnie para, a to znów leżący spokojnie truposz zostanie wciągnięty na naszych oczach do dziury. Niestety, zapomnieli zupełnie o tym, co jest najważniejsze, czyli o klimacie. Gdzie atmosfera zaszczucia? Gdzie ta nerwowość wynikająca z tego, że już za chwilę możemy zostać rozszarpani na kawałki? Widząc chmarę pędzących na żołnierza Obcych, po prostu beznamiętnie przeładowujemy broń. Na lekcje tworzenia niepokojącej atmosfery panowie z Rebellion mogliby udać się do autorów Dead Space. Naukę musieliby jednak zacząć od podstaw.
Niezbyt udana jest też kampania Obcego, ale z zupełnie innego powodu. Odnoszę wrażenie, że autorzy nie mieli najmniejszego pojęcia, co począć z Ksenomorfem w tej grze. Obcy na starcie otrzymuje pełny garnitur umiejętności, więc od razu wszystkie karty zostają rzucone na stół. O wiele bardziej podobał mi się pomysł Monolithu, który w Aliens vs Predator 2 przedstawił różne fazy rozwoju stwora, nie idąc od początku na całość. Tutaj po prostu biegamy dorosłym osobnikiem jedyną słuszną trasą po kolejnych planszach, często eksterminując żołnierzy i wypełniając różne zadania zlecane przez Królową w rodzaju „sabotuj nadajnik radiowy” – nie, to nie żart. Autorzy próbowali wprawdzie urozmaicić rozgrywkę rozmaitymi zagadkami logicznymi (wybaczcie złośliwość), ale strasznie szybko wystrzelali się z pomysłów. W rezultacie nieustannie niszczymy skrzynki z bezpiecznikami, żeby zrobiło się ciemno. Rozumiem raz, dwa, ale żeby robić to pięć razy pod rząd? Litości.
Scenariusze Obcego mają jeszcze jedną wadę – są niewiarygodnie krótkie. Przez kampanię Ksenomorfa przechodzi się jak burza, kilkadziesiąt minut intensywnej gry i po krzyku. Na szczęście misje dla żołnierza i Predatora są zdecydowanie dłuższe, dzięki czemu całość powinna zapewnić około sześciu godzin ciągłej zabawy na normalnym poziomie trudności, jeśli nie traci się czasu na poszukiwanie licznych kanistrów i innych znajdziek.
Spośród wszystkich kampanii najwięcej frajdy sprawiły mi misje Predatora. Łowca ma duże pole manewru w eksterminowaniu ofiar, co z kolei znacznie urozmaica rozgrywkę. Wrogów jest sporo, walki są efektowne, a korzystanie z gadżetów to sama przyjemność. Również od strony fabularnej kampania Predatora prezentuje się najlepiej: jest spójna, konkretna, a oprócz głównego dania w postaci odwiecznej rywalizacji z Obcymi mamy tu również malutką przystawkę – wątek zaginionych w akcji pobratymców, których należy odnaleźć, zanim zrobią to żądni nowych technologii ludzie z Weyland-Yutani. Nic nadzwyczajnego, ale zaskakująco dobrze wpasowuje się to w charakter rozgrywki myśliwego.
Zabawa w kampaniach byłaby zdecydowanie lepsza, gdyby autorzy znaleźli czas na dopracowanie mechanizmów rządzących rozgrywką. Dobrym przykładem jest tu inteligencja przeciwników, a właściwie jej brak. Kierując Obcym, w jednym z zadań musimy zabić trzech komandosów, patrolujących teren po ustalonej trasie na mokradłach. Postanowiłem wpaść pomiędzy nich i po prostu uszczuplić skład, rozszarpując pierwszą ofiarę. Udało mi się to, choć nie bez odrobiny szczęścia – komandosi otworzyli ogień i ledwie uszedłem z życiem. Gdy zacząłem wycofywać się w ekspresowym tempie, moi niedoszli oprawcy po prostu wrócili na wytyczony szlak, jak gdyby nigdy nic. Nie miało najmniejszego znaczenia to, że przed momentem byli świadkami, jak wyłupałem oko ich koledze. Po prostu – służba nie drużba!
Głupotę wrogów widać na każdym kroku. W wysokich, zamkniętych pomieszczeniach Obcy może zabijać, kogo chce i kiedy chce, o ile sam nie wpakuje się przeciwnikowi przed lufę. Żadnemu żołnierzowi nie przyjdzie do głowy, by strzelić do znajdującego się na suficie stwora. Próbowałem bezczelnie wymusić na wrogach, by dopadli mnie, gdy wisiałem tuż nad ich głowami. Dwóch dzielnych wojaków kilkanaście razy kierowało prosto we mnie światło swych latarek, ale żaden z nich nie potrafił mnie ubić. Masakra.
Niektóre reakcje przeciwników na to, co się dzieje wokół nich, wołają o pomstę do nieba. Na widok Predatora żołnierze potrafią uciec, zatrzymać się w połowie drogi i odwrócić plecami do myśliwego, ułatwiając mu zadanie ostatecznego ciosu. Komandosi często mają problemy z ukrywaniem się za przeszkodami, a jeśli uda im się zająć prawidłową pozycję, gra ujawnia kolejne niedociągnięcie – fatalnie zrealizowane hitboksy. Wrogów można zabić, strzelając w wystającą zza osłony lufę karabinu. Myślałem, że w FPS-ach takie luksusy już dawno przeszły do historii.
Oprócz niedociągnięć związanych z inteligencją przeciwników, w trakcie zabawy irytował mnie również fatalny projekt poziomów – rzecz drażniąca tym bardziej, że wszystkie kampanie rozgrywają się na tych samych planszach, a więc jest ich raptem sześć na krzyż! Mając do dyspozycji bohatera, który potrafi wdrapać się wszędzie, nie można sobie pozwolić na to, by wejście na najwyższy fragment muru stojącego na otwartej przestrzeni, było ograniczone przezroczystym sufitem! O pomstę do nieba wołają również korytarze zablokowane niewidzialnymi ścianami, po których Obcy potrafi się wspinać! Widząc takie kwiatki podczas rozgrywki, chce się płakać. Czy ktoś to w ogóle testował przed wypuszczeniem na rynek?
Mógłbym jeszcze długo wymieniać dziwne pomysły mistrzów kodu z Rebellion, np. te dotyczące broni. Miotacza ognia należy wystrzegać się jak... ognia, bo jest kompletnie bezużyteczny – w tej grze lepiej zasypać wroga gradem pocisków z pistoletu niż go podpalić. Z kolei włócznia Predatora jest totalnie przegięta w drugą stronę. Korzystanie z tej broni w kampanii zakrawa na lamerstwo, bo wszystko, czego oszczep dotknie, ginie na miejscu, a można nim ciskać z ogromnych odległości. Dużo do życzenia pozostawia też fabuła – nie dość, że jest wtórna, bo roi się w niej od patentów widzianych wcześniej w filmach, to na dodatek nafaszerowana głupotami, których nie kupi nawet sześciolatek. Wiecie, co należy zrobić, jeśli na Waszym osiedlu nagle pojawią się Ksenomorfy i zaczną mordować Waszych kolegów? Nie wiecie? To ja Wam powiem. Należy stracić przytomność! Ocalenie gwarantowane.
Po marnym single’u wydawało mi się, że rozgrywka wieloosobowa również będzie nadawać się na śmietnik, ta jednak okazała się mocnym punktem gry. Autorzy dołożyli wszelkich starań, by żadna z klas w Aliens vs Predator nie stała się dominująca. Gra ma naprawdę niezły balans, dzięki czemu marines nie są już typowymi chłopcami do bicia, a Predatorzy bogami, zdolnymi zmieść z powierzchni ziemi pozostałych uczestników zabawy w każdej sytuacji. Trzeba poświęcić sporo czasu, żeby dobrze nauczyć się grać każdą z trzech postaci, ale kiedy nabierzemy już doświadczenia, bez trudu odnajdziemy się na placu boju, nawet jeśli staniemy do walki wyłącznie z mocniejszymi w teorii przeciwnikami.
Oprócz tradycyjnych trybów rozgrywki, jak Deathmatch, Team Deathmatch czy Domination, w Aliens vs Predator występują również ciekawsze warianty zmagań, które na tle konkurencyjnych produkcji prezentują się wyjątkowo oryginalnie. Największym powodzeniem już teraz cieszy się rywalizacja międzygatunkowa, czyli tradycyjny TDM, w którym rywalizują drużyny złożone są z przedstawicieli tych samych ras. Oprócz tego mamy Predator Hunt, gdzie jeden z łowców staje naprzeciwko grupy żołnierzy oraz Infestation, w którym Ksenomorf poluje na ludzi, a każdy zabity dołącza do Obcych. Na deser twórcy gry dorzucili tryb Survivor. Grupa żołnierzy na niewielkiej przestrzeni musi odpierać ataki nacierających zewsząd Ksenomorfów. Bawić się tu można zarówno w pojedynkę, jak i w cztery osoby. Kooperacja jest oczywiście rozwiązaniem zdecydowaniem lepszym, gdyż dostarcza większych emocji i na dodatek nie nudzi się zbyt szybko.
Minusy trybu multiplayer? Na razie niepokoić może jedynie brak obiecanych serwerów dedykowanych (Rebellion twierdzi, że pojawią się niebawem, ale na pełnię funkcjonalności trzeba będzie poczekać do zakończenia testów, czyli kilka tygodni!) oraz niewielka liczba map. Do dyspozycji graczy oddano zaledwie sześć aren i jest to wynik naprawdę mizerny, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że na tych samych planszach przyjdzie walczyć we wszystkich wariantach rozgrywki. Jedynie tryb Survivor dostał „swoje” mapy, ale żaden to powód do dumy, bo w sumie jest ich dwie. Innych mankamentów nie znalazłem. Jeśli przyzwyczaicie się do specyficznej mechaniki gry i nauczycie się sprawnie kontrolować poszczególnych bohaterów, multiplayer dostarczy Wam sporo satysfakcji. Dobrym pomysłem jest zagranie w demo, zwłaszcza jeśli zamierzacie kupić produkt wyłącznie z myślą o walkach w sieci. Wersja demonstracyjna oferuje, co prawda, tylko tryb Deathmatch, ale po kilku próbnych rozgrywkach przekonacie się, czy propozycje firmy Rebellion przypadły Wam do gustu.
Od strony audiowizualnej produkt prezentuje się przyzwoicie – widać że silnik nie jest pierwszej młodości (wieść gminna niesie, że nowa Asura powstała na bazie engine’u idTech4, czyli tego z trzeciego Dooma, ale nikt tego oficjalnie nie potwierdził), ale z drugiej strony tragedii też nie ma. Na uwagę zasługuje warstwa dźwiękowa. Wszystkie odgłosy charakterystyczne dla filmów z kosmitami w roli głównej są wiernie oddane w grze – dźwięk przełączania wizjera w masce Predatora jest boski, podobnie zresztą jak odgłos wystrzału karabinu pulsacyjnego. Zmaganiom towarzyszy muzyka utrzymana w podobnym klimacie, co w filmach. Rewelacji nie ma, ale przyznam szczerze, że dwa utwory wpadły mi w ucho i chętnie posłuchałbym ich w tradycyjnym odtwarzaczu.
Aliens vs Predator jest najlepszym produktem firmy Rebellion od dłuższego czasu, choć nie ma się co oszukiwać – nadal jest to druga liga. Niechlujstwo autorów widoczne jest niemal na każdym kroku. Gdyby tej grze poświęcić nieco więcej czasu, poprawić niedociągnięcia i przede wszystkim znaleźć kogoś, kto miałby pomysł na świetną kampanię w fantastycznym przecież uniwersum, mielibyśmy do czynienia z produktem zasługującym na najwyższe uznanie. To jednak tylko pobożne życzenia. Brytyjczycy muszą jeszcze ostrzej wziąć się do roboty, jeśli chcą, by ich dzieła zbierały wysokie noty. Po marnym ShellShocku i okropnym Rogue Warrior krok naprzód został wprawdzie zrobiony, ale to wciąż za mało, by równać się z najlepszymi.
Aliens vs Predator to pierwsze tak duże rozczarowanie w tym roku. Produkt wygląda świetnie na licznych zwiastunach, gdzie przedstawiono dobrze zmontowane i efektowne scenki z udziałem Obcych i Predatorów. Gdyby tak samo prezentowała się właściwa gra, szukałbym szczęki na podłodze. Zamiast tego musiałem szukać powodów, by nowej gry z serii Aliens vs Predator nie zrównać z ziemią, gdyż najbardziej interesująca dla użytkowników kampania woła o pomstę do nieba. Na szczęście wciąż jest tu ciekawy i oryginalny tryb zmagań wieloosobowych, który w tej chwili wydaje się jedynym sensownym powodem, dla którego warto kupić tę grę. Jeśli Rebellion nie pokpi sprawy i przyłoży się do rozwoju rywalizacji w sieci, możemy doczekać się multiplayera, w którego będzie można tłuc przez najbliższe miesiące bez obaw, że straci na popularności. Jeśli jednak Brytyjczycy o grze zapomną w kilka tygodni po premierze, żywot nowego AvP zakończy się tragicznie.
Krystian „U.V. Impaler” Smoszna
PLUSY:
- możliwość wcielenia się w Obcego i Predatora;
- przyzwoita oprawa wizualna, niezłe modele i animacja postaci;
- interesujący multiplayer z ciekawymi trybami rozgrywki i niezłym balansem.
MINUSY:
- fabuła pisana na kolanie i zawarte w niej idiotyzmy;
- wołająca o pomstę do nieba kampania dla jednego gracza;
- brak klimatu;
- niewyobrażalnie głupi przeciwnicy oraz ich dziwne reakcje na poczynania gracza;
- fatalny projekt poziomów, skandalicznie umieszczone niewidzialne ściany i sufity;
- mała liczba map w trybie multiplayer;
- masa technicznych baboli.