Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 1 maja 2009, 08:52

autor: Przemysław Zamęcki

X-Men Origins: Wolverine - recenzja gry

„Jestem najlepszy w tym co robię. A nie są to miłe rzeczy.” – powiedział Wolverine przesuwając dymiące cygaro z jednego kącika ust w drugi – „No dalej. Przeładuj. Wykorzystaj cały czas jaki ci pozostał. I tak wszystkich was pozabijam.”

Recenzja powstała na bazie wersji X360. Dotyczy również wersji PS3

Na Raven Software polegaj jak na Zawiszy. Powiedzonko to znakomicie oddaje jakość produktów przygotowywanych przez wspomniane studio. Wystarczy przypomnieć stareńki Hexen, nieco późniejsze Jedi Academy czy X-Men Legends. Firmie raczej nie zdarzają się słabe momenty, a wspomniana w poprzednim zdaniu erpegowa seria o mutantach do dziś nie ma sobie równych i jest klasą samą dla siebie. Nic więc dziwnego, że w związku z ekranizacją przygód najbardziej znanego mutanta marvelowskiego uniwersum, czyli Wolverine’a, to właśnie Raven Software dostąpiło zaszczytu przeniesienia ich do zerojedynkowego świata.

Chyba nie ma osoby, której trzeba byłoby tłumaczyć, kim jest Wolverine. Mutant, jeden z członków ekipy X-Men, wyposażony przez naturę w zdolność samoregeneracji organizmu, wysuwane z dłoni szpony z metalu zwanego adamantium i takiż sam szkielet. To stan na dzień dzisiejszy. Co jednak wydarzyło się, zanim James, bo tak naprawdę ma na imię Rosomak czy też Logan (jak zwracają się do niego przyjaciele), stał się sławny? Na to pytanie odpowiedzieli już jakiś czas temu autorzy komiksu Wolverine: Origin, a dziś swoje trzy grosze dokładają filmowcy i producenci gier.

Za chwilę śmigłowiec zamieni się w nielota…

Nie będę psuł Wam zabawy w odkrywanie przeszłości Wolviego, niemniej czuję się w obowiązku poinformować, że gra została skonstruowana w taki sposób, aby niepotrzebnie nie powielać scen znanych z filmu. Oczywiście są miejsca, w których fabuła obrazu kinowego przeplata się z tym, co zamieszczono w grze, jednakże momenty te stanowią zaledwie nikły procent całości. Znacznie lepiej za to poznajemy kulisy tajemniczej afrykańskiej misji Oddziału X, zwiedzamy zakamarki laboratorium, w którym produkowana jest Broń X, penetrujemy położoną na pustyni fabrykę Sentinelów czy też jesteśmy zmuszeni przedzierać się przez zasypany śniegiem las. Jeżeli ktoś był lub nadal jest wiernym czytelnikiem przygód komiksowych bohaterów, nie powinien mieć większych trudności z odnalezieniem się w zawiłościach fabuły. Niestety, sprawa wygląda nieco gorzej w przypadku osób po raz pierwszy stykających się z z tym uniwersum. Aby czerpać pełnię przyjemności z zabawy w Wolverine przydałaby się choć pobieżna znajomość realiów świata mutantów.

Wyłuskawszy X-Men Origins: Wolverine z fabularnego konspektu otrzymujemy bardzo przyzwoitą grę z gatunku slasherów. W skrócie oznacza to, że głównym zadaniem gracza jest bicie przeciwników, dźganie ich, nabijanie na wystające z podłogi kolce i sterczące z uschniętych drzew gałęzie, rozczłonkowywanie i zrzucanie w przepaść. Tylko tyle i aż tyle, bowiem cała ta rzeźnicza robota sprawia najzwyczajniej olbrzymią frajdę. Wyobraźcie sobie scenę, w której Wolverine skacze na unoszący się w powietrzu śmigłowiec, rozbija przednią szybę, wyciąga przez nią pilota, a następnie unosi go w górę tak, aby obracający się wirnik maszyny odciął mu głowę. Albo moment, kiedy bohater doskakuje do ostrzeliwującego go żołnierza i jednym cięciem pozbawia go rąk. Krew tryska z odciętych członków, żołnierz wali się na podłogę, gdzie jeszcze przez chwilę ciało drga nerwowo w agonii. Wolverine skaczący na cielsko potwora, by urwać mu głowę, Wolverine w berserkerskim tańcu śmierci gwałcący gałki oczne młodego widza poprzez szlachtowanie setek przeciwników, podpalanie ich, rżnięcie i cięcie na drobne plasterki. Drogi Czytelniku, jeżeli nadal twierdzisz, że kolorowi przebierańcy z komiksów to produkt przeznaczony na rynek dziecięcy – nie pozwól, aby Twoje dziecko otrzymało w komunijnym prezencie pudełko z tą grą. Idź i kup ją sobie sam.

Rzeźniczą robotę uprzyjemnia całkiem sprawnie zrealizowana otoczka RPG. Bardzo, ale to bardzo uproszczona, niemniej jednak warta wspomnienia. Wolverine w miarę pokonywania kolejnych etapów zdobywa punkty doświadczenia (ich ilość zależy na przykład od jak najbardziej widowiskowego rozprawienia się z wrogiem), które następnie gracz może przeznaczyć na zwiększenie zadawanych obrażeń, przedłużenie czasu trwania ataku specjalnego czy też podwyższenie liczby punktów życia. Ponadto od czasu do czasu w różnych zakamarkach znajdziemy tzw. mutageny zapewniające dodatkowe umiejętności. Wśród nich jest zwiększona regeneracja zdrowia czy też szybsze jego odnawianie w miarę zabijania kolejnych wrogów. Początkowo możemy postaci przypisać tylko jeden mutagen, w późniejszych etapach zabawy maksymalnie trzy.

Sterowanie postacią i system walki zostały znakomicie zaimplementowane. Wolverine dysponuje sporą paletą różnych ciosów, ale co najważniejsze, nawet wykonując te najbardziej skomplikowane, nie musimy brać żadnych korepetycji u mistrzów Ninja Gaiden czy Devil May Cry. Wszelkie ruchy są niezwykle intuicyjne przy wykorzystaniu prawie wszystkich przycisków pada, co w większości przypadków pozwala zapomnieć o potrzebie wyuczenia się jakichś specjalnych, skomplikowanych sekwencji.

…a ten pan wprost przeciwnie. Będzie miał okazję pofruwać.

Wolverine jest niemal niezniszczalny. Dlatego też w zasadzie nie straszne mu odniesione obrażenia, ponieważ jego ciało dość szybko się regeneruje. Na normalnym poziomie trudności z bezproblemowym przejściem całej gry powinni poradzić sobie nawet mniej doświadczeni gracze. Nie polecam raczej grać na easy, natomiast hard odblokowuje się dopiero po przynajmniej jednokrotnym ukończeniu zabawy. Warto natomiast podkreślić dbałość ekipy produkcyjnej o szczegóły. Na postaci widoczne są wszystkie odniesione rany, które w czasie rzeczywistym zanikają w miarę regeneracji sił bohatera. Niby nic, a jednak cieszy. Zwolennicy przebieranek będą mogli w trakcie zabawy odblokować ponadto cztery kostiumy, w tym ten żółto-niebieski, charakterystyczny dla X-Menów przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.

Raven Software udało się przemycić w grze także kilka elementów typowych dla serii Tomb Raider. Jest więc balansowanie na zawieszonych ponad podłogą elementach architektonicznych, przesuwanie posągów na zapadnie w celu otwarcia przejścia do następnej lokacji, co z kolei wymusza na graczu główkowanie, co, gdzie i w jaki sposób. Na szczęcie nie są to jakoś specjalnie skomplikowane fragmenty gry i jeżeli już nad czymś trzeba się zastanowić, to zwykle nie trwa do dłużej niż kilka sekund. Jednocześnie mam wrażenie, że te elementy zostały wstawione trochę na siłę i chyba niepotrzebnie. Co prawda, urozmaicają nieco rozgrywkę, ale gdyby ich zabrakło, to i tak mam wrażenie, że nikt by specjalnie się tym nie zmartwił. Tym bardziej, że całą zabawę ułatwia możliwość włączenia w dowolnym momencie instynktu zwierzęcego Logana. Obraz staje się wtedy czarno-biały, jedynie interaktywne elementy otoczenia pozostają podświetlone na kolor zielony, zaś na pomarańczowo te, które można zniszczyć. Dodatkowo przez chwilę wokół postaci snuje się błękitna mgiełka wskazująca dalszą drogę. Patent może i niezły, ale wydaje mi się, że można go było wykorzystać znacznie bardziej interesująco.

Podczas odkrywania przeszłości Logana na swojej drodze napotkamy żołnierzy, różnych zmutowanych wojowników z maczetami, wyposażoną we włócznie i wyglądającą niczym z koszmaru Clive’a Barkera pokrakę, prototypy różnych maszyn znanych z komiksu oraz tzw. bossów najczęściej znacznie od Wolverine’a większych. Początkowo walka z nimi sprawia sporo frajdy, jednakże po kilku takich starciach zacząłem ziewać z nudów. Problem w tym, że prawie z każdym z nich walczy się dokładnie w ten sam sposób: należy pozwolić wykonać bossowi cios, przeturlać się za niego, a następnie wskoczyć mu na plecy i dźgać, dźgać, dźgać. Kiedy będzie chciał nas zrzucić, zeskoczyć i ponowić całą operację. Być może Krukom zabrakło czasu na dopracowanie i większe zróżnicowanie starć. Za ten element gra ma u mnie spory minus.

Wirówka śmierci. Na kolację będzie wońtrupka z cebulką.

Graficznie jest bardzo przyzwoicie, aczkolwiek nie ma co oczekiwać pejzaży jak z pocztówek. Może z wyjątkiem widoków na afrykańskie wodospady, ale tak naprawdę przez większość czasu i tak przebijamy się przez wąskie korytarze tajnych laboratoriów. Dodatkowo na zewnątrz obraz cierpi na bardzo wyraźny aliasing i przesadzony o kilka poziomów HDR. Intensywnie odbijające światło palmowe liście mają niewiele wspólnego zarówno z realizmem, jak i z zadowalającym efektem artystycznym. Na szczęście większość lokacji prezentuje się znacznie przyjemniej i cieszy oko solidnie wykonaną robotą.

Pomimo faktu, że X-Men Origins: Wolverine jest produktem na licencji, mamy tu do czynienia z porządną rzemieślniczą robotą zahaczającą chwilami o ekstraklasę. Bardzo przyjemnego systemu walki i głodu na jeszcze więcej X-Menów nie jest w stanie zburzyć ani konieczność backtrackingu (niewielkiego, ale jednak) czy niedoskonale działający silnik odpowiedzialny za kolizję obiektów. Pomimo sporej liczby różnych mankamentów, zasiadając do gry, zostałem naprawdę bardzo mocno pozytywnie zaskoczony. Wolverine ozdobi ołtarzyk każdego fana mutantów, a w moim przypadku sprawił wręcz, że po latach znowu chętnie zajrzałem do leżących w szafie starych komiksów wydawanych jeszcze przez TM-Semic. Czy trzeba lepszej rekomendacji?

Przemek „g40st” Zamęcki

PLUSY:

  • Wolverine!
  • jak na grę na licencji to bardzo pozytywne zaskoczenie;
  • stanowi dopełnienie filmu, wykorzystując bardzo niewiele z jego scenariusza;
  • łatwy i bardzo efektowny system walki;

MINUSY:

  • mało porywające i powtarzające się starcia z bossami;
  • widoczny aliasing;
  • sporo błędów związanych z kolizją obiektów;
  • baaardzo przesadzony efekt HDR;
  • osoby słabo obeznane z uniwersum Marvela i mutantami mogą się nieco pogubić.

Przemysław Zamęcki

Przemysław Zamęcki

Grał we wszystko na wszystkim. Fan retro gratów i gier w pudełkach, które namiętnie kolekcjonował. Spoczywaj w pokoju przyjacielu - 1978-2021

więcej

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...