autor: Michał Urbanek
BattleForge - recenzja gry
Połączenie karcianki, RTS-a i gry MMO? Niemożliwe? Dla twórcy serii The Settlers i Spellforce nie ma rzeczy niemożliwych. Czym jest BattleForge, przekonasz się w naszej recenzji.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Czy ktoś z tu obecnych ma już dość farmienia golda, castowania spelli i uśmiercania setek mobów? Czytający to, fani World of Warcraft i innych MMORPG-ów prawdopodobnie w tym momencie znacząco pukają się w głowę i zgodnym chórem odpowiadają głośno „nie!”. Jeśli jednak jakimś cudem nie należysz do grona 11,5 miliona osób, wydających raz na dwa miesiące stówkę na abonament, spróbuj rzucić okiem na BattleForge – istnieją spore szanse, że wciągnie Cię nie gorzej niż WoW.
Gwoli wyjaśnienia tym, którzy wybałuszyli oczy na widok tytułu gry – BattleForge to MMORTS, przedstawiciel gatunku, który nie jest ani szczególnie popularny, ani nie obfituje w jakieś wybitne produkcje. Ekipa EA Phenomic na czele z Volkerem Wertichem (The Settlers i Spellforce to jego sprawka) postanowiła to zmienić i – trzeba przyznać – całkiem nieźle jej to wyszło. Chciałbym od razu zaznaczyć, że nie jest to, jak niektórzy mniemali, karcianka. Gra jedynie zapożycza z tego typu produkcji niektóre elementy.
BattleForge opowiada historię toczącą się w wymyślonym specjalnie na tę okazję świecie Nyn. Fabuła jest, niestety, dość niespójna. Poznajemy dzieje Rogana Kale’a i jego podwładnych, którzy po latach nieobecności wychodzą ponownie na powierzchnię. Okazuje się, że w międzyczasie rozgorzał konflikt między bogami i tytanami, w którym przybyli ludzie pełnią jedynie rolę masowo ginących obserwatorów – do czasu. Bogowie wybierają bowiem najznamienitszych przedstawicieli naszego gatunku i czynią ich Skylordami, czyli istotami, które mogą wzywać pod swoje rozkazy mityczne stworzenia. Takim „panem nieba” jesteś właśnie Ty, graczu. Dalsza część tej historii jest stopniowo zapisywana w Kronice gry wraz z postępami w kampanii PvE, ale ciężko się w nią jakoś bardziej zaangażować. Jeśli już ktoś w ogóle zmusi się do otworzenia owej Kroniki, zauważy, że twórcy wymyślili fajny świat, do którego próbują z lekka na siłę wrzucać kolejne misje kampanii, uzasadniając je fabularnie.
Co odróżnia BattleForge od innych RTS-ów? Przede wszystkim to, że we wszystkich trybach, istoty, które przyzywamy, mają postać kart, przypominających wyglądem te pochodzące np. z Magic: The Gathering czy Yu-Gi-Oh! Wyróżniamy trzy rodzaje: jednostki, budynki oraz zaklęcia. Gdy chcemy przywołać jakiegoś wojaka, klikamy po prostu odpowiednią kartę, a następnie wybrane miejsce pola bitwy i... wróć! – najpierw musimy spełnić kilka warunków. Po pierwsze, każdej karty da się użyć jedynie określoną ilość razy (tym mniej, im karta lepsza) – po wyczerpaniu takiego limitu musimy odczekać kilkadziesiąt sekund (tzw. cooldown), by zagrać nią ponownie. Oprócz tego musimy spełnić charakterystyczne dla każdego kartonika wymagania, na które składają się: liczba i rodzaj posiadanych Orbów (odpowiednik many z innych TCG) oraz koszt Energii (jest ona jedynym w grze surowcem). Kolejne Orby zdobywamy, stawiając budynki zwane Monumentami, a Energię otrzymujemy za poległe jednostki i posiadane Power Welle. Obie wyżej wymienione konstrukcje mogą zostać wzniesione tylko w określonych miejscach na mapie, o które zwykle toczy się walka. System ten jest bardzo prosty i pozwala skupić się na taktyce, której skuteczna realizacja sprawia największą frajdę.
Poszczególne karty przynależą do czterech frakcji – Ognia, Mrozu, Cienia lub Natury. Twórcom udało się bardzo dobrze je zróżnicować. Ogień to atak, niemal wszystkie jego zaklęcia są nastawione na ofensywę, jednostki tu obecne zadają dużo obrażeń, ale mają dość niewiele życia. Kolejny żywioł – Mróz – to wielkie możliwości defensywy, najlepsze wieżyczki obronne, czary zamrażające przeciwników i bardzo wytrzymali wojacy. Cień jest chyba najtrudniejszą do opanowania siłą, ale gdy już się z nim zaprzyjaźnisz, docenisz możliwość poświęcania jednostek dla wzmocnienia innych i bardzo wkurzające oponenta sztuczki. Ostatni z żywiołów – Natura – opiera się na kontrolowaniu przeciwnika (pokochasz zamienianie wrogów w głupkowate świnie z widłami), a także na wszelakim leczeniu rannych jednostek. Istotne jest, że w jednej talii możemy łączyć karty kilku żywiołów, korzystając ze wszystkich powyższych własności. Dzięki temu powstaje niezliczona wprost ilość strategii – za każdym razem taktyka przeciwnika może nas zaskoczyć. Trudnym zadaniem, z którego twórcy również wywiązali się bardzo dobrze, jest balans między poszczególnymi frakcjami – są co prawda talie używane częściej od innych, ale dla każdej karty zawsze można znaleźć skuteczną kontrę.
Po zainstalowaniu i uruchomieniu BattleForge standardowo zakładamy konto i tworzymy swój profil. Następnie naszym oczom ukazuje się Forge of Creation (w wolnym tłumaczeniu: Kuźnia Tworzenia), czyli coś jakby menu główne, ale niezwykle rozbudowane i zrealizowane w innej niż zwykle konwencji. Rozejrzyjmy się... co my ty mamy? Przede wszystkim dużą strefę, w której bez ograniczeń możemy testować wszystkie posiadane karty, sprawdzać ich efekty i skuteczność przeciwko wrogom (tych ostatnich przywołujemy, wykorzystując specjalny panel). To naprawdę bezcenne narzędzie, dzięki któremu przygotujemy się do walki bez uruchamiania scenariusza czy potyczki PvP. Z poziomu Forge mamy także dostęp między innymi do opcji tworzenia nowych talii (tzw. decków), ulepszania posiadanych kart, wysyłania i odbierania maili oraz wyświetlenia mapy świata, dzięki której rozpoczniemy właściwą grę.
Czas na wybór – czy rozegrać scenariusz z kampanii, w której walki toczy się przeciwko stworom kierowanym przez komputer (PvE), czy może zmierzyć się w boju z innymi Skylordami (PvP)? Po wybraniu tej pierwszej opcji możemy spróbować misji dla jednego, dwóch, czterech lub nawet dwunastu graczy. Ważne, że kluczem do sukcesu w (stanowiących znaczną większość) scenariuszach kooperacyjnych jest nie tylko dobra talia i właściwa taktyka, ale także – a może przede wszystkim – współpraca. Każdy z graczy ma określone cele, których nie może wykonać za szybko ani zbyt wolno, aby np. przedwcześnie nie sprowadzić na współgrających wrogiej armii. Bardziej doświadczeni pouczają tych z mniejszym stażem przy pomocy dość rozbudowanego chatu. W kooperacji pomagają również znaczniki, które – rozmieszczone w wybranych miejscach mapy – wyświetlają towarzyszom takie komunikaty, jak: „Uważaj!”. „Broń tego miejsca!” i tym podobne. Wszystko fajnie, ale zabrakło mi tu mi jednej, dosyć standardowej opcji, a mianowicie komunikacji głosowej. Naprawdę zazwyczaj wygodniej wydać kilka poleceń do mikrofonu niż pisać je na chacie, szczególnie kiedy trwa decydująca walka. A i pogadać jest zawsze miło.
Nagrodą za ukończony scenariusz są ulepszenia do kart, doświadczenie, definiujące naszą rangę PvE, a także złoto, które można znaleźć w rozrzuconych po mapie skrzyniach. To ostatnie potrzebne jest do wysyłania maili oraz wystawiania aukcji. Wszystkich misji jest 18 (plus tutorial, również nagradzany), prawie każda z nich oferuje trzy poziomy trudności, znacząco się od siebie różniące. Kolejne scenariusze mają być stopniowo dodawane już po premierze gry.
Jak przebiega rozgrywka? Oprócz wymagań odnośnie Orbów i Energii, o których napisałem kilka akapitów wyżej, istnieje jeszcze jedno, dotyczące miejsc, w których możemy przywoływać posiadane jednostki, stawiać budynki i rzucać zaklęcia. A możliwe jest to praktycznie wszędzie, pod warunkiem, że znajduje się tam już jakaś nasza posiadłość (Orb, Power Well, budynek albo po prostu jednostka). Taka dowolność wyeliminowała potrzebę posiadania „bazy”. Powiem więcej – fortyfikowanie się w przypadku braku bezpośredniego zagrożenia jest niepotrzebną stratą Energii i najczęściej prowadzi do porażki. To wszystko nadaje rozgrywce niezwykłą szybkość i przy trudniejszych scenariuszach wymaga od gracza podejmowania błyskawicznych decyzji oraz toczenia starć w kilku miejscach mapy naraz. Byle zaskoczyć oponenta.
Przejdźmy do PvP. Tutaj czekają nas potyczki jeden na jednego lub dwóch na dwóch, przy czym w grze znajdziemy zwolenników tak jednych, jak i drugich – chętnych do walki nie brakuje. Mecze są bardzo ekscytujące, a system tak przygotowany, by wyszukiwał przeciwników równych nam poziomem. Bilans zwycięstw i porażek określa ilość posiadanych przez nas punktów Elo, na podstawie których dobrana jest ranga PvP naszej postaci. Za mecze otrzymujemy złoto, Battle Tokeny i (w przypadku zwycięstwa) Victory Tokeny – wszystko potrzebne do zamawiania ulepszeń kart, jeśli nie chcemy zdobywać ich poprzez przechodzenie kampanii. Ważnym elementem związanym z potyczkami są powtórki – rozgrywane przez nas mecze są rejestrowane i zapisywane na dysku w postaci pliczków wielkości kilkudziesięciu kilobajtów. To kolejny świetny patent EA Phenomic, pozwalający dokonywać analizy poczynań naszych i przeciwnika z dowolnie ustawionej kamery. Dzięki temu zawsze odnajdziemy wcześniej niezauważone szczegóły, wypunktujemy swoje błędy, podpatrzymy taktykę oponenta lub uskutecznimy własną.
W BattleForge odnajdziemy też aspekt handlowo-kolekcjonerski. By móc stworzyć talię, w której karty będą ze sobą jak najlepiej współgrały, musimy najpierw je nabyć. Z dniem premiery w grze znalazło się równo 200 kartoników, ale liczba ta będzie się stale zwiększać wraz z kolejnymi edycjami. Na starcie dostajemy 64 karty – po szesnaście z każdego żywiołu. Da się tym grać, ale przeciwko bardziej doświadczonemu przeciwnikowi nasze szanse są raczej liche. Z pomocą przychodzą BattleForge Points – najważniejsza w grze waluta. Dzięki tym punkcikom możemy dokupić kilka zestawów ośmiu losowych kart (tzw. boosterów) lub zdobyć konkretny kartonik, licytując na aukcjach innych graczy. Zapytasz pewnie: ale skąd je, u licha, wziąć? Nie martw się. Wraz z grą otrzymasz 3000 BFP, a to wystarczająca suma, by stworzyć dobrą talię (trzeba tylko wiedzieć, czego się chce. Jeśli jednak trzy tysiące to dla Ciebie zbyt mało, dodatkowe punkty możesz dokupić za prawdziwą gotówkę. Obecnie kurs kształtuje się na poziomie dziewięćdziesięciu złotych za 2000 BFP. Za taką sumę przy obecnych, niestabilnych jeszcze, cenach można zakupić powiedzmy dwie najdroższe aktualnie karty. Grosze to nie są, fakt, ale należy pamiętać, że to gra bez abonamentu, a utrzymanie serwerów też nie jest darmowe. Zresztą do kupowania nikt nie zmusza.
Elementem BattleForge, który przemawia do mnie szczególnie, jest fakt, że nie musi się ograniczać spotkań z przyjaciółmi, by być tu jednym z najlepszych. Gra nie wymaga spędzania przy niej ogromnych ilości wolnego czasu (jak to robi większość MMO), choć daje tyle emocji, że dzień sam ucieka gdzieś pomiędzy rzucanymi kartami. Pomaga w tym również grafika – przygotowana, jak mówią autorzy, na silniku napisanym specjalnie dla tej gry – prezentuje świat o bogatej palecie kolorów i wysokiej rozdzielczości tekstur. Nie jest to może szczyt marzeń, ale ładnie wykonane efekty mogą czasem przyprawić gracza o rozdziawienie buzi. Można by się czepiać przechodzących przez siebie potworów podczas większych starć, ale osobiście nie jestem sobie w stanie wyobrazić, w jaki inny sposób dwa ogromne Colossusy mogłyby się zmieścić przy skrawku muru, krusząc go swoimi wielkimi pięściami.
Wielkie brawa należą się za to panom z EA Phenomic za oprawę audio. Nie dość, że wszystkie utwory muzyczne wpasowują się świetnie w epicki charakter gry, to jeszcze brzmią adekwatnie do aktualnie używanej talii. Wielbiciele Natury na ten przykład toczą batalie przy spokojnych, relaksujących dźwiękach, podczas gdy w dynamicznych utworach graczy Ognia dominują bębny i talerze. Dodatkowo, jeśli gramy talią złożoną z kart kilku żywiołów, słuchamy różnych kawałków na zmianę. Nie zawodzą też głosy jednostek, meldujących swoją gotowość, informujących o niektórych wydarzeniach z pola walki i wrzeszczących z całej siły, gdy armię zasili nowy oddział. Miodzio.
Interesowałem się BattleForge, od kiedy tytuł ten został zapowiedziany i nie zawiódł on moich wysokich oczekiwań. Niestety, gra nie jest zbyt agresywnie reklamowana, ale każdy kto jej spróbuje, będzie zaskoczony, ile w tym pomyśle znalazło się miejsca na dobrą zabawę. Właśnie – bo tu nie chodzi o jakiś wyższy level czy Dragon Armor +4, tylko o frajdę z rozgrywki. I to jest piękne.
Michał „aRusher” Urbanek
PLUSY:
- dynamiczna akcja, uzyskana dzięki rezygnacji z tradycyjnej „produkcji” jednostek;
- kolekcjonowanie armii zgromadzonej na kartach do gry – aukcje i handel kartami;
- zróżnicowane misje kampanii PvE, z kooperacją dla maksymalnie 12 graczy;
- ekscytujące potyczki PvP, poparte powtórkami, dzięki którym można się wiele nauczyć;
- wspaniała oprawa dźwiękowa i całkiem zjadliwa grafika;
- nie ma konieczności no-life’owania, by osiągać dobre rezultaty – liczy się zabawa.
MINUSY:
- brak komunikacji VoIP;
- przy wielkich bataliach w PvE czasami ciężko połapać się w tym, co się dzieje;
- zdarzają się problemy ze stabilnością serwera;
- by mieć najbardziej wypasiony deck, trzeba płacić... ale w którym dobrym MMO nie trzeba?