Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 13 października 2004, 11:13

autor: Krzysztof Mielnik

ShellShock: Nam '67 - recenzja gry

Rzecz dzieje się w Wietnamie, w gorącym roku 67. Fabuła wciela nas w postać szeregowego żołnierza Armii Amerykańskiej, który rzucony w wir wojny otrzymał od Wuja Sama tylko jedno zadanie – zabijać jednocześnie nie dając się zabić.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Od czasu do czasu trafiają się w życiu momenty, podczas których zdajesz sobie sprawę, że zostałeś oszukany. Ewidentnie, perfidnie, bez pardonu. Dziewczyna mówi ci, że cię rzuca, bo nie podoba jej się kolor twoich skarpetek, liczby, które co losowanie obstawiałeś w toto-lotku wypadają w dniu, w którym akurat zabrakło ci kasy na kupon. Zawsze spóźniający się autobus odjeżdża dwie minuty przed czasem, kiedy właśnie miałeś jechać na rozmowę w sprawie pracy. W ciągu ostatniego tygodnia poczułem się w ten właśnie sposób oszukany przez Eidosa i jego najnowszą produkcję – Shellshock: Nam’67. Na grę czekałem długo wypatrując wszelkich wzmianek prasowych i zapowiedzi, oczekując produkcji wyznaczającej nowy standard w dziedzinie wojennych gier akcji, tymczasem zaś w me ręce trafiła produkcja przeciętna, posiadająca wiele niedoróbek i uproszczeń, średnio klimatyczna, odstająca od konkurencji...

Gra jest shooterem TPP osadzonym w Wietnamie, w gorącym roku 67, który stanowił preludium do kluczowych dla losu wojny wydarzeń wkrótce mających mieć miejsce.

Fabuła wciela nas w postać szeregowego żołnierza Armii Amerykańskiej, który rzucony w wir wojny otrzymał od Wuja Sama tylko jedno zadanie – zabijać jednocześnie nie dając się zabić. Rzecz nie jest w realizacji wcale tak trudna, jak by się mogło wydawać, jeśli uświadomimy sobie, że gra nawet na wyższych poziomach trudności pozwala na przyjęcie dość pokaźnej liczby kulek, nim odbije się to w znaczący sposób na kondycji podopiecznego. Sam ten fakt daje nam już jasność, że Shellshock symulatorem pola bitwy nie jest. Kolejne na to dowody?

Wojna w Wietnamie to nie zabawa dla indywidualistów – tutaj albo działasz w grupie, albo kończysz jako nawóz. Poza tym od zwykłego szeregowca do maszyny eliminującej Wietnamczyków niczym Rambo długa droga, toteż uroki azjatyckiej dżungli przychodzi nam zgłębiać wraz z całym oddziałem. Na początku myślisz sobie: „biedni chłopcy, połowa z nich nie dożyje pewno jutrzejszego poranka”, ale kiedy nadchodzi czas akcji i po serii wybuchów, wystrzałów i krzyków okazuje się, że twoja brygada wciąż czuje się dziarsko, na twarzy pojawia się już tylko uśmieszek politowania, a cała atmosfera grozy i niepewności bierze w łeb.

Bierzemy od tyłu? A gdzie zasady fair play?

Gra nie daje nam możliwości prowadzenia rozgrywki w trybie multiplayer. Informacja ta newsem dnia rzecz jasna nie jest, gdyż od samego początku prac producenci powtarzali, że ich ambicją jest tak dopracować tryb single, by grający kończąc zabawę miał poczucie całkowitego spełnienia, ale... Ale wygląda na to, że prawda jest troszkę inna. Otóż architektura poziomów nie daje nam wiele luzu. Przemy naprzód wąskimi ścieżynkami, potem pojawia się nieco przestrzeni, znowu ciasnota... wszystko liniowe tak, że nie sposób tego ukryć. Trudno więc wyobrazić sobie multiplayerowe mapki – gdzie przestrzeń staje się wymogiem fundamentalnym – oparte na tym samym, ograniczonym silniku.

W dobie procesorów taktowanych niemal 3 GHz zegarami, kosmicznych kart grafiki i niewiarygodnie szybkiego postępu technicznego, od nowych produkcji spodziewamy się doskonałej grafiki. Ta z Shellshocka w najbardziej obrazowym skrócie odpowiada produkcjom sprzed trzech, czterech lat. Nie dziwota zresztą, skoro gra jest niemal żywcem przeniesioną konwersją z konsol, których konstrukcja pamięta przecież jeszcze dwudziesty wiek. ;-P Na najwyższych możliwych ustawieniach jakości mapy rażą pustką, brakiem większej ilości detali i prostotą wykonania. Przypomnijcie sobie dżunglę z FarCry’a, dziką, nieujarzmioną, pełną pozostających w nieustannym ruchu pnączy, krzaków, drzew... Dżunglę, która zadziwiała swoją autentycznością. Jeśli chcielibyśmy odnieść shellshockowy busz do tych wspomnień, to gwarantuję wam, że nie wypadnie on najlepiej. Oj, nie wypadnie!

Nie ma rewelacji, jeśli chodzi o bronie. By oddać sprawiedliwość – tej rewelacji być nie mogło, bo to w końcu nie Quake czy inny Unreal, żeby biegać z blasterami. Do dyspozycji oddano nam więc standardowy pistolet 9mm, wyrzutnię granatów M-79, wyrzutnię rakiet M-72, karabin M-60, wyświechtane M-14, czy miotacz ognia. Będące na wyposażeniu nóż i maczeta to ostateczność, choć eliminacja przeciwnika tą ostatnią, dostarcza miłych wrażeń.

Gra ma i plusy. Pierwszym i podstawowym (choć jednocześnie kontrowersyjnym) jest brutalność. Wojna w Wietnamie zapadła w społecznej świadomości przede wszystkim ze względu na jej niewyobrażalne okrucieństwo i bezwzględność pogrążonych w amoku walczących. W Shellshocku trup ściele się gęsto, granaty rozszarpują ciała na części, flaki walają się po ziemi, odpadają głowy, napalm rozpala bardziej niż wietnamskie prostytutki ;-), a posoka tryska z ekranu z siłą wodospadu. Czasem idąc natykamy się na rzeź bezbronnych cywilów, kiedy indziej na wiszące bądź nabite na pale ciała. Rzecz na pewno nie dla tych, którzy nie posiedli jeszcze dowodu osobistego – co prawda oficjalnie gra nie ma ograniczenia 18+, niemniej jest to jedynie dowód na to, że zasady marketingu nie zawsze idą w parze z etyką.

Brutalności ci u nas dostatek. Takie obrazki to chleb powszedni w grze.

Plusem niepodważalnym jest znakomity soundtrack. Przygrywające w menusach utwory Eddie'ego Floyda, Sony Bono & Cher, The Monkees – to już autentyczna klasyka. A skoro Amerykanie koili swe nerwy właśnie przy utworach tych, a nie innych wykonawców, o czymś to świadczyć musi. ;-)

Nic złego nie można powiedzieć o sterowaniu bohaterem. Postać biega, czai się, czołga po ziemi, jej ruchy są płynne, nie rażą sztucznością, po prostu trzymają poziom, który w chwili obecnej jest standardem. Wykonanie postaci naszego wojaka nie powoduje wielkich uniesień, ale trudno zarzucić mu cokolwiek konkretnie.

Ciężko pisze się o grze, która miała być wielkim hitem, a w efekcie okazuje się w najlepszym wypadku rzemieślniczą produkcją. Ciężko też jednoznacznie powiedzieć: „nie grajcie w nią, bo nie warto”. Może i warto, może i ktoś dostrzeże w niej nieco więcej potencjału ode mnie, ale faktem niepodważalnym i absolutnie bezdyskusyjnym jest to, że na rynku znajdziecie całe zastępy gier lepszych od Shellshocka: Nam’67. Ażeby nie szukać daleko, podam jeden jedyny tytuł – Conflict: Vietnam – gra osadzona w tych samych klimatach, wydana w ostatnich dniach. Więcej pytań chyba nie ma?

Krzysztof „Bakterria” Mielnik

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja w przygotowaniu. Gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja w przygotowaniu. Gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...