Saints Row Recenzja gry
autor: Krzysiek Kalwasiński
Recenzja gry Saints Row - Święci, Święci i po Świętych
Saints Row nigdy nie było serią gier z najwyższej półki. Było jednak w niej coś, co potrafiło przyciągnąć na długie godziny i ostatecznie zapisać się w pamięci. Tym razem nie ma.
Saints Row od początku swego istnienia miało nieco pod górkę. Mimo że do gatunku rządzonego przez serię Rockstara wprowadzało trochę nowości i poprawiało niektóre bolączki, wciąż pozostawało w cieniu Grand Theft Auto. Wystarczająco jednak podobało się odbiorcom, by studio Volition mogło produkować kolejne odsłony cyklu.
Seria ta od zawsze miała raczej luźniejszy ton od swojej konkurencji, ale to za sprawą „trójki” poszła w znacznie bardziej absurdalne klimaty, sięgając ostatecznie nawet po coś w rodzaju horroru czy science fiction. Przy okazji była mocno wulgarna i parodiowała wszystko, co twórcom przyszło do głowy. Tylko tutaj mogliśmy przejechać się „gejowską dorożką” czy objąć stanowisko prezydenta Stanów Zjednoczonych odpierającego atak obcych. Humor niskich lotów, ale spełniający swoją funkcję. Mnie się to podobało na tyle, że nawet nie marudziłem zbytnio na średniawy system strzelania i model jazdy. Tego samego nie mogę, niestety, powiedzieć o najnowszej części.
Instagramowa gangsterka
- potrafi sprawić frajdę i lekko rozbawić;
- styl artystyczny i muzyka.
- generyczna fabuła i postacie;
- przestarzała rozgrywka;
- przeciętna oprawa audiowizualna;
- zbyt stonowany charakter zabawy.
Zacznę od tego, co jako pierwsze rzuciło mi się w oczy, a następnie przeszkadzało w trakcie całej gry. Mowa oczywiście o otoczce, która zresztą wyraźnie nakreślana była w kolejnych zwiastunach. Mamy tu do czynienia z grupką przyjaciół, młodych ludzi mających problem ze spłatą czynszu za wspólne mieszkanko. Protagonistę poznajemy w pierwszym dniu pracy jako rekruta w organizacji militarnej Marshall. Celem jego i pozostałych żółtodziobów jest ujęcie długo poszukiwanego przestępcy. Nasz bohater daje z siebie wszystko, aby jak najszybciej zdobyć brakujące pieniądze. Choć swoimi szalonymi akcjami doprowadza misję do sukcesu, nie zostaje wynagrodzony. A to przez to, że zignorował rozkazy.
Z czasem sytuacja finansowa naszej ekipy komplikuje się na tyle, że towarzystwo to postanawia na dobre wkroczyć na ścieżkę bezprawia. W ten oto sposób powoli zaczyna budować swoje imperium – od prostych skoków aż po akcje uderzające w ważniejsze grupy i tym samym zwiększanie swoich wpływów. Schemat nieco przypominający to, co mogliśmy zobaczyć w poprzednich grach z serii, a przynajmniej w niektórych.
Mimo narzekań muszę zaznaczyć, że z czasem opowieść się rozkręca, dzięki czemu lepiej mi się ją śledziło. Ostatecznie zapałałem też do bohaterów odrobiną sympatii. Nie chcę jednak udawać, iż nie mam problemu ze zmianą kierunku. Moja niechęć nie wynika też z tego, że tytuł ten opowiada o młodych ludziach mieszkających razem i bawiących się w „bycie swoim szefem”. Takie postacie również mogą być ciekawe. Niezadowolony jestem ze zbyt dużego ugrzecznienia gry. Nie chodzi już nawet o to, że nie ma tu absurdów zapoczątkowanych w trzeciej części. Jedyne, co pozostało, to dość głupkowate poczucie humoru, choć znów w całkiem innym stylu. Całość jest znacznie mniej wulgarna i brutalna, mimo iż bohaterowie nie przebierają w słowach i czynach.
Bohater, który nie przejdzie do historii. Tym bardziej, że podczas ważnej przemowy stał się niewidzialny.
Nie brakuje w tym wszystkim fajnych, również całkiem śmiesznych momentów, związanych zwłaszcza z tematyką LARP. Umiarkowanie ciekawymi pomysłami twórcy popisali się w końcówce gry, ale nie było to nic, co nie pojawiło się już w innych produkcjach, zwłaszcza japońskich. Skomentowałbym to wszystko w ten sposób: nowe Saints Row jest jak Metal Gear Solid bez „kojimizmów” i innych tego typu dziwactw. Jest po prostu zwykłą grą.
Zanurkujmy w śmietniku
Są przypadki tytułów, w których braki fabularne nadrabiane są świetną rozgrywką. Saints Row do tej grupy niestety nie należy. Mnie to nie zdziwiło. Bardziej zaskoczony byłem tym, że w najnowszej odsłonie cyklu strzela się gorzej niż w trzeciej części. I tak jak tam – nie ma mechaniki chowania się za osłonami. Niektóre wymiany ognia aż prosiły się o coś podobnego. Osłon pełno, ale nie ma za bardzo jak z nich skorzystać. Do tego dodajmy fakt, iż wielu przeciwnikom (nawet tym najniższego szczebla) trzeba wielokrotnie palnąć w łeb, zanim padną. Przy okazji tworzenia rebootu przydałoby się przebudować mechaniki. Trzymanie się jakichś standardów też byłoby mile widziane. Mamy w końcu 2022 rok.
Lepiej się natomiast jeździ, dlatego lubiłem poruszać się po pełnym słońca mieście. Przemieszczanie się od punktu A do punktu B nie jest już przykrym obowiązkiem. Gorzej z pościgami, ale tych występuje tu raczej mniej niż ostatnio (jeśli wziąć pod uwagę wątek główny). W takich chwilach gra przypomina o erze PlayStation 2. O ile uwielbiam produkcje retro, a szóstą generację konsol wspominam bardzo ciepło, tak nie jest to w tym przypadku komplement.
Konstrukcja miasta i zawarte w nim aktywności poboczne również nie odbiegają zbytnio od tego, co znamy z wcześniejszych odsłon serii. Santo Ileso oferuje multum czegoś w rodzaju znajdziek – nie brakuje tu m.in. śmietników, w których można nurkować w poszukiwaniu cennych rzeczy, np. artefaktów. Znajdziemy też obszary zajmowane przez wrogów, które można określić mianem miniobozów do oczyszczenia. Mamy też aplikację Wanted, w której przyjmujemy zlecenia – to z kolei odpowiednik zadań pobocznych.
Do tego dochodzi opcja rozwijania nowych biznesów, z których każdy proponuje zestaw wyjątkowych zadań. W zależności od ich charakteru może to być kradzież unikatowych pojazdów czy wywóz niebezpiecznych odpadów. Wykonywanie ich wszystkich nie jest konieczne do ukończenia fabuły, ale odblokowują dodatkowe misje, których zaliczenie daje dostęp do (jak mniemam) ukrytego finału.
Nie uporałem się z tym wszystkim do czasu publikacji recenzji, ale nie poczułem też, żebym coś stracił. Podobnie jak w przypadku fabuły, w rozgrywce niewiele jest porywających rzeczy – choć doceniam pomysł strzelania z dachu samochodu czy wywoływanie fal wrogów poprzez wystawienie negatywnej oceny jakiemuś przybytkowi. Całkiem to zabawne.
Do zagrania i zapomnienia
Tym, co najbardziej mi się spodobało w Saints Row, jest muzyka, ale i tutaj mam kilka poważnych zastrzeżeń. Zwłaszcza jeśli chodzi o ścieżkę dźwiękową misji. Zdecydowanie pojawia się zbyt rzadko, przez co wiele momentów mogących wypaść ciekawie traci impet. Kiedy natomiast się pojawia, jest dobrze. Starcia nabierają charakteru i gra się o niebo lepiej.
Zadowolony też jestem ze stacji radiowych, ale i tutaj mogłoby być lepiej. Duży plus należy się za rozgłośnię Outrun, w której puszczane są kawałki należące do nurtu synthwave. Świetnie spisują się podczas jazdy i budują wyjątkową atmosferę. Jako fan metalowej muzyki muszę się natomiast przyczepić do stacji Nuclear Blast. Zaledwie dwa dobre numery sprawiły, że jednak częściej słuchałem pozostałych rozgłośni. Nawet z mniej lubianymi przeze mnie gatunkami. Tyle dobrego, że z dostępnych utworów można sobie ułożyć własną playlistę.
Dobrze prezentuje się też kreator postaci. Możliwości w tworzeniu awatara mamy dużo, ale to żadna rewolucja, bo seria od dłuższego czasu oferuje pod tym względem bogactwo opcji. Teraz jest ich jeszcze więcej, łącznie z protezami czy np. zielonym kolorem całego ciała. Osoby lubujące się w podobnych atrakcjach powinny być zadowolone.
Pozostaje jeszcze kwestia oprawy audiowizualnej. Przyczepiłem się już do tego, że często brakowało mi muzyki podczas akcji i niekiedy odnosiłem wrażenie, że jest to spowodowane zwykłym błędem. Ku takiemu stwierdzeniu skłania mnie problem z zanikającym dźwiękiem. Sama zresztą jego jakość także pozostawia nieco do życzenia, ale też nic aż takiego, czego nie mógłbym wybaczyć. Nie brakuje również innego rodzaju błędów, na szczęście nie jakichś szczególnie dotkliwych. Raz zdarzyło mi się, że po wykonaniu misji i obejrzeniu scenki musiałem zresetować grę, bo nie mogłem doczekać się końca loadingu.
Graficznie jest przeciętnie, również w wersji na poprzednią generację. Przy tym nie stwierdziłem większych problemów z płynnością. Często natomiast widać doczytujące się tekstury. W miarę spodobał mi się natomiast styl artystyczny, zwłaszcza w momentach ściśle powiązanych z gangiem lubującym się w neonach oraz w chwilach większej rozróby. I tak jak można się spodziewać – kolor fioletowy odgrywa w tym wszystkim istotną rolę.
Czego bym w Saints Row nie pochwalił, wypada to najwyżej przeciętnie. Jak zresztą cała gra. Teraz, w odróżnieniu od poprzednich części, nie ma w niej już nawet tego czegoś, co ułatwiłoby mi przełknięcie powszechnego średniactwa – nawet jeśli przyrównamy ją do poważniejszych dwóch pierwszych odsłon cyklu. Nie ma śladu po jej dawnym charakterze. Szkoda, bo była to jedna z tych wyróżniających się serii. Jej restart zdaje się być kierowany do każdego, dlatego też został dość bezpiecznie wykonany. Nie powiem, że mnie to odpycha. Po prostu nie jestem tym zainteresowany. Nowe Saints Row to idealny przykład przeciętniaka. Do zagrania i zapomnienia.
ZASTRZEŻENIE
Egzemplarz gry do recenzji otrzymaliśmy od polskiego oddziału firmy Plaion.