Kholat Recenzja gry
Recenzja gry Kholat - tylko dla fanów Dear Esther i Zaginięcia Ethana Cartera
Twórcy z polskiego studia IMGN.pro wiedzą, jak skupić uwagę na ich debiutanckiej grze pod tytułem Kholat. Ciekawy temat, związany z autentyczną, do dziś niewyjaśnioną historią, Sean Bean i Andrzej Chyra jako narratorzy. Co wyszło z tej mieszanki?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- świetny klimat;
- bardzo dobra muzyka;
- sugestywne lokacje;
- swoboda eksploracji.
- system zapisu;
- chwilami nużąca;
- tylko dla fanów gier podobnych do Dear Ester.
Trzeba przyznać, że rodzimi deweloperzy całkiem nieźle sobie ostatnio poczynają, zasypując nas dobrymi lub wręcz rewelacyjnymi tytułami. Nie wspominając już nawet o Wiedźminie 3 – wystarczy wymienić Lords of the Fallen, Zaginięcie Ethana Cartera czy This War of Mine. W tę dobrą passę zamierza się również wstrzelić polskie studio IMGN.pro ze swoją pierwszą grą zatytułowaną Kholat. Już sam pomysł wykorzystania rzadko eksploatowanej, na dodatek autentycznej i tajemniczej historii jako tematu przewodniego, wydaje się być strzałem w dziesiątkę. W lutym 1959 roku grupa studentów pod przewodnictwem Igora Diatłowa udała się na małą wyprawę w góry Ural. Gdy nikt nie wrócił w ustalonym terminie – ich śladem ruszyła ekipa ratunkowa, która odkryła makabryczną prawdę. Wszyscy uczestnicy zostali znalezieni martwi, niektórzy z wyziębienia, paru z poważnymi obrażeniami wewnętrznymi. Ślady wskazywały, że drużyna w panice opuściła namiot, częściowo bez odzieży, boso przy 18 stopniowym mrozie i próbowała schronić się z jakiegoś powodu na drzewach. Przyczyn nagłej ucieczki oraz doznanych urazów nigdy nie wyjaśniono, wokół historii grupy Diatłowa narosło więc sporo teorii i hipotez – od całkiem zwyczajnych po sugerujących działanie sił paranormalnych. W grze Kholat, podobnie jak Diatłow i jego przyjaciele, zaczynamy na stacji kolejowej miasteczka Iwdiel, by stamtąd ruszyć śladem owej tragicznej ekspedycji.
Interaktywna książka
Jeśli ktoś oczekiwał po Kholacie survival horroru, to niestety mocno się zawiedzie. Nie ma tu akcji, używania przedmiotów czy choćby prostych zagadek do rozwikłania. Kholat jest drugą chyba z gatunku – po Dear Esther – opowieścią, którą poznaje się, wyłącznie chodząc po okolicy. To w pewnym sensie interaktywna książka, której kartki musimy pozbierać sobie sami, a ich kolekcjonowanie stanowi w zasadzie jedyną czynność, jaką przychodzi nam wykonywać w grze, swobodnie wędrując po otwartym, dość sporym obszarze. Po drodze odnajdujemy zapiski samych studentów, dziennik grupy ratowniczej oraz różne artykuły prasowe i listy dotyczące tego, co od dawna działo się w okolicy. Aby ukończyć grę, wystarczy odszukać tylko część z nich, jeśli jednak poświęcimy eksploracji odpowiednio więcej czasu, dowiemy się też innych rzeczy i ciekawostek. Warto to zrobić, bo wątek fabularny nie zabiera więcej niż 4–6 godzin w zależności od tego, ile wiadomości zbierzemy i jak bardzo będziemy błądzić po niegościnnej okolicy. Sama nawigacja z mapą i kompasem nie jest specjalnie skomplikowana, ale kilka razy zdarzyło mi się chodzić w kółko – umiejętnie budowany klimat wtedy pryska, a gra staje się trochę frustrująca. Poziom trudności okazuje się niewielki i najprawdopodobniej zależy właśnie od naszej sprawności w przemierzaniu terenu. Pomarańczowe zjawy, które mogą nas zabić, pojawiają się bardzo rzadko i jeśli tylko nie będziemy stać jak kołek, to bez problemu damy radę im uciec – zajmuje to kilka sekund. W dwóch oskryptowanych momentach, gdy musimy nagle się schować lub biec, gra dyskretnie i dość pomysłowo sugeruje miejsce czy kierunek ucieczki.
Jest mroźno i ponuro…
Graficznie Kholat nie zachwyca tak bardzo jak np. Ethan Carter – obiekty nie są zbyt bogate w szczegóły, las i góry podczas nocnej śnieżycy nie oferują za wiele do podziwiania, ale oprawa wizualna broni się na pewno koncepcją artystyczną i budowaniem sugestywnej atmosfery. Pokryte śniegiem skały w kształcie czaszki, zagajniki, wiszące mosty w nocnym blasku księżyca budują naprawdę świetny klimat, a od czasu do czasu docieramy do jakieś szczególnej, ważnej dla fabuły lokacji. Spalony las czy ogromne dziwne drzewo – każde takie miejsce robi wrażenie i z pewnością zostanie w pamięci. Znając wcześniej materiały na temat tragedii grupy Diatłowa, zauważymy, że namiot członków wyprawy, który znajdujemy, jego otoczenie, stare narty wbite w śnieg – wszystko to wygląda tak jak na oryginalnych zdjęciach z akcji ratunkowej. Klimatycznej oprawie graficznej towarzyszy też bardzo dobre udźwiękowienie i rewelacyjna muzyka. Szum wiatru, kapiące krople w jaskiniach, jakieś złowrogie wycie w oddali potęgują ciężką, ponurą aurę, obecną przez całą rozgrywkę. Piosenka wykonywana w trakcie wyświetlania napisów końcowych od razu skojarzy się z Silent Hill i nic w tym dziwnego! Autorzy zaprosili do współpracy Mary Elizabeth McGlynn, której przejmujące kawałki towarzyszą słynnej serii horrorów, a ten z Kholata jest równie dobry!
…ale nie tak strasznie
Właśnie – czy Kholat to horror? Czy potrafi wystraszyć? To na pewno ponura opowieść z elementami grozy. Są zjawy, potężne moce, dwa czy trzy klasyczne straszaki i choć z jednej strony nie mamy poczucia ciągłego zagrożenia, to nie sposób zaprzeczyć, że gra posiada swój dobrze wykreowany, ciężki i złowrogi klimat, a nasza wycieczka po górach nie stanowi miłego spacerku. Nie za bardzo odczułem działanie reklamowanego „fear menagera”. Cięższa atmosfera budowana jest zmianą muzyki czy jakimiś skryptami i wydaje się – tak jak w innych produkcjach – zależna od naszego dotarcia w konkretne miejsce. Fabuła nie została podana w prosty sposób – całkiem jednoznaczne są zapiski członków ekspedycji, ale już narrator przemawia dość enigmatycznie i sami musimy sobie poskładać w całość poszczególne skrawki opowieści oraz określić naszą rolę w tym wszystkim. W podobny sposób zbudowane jest zakończenie – dla jednych może okazać się rozczarowujące, inni znajdą tu pole do niekończących się dyskusji. Wracając do narratora – nie jestem pewien, czy Sean Bean lub Andrzej Chyra jakoś wybitnie przysłużyli się tej produkcji. Obydwu panów nie słucha się źle, ale w swoich komentarzach wpadają trochę w ton słuchowiska radiowego, tymczasem tytuł, który tak bardzo polega na specyficznej atmosferze, wręcz aż prosi się o rosyjską wersję audio z napisami, która pozwoliłaby trochę bardziej wsiąknąć w świat i klimat gry.
Największą bolączkę stanowi jednak system zapisu – automatyczny w miejscach odnajdywanych notatek, czyli dość nieregularny i tylko z jednym slotem! Warto też uważnie czytać wszelkie wiadomości zaraz po ich znalezieniu, gdyż tuż przed finałem tracimy do nich dostęp i jedyny sposób, by zerknąć na nie raz jeszcze, to ponowne ukończenie przygody. Czasem może nas zirytować fakt, że postać nie potrafi wskoczyć nawet na niezbyt duży kamień, ale te ograniczenia (wraz z odpoczywaniem po sprincie) wydają się konieczne, by nie pokonać Kholata w błyskawicznym tempie.
Ile gry jest w tej grze?
Niełatwo ocenić grę, która śmiało podąża śladem zdefiniowanego niedawno gatunku, a dla niektórych może nawet wcale nie być grą jako taką. Kholat jest trochę jak książka, z przewagą ilustracji nad stronami do czytania, a trochę jak film w kinie, który możemy obejrzeć raz, bez przewijania do tyłu. Balansuje na cienkiej granicy pomiędzy maksymalnym przykuwaniem uwagi ciekawymi lokacjami i wspaniałą atmosferą a chwilowym znużeniem zbyt długo zapętlającym się wyciem wilków w tle czy błądzeniem po okolicy. Jako konkurent Dear Esther wypada całkiem nieźle, gdyby jednak porównać go choćby do Zaginięcia Ethana Cartera, Kholat ma wyraźnie mniej do zaoferowania – broni się jedynie świetnym, ponurym klimatem i nieczęsto spotykanym w grach miejscem akcji. To tytuł, która nie przypadnie do gustu każdemu, nawet miłośnikowi przygodówek czy horrorów, nie da się jednak zaprzeczyć, że gra ma w sobie coś, co pcha nas naprzód. Czasem zachwyci, czasem zirytuje, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że to pierwsze dzieło polskiego studia i z założenia nie polega na akcji czy szybkim klikaniu, warto dać Kholatowi szansę i osobiście przeżyć wyprawę na Martwą Górę.