Red Dead Online Recenzja gry
Wrażenia z bety Red Dead Online – chaos i drożyzna
Wersja beta sieciowej zabawy w kowboja to na razie głównie symulator ciułania centa do centa, choć z dużymi perspektywami na przyszłość.
„Witajcie w prawdziwym Westworld” – chciałoby się powiedzieć na początku przygody z Red Dead Online, gdzie każdy może być takim kowbojem, jakim chce, a nie tylko Arthurem Morganem. Tak naprawdę lepiej pasuje tu chyba określenie „Deadworld”. Świat gry stał się bowiem jakby dużo bardziej martwy i pustawy. Znikły losowe zdarzenia na każdym kroku, znajdźki, sekrety, a przejeżdżających pociągów, powozów czy choćby biegających zwierząt jest odczuwalnie mniej. Dodatkowo nieznajomi oferujący misje poboczne są od razu zaznaczeni na mapie, co zabija radość z eksploracji, która i tak praktycznie tu nie istnieje.
RED DEAD ONLINE W SKRÓCIE:
- całkiem rozbudowany kreator postaci;
- wątek fabularny z misjami kooperacyjnymi dla czterech osób;
- tryb gry swobodnej z opcjonalnym PvP i licznymi misjami pobocznymi;
- opcja przeszkadzania innym w misjach pobocznych;
- możliwość formowania maksymalnie siedmioosobowych band kowbojów – ze znajomymi lub poprzez matchmaking;
- osobne tryby PvP (m.in. TDM, battle royale, wyścigi konne);
- waluta zwykła i premium.
Gracze ponoć prześcigają się w kreowaniu największych brzydali, ale mi udało się stworzyć całkiem znośną kowbojkę.
Nagle powstałą pustkę wypełniają inni gracze pragnący „sprzedać” nam kulkę przy wjeździe do każdego miasteczka lub „budujący klimat” okrzykami i piosenkami na czacie zbliżeniowym, najczęściej w języku tureckim lub węgierskim (dlaczego?!). Z powodu zmian w ekonomii gra stała się symulatorem ciułania i przetrwania – to coś jak życie w Polsce za średnią emeryturę. W efekcie Red Dead Online to na razie głównie mozolny grind. Chcesz sobie kupić kapelusz dostępny w singlu po paru misjach? Będziesz zbierać cent do centa przez wiele dni. No chyba że wszystko wydasz na dwa bilety szybkiej podróży. Drożyzna, panie, drożyzna.
SPOKOJNIE, TO TYLKO BETA
Red Dead Online działa, ale to na razie jedynie wersja beta, a to oznacza, że nie wszystko przetrwa w obecnej postaci do oficjalnej premiery. Właśnie dlatego w tekście nie znajdziecie jeszcze ani oceny, ani plusów i minusów.
Wiązanie lassem przy miastach to ulubione zajęcie znudzonych graczy. Poczułem się nieco zbrukany, ale po szybkim odrodzeniu zdjąłem karabinem większość oprawców. Takie chaotyczne wyżynanie się bez celu to jednak średnia frajda.
Pewnego razu na Dzikim Zachodzie...
Red Dead Online nie jest jednak do końca takie złe. Mamy do dyspozycji ogromny i przepiękny świat Dzikiego Zachodu znany z singla, który wreszcie możemy przemierzać z grupą przyjaciół, tworzyć własne bandy, budować obozy czy wykonywać misje w trybie kooperacji. Rockstar nie poszedł tu na totalną łatwiznę i przygotował osobną historię do zaliczenia w co-opie, dającą pewien pogląd na to, skąd w świecie gry wzięła się nasza postać z koniem i rewolwerem.
To nie tylko bardzo klimatyczne i pomysłowe wprowadzenie, ale też wyraźny ukłon w stronę fanów singla, którzy być może kupili RDR2 tylko dla opowieści o Arthurze Morganie. Dzięki temu przejście w tryb sieciowy odbywa się niezwykle płynnie i na początku niemal przypomina nowy dodatek fabularny dla jednego gracza. Misje oznaczone są tak samo jak te główne w wątku Arthura, na ich końcu czeka nas jakiś wybór moralny, a wszystko toczy się gładko nawet w kooperacji z nieznajomymi. Dopiero przerywniki filmowe, w których nasza postać milczy jak kołek i zawsze pojawia się cichaczem tam, gdzie potrzeba kogoś do mokrej roboty, przypominają, że fabuła jest tu jednak tylko pretekstem do wspólnej zabawy.
ROCKSTAR OBIECUJE POPRAWĘ
Twórcy gry obiecują, że pierwsza łatka do gry pojawi się jeszcze w tym tygodniu a zmiany dotkną przede wszystkim właśnie ekonomii gry, a także problemów ze stabilnością. Jednocześnie Rockstar zdecydował się podziękować wszystkim, którzy wzięli udział w becie.
...pojawiła się nienawistna siódemka...
Esencją Red Dead Online w obecnym stanie jest możliwość dobierania się w siedmioosobowe bandy (ang. posse) w celu wykonywania zadań pobocznych z grupą znajomych bądź też naprzykrzania się innym graczom, co notorycznie zdarza się w każdym miasteczku. Strzelanie do nieznajomych ma jednak sens, tylko gdy realizują oni jakąś misję i można przejąć ich nagrodę. W trybie swobodnym to po prostu zwykłe trollowanie, które z pewnością zniechęci do grania wielu zaczynających przygodę online – zwłaszcza samotnie.
Rywalizacja sprawdza się zdecydowanie lepiej w kilku dedykowanych trybach PvP, gdzie oprócz zwykłego team death matchu czy walki na konkretny rodzaj broni dostępna jest nawet pewna forma battle royale. Osobiście nadal uważam mechanikę strzelania w Red Dead Redemption 2 za niezbyt dopracowaną i sprawiającą mało frajdy, dlatego najbardziej spodobały mi się gonitwy konne, zwłaszcza że zaprojektowano je z pomysłowo rozwiązanymi power-upami. Jest tu trochę strzelania, trochę ścigania się, uważania na przeszkody – wyszedł z tego naprawdę ekscytujący wyścig śmierci w realiach Dzikiego Zachodu.
Po małym easter eggu w trybie fabularnym w Red Dead Online spotykamy starą znajomą z pierwszej części gry – Bonnie McFarlane. Znajdziemy ją na jej ranczu (również dobrze znanym z odsłony na poprzednią generację konsol), gdzie po małej przemowie zleci nam krótką misję.
...i próbowała przetrwać za garść dolarów
Każda aktywność na serwerze ostatecznie sprowadza się do jednego – mozolnego gromadzenia dolarów i złota, czyli waluty zwykłej i premium w grze. Mechaniki, które sprawdzały się w singlu, tutaj są dla gracza karą. Płacić musimy na każdym kroku za wszystko: jedzenie, amunicję, szybką podróż, posiadanie konia, nie wspominając o broni czy elementach kosmetycznych. Nasze zarobki liczone są jednak w centach, a ceny potrafią sięgać 800–1000 dolarów za lepszy karabin czy wierzchowca. Naszego mustanga warto ubezpieczyć. Początkową chabetę można dostać za darmo, ale lepszy rumak to już koszty utrzymania wysokie niczym OC i AC dużego SUV-a (i nie liczcie na zniżki za bezszkodową jazdę).
Zwolennicy PvP mają kilka odrębnych trybów do dyspozycji. Najciekawszy z nich to walki na tylko jeden rodzaj broni, np. łuk.
JEDEN CENT? CO JA ZA TO KUPIĘ
Jak bardzo zmieniła się wartość amerykańskiej waluty od 1899 roku, w którym toczy się akcja gry? Trzydziestokrotnie. Po uwzględnieniu inflacji jeden cent z tamtego roku byłby dziś wart 30 centów. Jeśli więc spojrzymy na cenę puszki fasoli marki Schmitz z Red Dead Online (1,2 USD) i zastosujemy ten sam przelicznik, okaże się, że dziś zapłacilibyśmy za taką 36,56 dolarów, czyli 137 złotych. Sporo, prawda?
Płatnych elementów jest tu zdecydowanie zbyt dużo, z szybką podróżą na czele, która często może przecież ratować przed grupą irytujących trolli. Co więcej, zarabianie to obecnie chyba główny cel rozgrywki. Jesteśmy zmuszeni mozolnie składać cent do centa, by kupić sobie w końcu jakieś ulepszenie czy zapasy. Przydałaby się tu opcja rodem z MMO, jak chociażby możliwość wylosowania jakiegoś elementu ubioru, ozdoby broni za mecz PvP czy misję poboczną. Zamiast aspektu finansowego zdecydowanie lepszym wyborem byłoby skupienie się na systemie honoru, którego potencjał wydaje się mocno niewykorzystany.
PAY TO TROLL?
Choć wirtualny sklepik gry jest jeszcze nieczynny, z pewnością będzie oferować możliwość kupna sztabek złota, czyli waluty premium w grze. Zdobywanie tychże sztabek w trakcie zabawy wiąże się z mozolnym zbieraniem samorodków złota, które dopiero w liczbie 100 formują jedną sztabę. Przedmioty kosmetyczne, konie i broń potrafią kosztować setki dolarów lub kilkanaście sztabek. Droga do nich jest bardzo długa, ale złoto może ją bardzo mocno przyspieszyć.
Rockstar powinien być niezwykle rozważny przy premierze oficjalnej wersji, by nie uczynić z trybu online może nie tyle pay-to-win, co raczej pay-to-troll. Płacący mogą mieć ogromne możliwości psucia zabawy innym. Zakupione o wiele szybciej strzelby zabijające jednym strzałem, snajperki czy szybkie rumaki zawsze ubezpieczone dzięki kartom kredytowym przy obecnej ekonomii w grze mogą okazać się utrapieniem na serwerach do swobodnej zabawy, i to nawet pomimo zablokowania tych typów broni do momentu osiągnięcia wyższych leveli.
Jak zdobyć Dziki Zachód?
System honoru to dobra mechanika, która jak na razie ma niewielkie znaczenie, a mogłaby kształtować praktycznie cały tryb gry swobodnej. Zamiast ciułania dolarów gracze wybieraliby poprzez swoje czyny rolę stróżów prawa, zwykłych traperów lub bezdusznych bandytów – ryzykujących wtedy więcej, ale mogących zdobyć jednorazowo większe łupy. Honor determinowałby rodzaje misji i aktywności na mapie, a także ilość zdobywanej gotówki. Fani łowiectwa mogliby natomiast działać bez ciągłej groźby PvP, a zarabialiby na dostarczaniu graczom skór i jedzenia.
Póki co Red Dead Online nie wydaje się być krokiem naprzód po GTA Online. Rockstar ma tu jednak naprawdę duże pole do popisu, by zamiast festiwalu mozolnego grindu, mikrotransakcji i trollowania zaserwować porządny, wirtualny park rozrywki niczym z serialu Westworld, gdzie każdy może być takim kowbojem, jakim chce. Beta to na razie jedynie namiastka tego, co nadejdzie, bo gra aż prosi się o trudne, ale rentowne misje napadów na banki czy pociągi, obok dominujących obecnie zadań kurierskich lub odstrzelenia kogoś. Wersji beta można na razie sporo wybaczyć, pytanie tylko, czy Rockstar po oficjalnej premierze pozwoli nam okazać „prawdziwe męstwo”, czy raczej tylko poczuć „płonące siodła”? Przekonamy się wkrótce.
O AUTORZE
Z Red Dead Online spędziłem w miniony weekend kilkanaście godzin, koncentrując się na wypróbowaniu wszystkich aktywności i możliwości, jakie proponuje obecna wersja gry. Spodobał mi się fabularyzowany co-op i wyścigi konne, ale tryb swobodny, polegający głównie na grindzie dolarów, jest jeszcze trochę mało wciągający, a frajdę sprawia tu głównie sianie chaosu z grupą znajomych. Mam nadzieję, że RDO rozwinie się we właściwą stronę, oferując więcej opcji role-playowych niż zakupowych.
ZASTRZEŻENIE
Kopię gry Red Dead Redemption 2 na potrzeby tego artykułu nabyliśmy we własnym zakresie.