autor: Artur Okoń
Władca Pierścieni: Powrót Króla - recenzja gry
The Lord of the Rings: The Return of the King to gra akcji z widokiem ukazanym z perspektywy trzeciej osoby wzorowana na kinowej adaptacji trzeciej części powieści J.R.R. Tolkiena - Władca pierścieni: Powrót Króla.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Panowie z Electronic Arts po raz koleiny udowodnili, iż są prawdziwymi mistrzami w dostarczaniu rozrywki. Ich najnowsza gra zręcznościowa, Władca pierścieni: Powrót Króla, aż kipi akcją.
Być może niektórzy z was czytali na łamach GRY-OnLine moją zapowiedź Powrotu Króla. Byłem pełen obaw wobec tej gry, albowiem wersja demo strasznie rozczarowywała, przerażając zupełnym brakiem miodności i chaotyczną rozgrywką. Włączając więc po raz pierwszy pełną wersie byłem przekonany, iż jest to gra mierna i strasznie się przy niej wynudzę. Moje wrażenia były jednak skrajnie odmienne- ach jak ja uwielbiam się w ten sposób mylić!
Gra zaskakuje już na samym początku. Tuż po obejrzeniu filmu natychmiast zostajemy rzuceni w sam środek bitwy o Helmowy Jar! Czegoś podobnego jeszcze w żadnej grze nie widziałem, a cała ta sytuacja powoduje gwałtowny przypływ adrenaliny! Twórcy gry wyraźnie dają do zrozumienia- „Nie tylko będziesz rozkoszował się wstawkami filmowymi, ale sam staniesz się częścią filmu”!
W Powrocie Króla akcja cały czas rwie do przodu. W większości epizodów praktycznie nie ma czasu na chociażby kilkusekundowy oddech - przeciwnicy napływają z każdej ze stron, wykonanie jednego zadania wiąże się natychmiast z rozpoczęciem kolejnego. Jest to tym bardziej emocjonujące, iż cześć z nich należy wykonać w ściśle określonym czasie. Dobrze ilustruje to scenariusz w którym bronimy Gandalfem miasta Minas Tirith. Naszym zadaniem jest powstrzymanie inwazji Orków, poprzez odbicie wszystkich drabin po których napastnicy dostają się na mury. Wymusza to na nas ciągły ruch i wystarczy chwila przestoju lub nieuwagi by całą misję zaczynać początku. Olbrzymie znaczenie dla dynamiki akcji ma doskonale opracowany system sterowania postacią. Wprawdzie można ponarzekać na rozmieszczenie niektórych klawiszy (i szybko je zmienić w opcjach), jednak jego główna siła polega na udostępnieniu graczowi wielu sposobów walki. Możemy przeprowadzać atak szybkościowy, parować ciosy, nacierać z furią, kopać wroga, razić z dystansu, dobijać, wykorzystywać do walki elementy otoczenia, czy też wreszcie nasze specjalne umiejętności! Prawda, że imponująca lista? Co więcej, wszystkie ciosy możemy łączyć w kombinacje, rodem z konsolowych gier karate! Wprawdzie ten element był już dostępny w kilku innych pozycjach, jednak w Powrocie Króla kombosy nie tylko wyglądają efektownie, ale bardzo łatwo i intuicyjnie się je wykonuje. Jest to ważne tym bardziej, iż w większości przypadków wokół nas roi się od przeciwników. W takich warunkach nie pozostaje nawet sekunda na zastanowienie się „Jakim kombem załatwić tego przeciwnika”. To po prostu trzeba robić!
Władca pierścieni: Powrót Króla należy wprawdzie do gatunku „idź i szlachtuj”, jednak pomyli się ten, kto założy, iż całość opiera się wyłącznie na szybkim klikaniu myszką. Autorzy gry dodali do niej kilka smakowitych elementów, przez co cała zabawa nabiera nieco głębszego wymiaru. Nasz bohater za każdego pokonanego przeciwnika będzie otrzymywał punkty. Ich ilość zależy od tego, jak efektownie wroga ubiliśmy. Największe znaczenie ma szybkość i płynność należy więc się starać trafić wroga nieprzerwaną kombinacją ciosów. Co ważne - wskaźnik płynności rośnie również, gdy celnie zablokujemy pchnięcie nieprzyjaciela, czy też np. odbijemy wystrzelony w naszym kierunku pocisk. Wymusza to na graczu, bardziej „rzeczywisty” sposób walki, polegający nie tylko na ataku, ale i na obronie.
Po wyeliminowaniu przeciwnika gra natychmiast wyświetla ocenę naszych dokonań - skala jest czterostopniowa , od „dostatecznie” aż do „perfekcyjnie”. Osiągniecie najwyższej noty oprócz olbrzymiej ilości punktów ma jeszcze jedną zaletę - nasza postać wpada w szał bojowy i przez kilkanaście sekund porusza się szybciej zadając większe obrażenia. W oka mgnieniu można wybić kilkunastu nieprzyjaciół i jeszcze zainkasować za każdego z nich maksymalną ilość punktów. A punkty bardzo opłaca się zbierać! Po uzbieraniu ich określonej ilość, nasz bohater awansuje na kolejny poziom doświadczenia, dzięki czemu będzie mógł się nauczyć nowych uderzeń, zwiększyć swoje punkty życia lub siłę, czy też opanować zabójcze kombinacje ciosów. W ten oto sposób np. Aragorn po awansowaniu na 6 poziom będzie mógł się nauczyć kombinacji o nazwie „Rozłupanie tarczy”, dzięki czemu za jednym zamachem, zniszczy osłonę przeciwnika, przewróci go i zada śmiertelne pchnięcie. Wszystkich umiejętności jest kilkadziesiąt, z czego znaczna cześć jest inna dla poszczególnych postaci. Niektóre z nich wywierają skutek nie tylko na postaci, którą aktualnie gramy, ale wszystkich członkach Drużyny Pierścienia. Wprowadza to mały element planowania i tak np. grając Gandalfem, którego scenariusze są najłatwiejsze, opłaca się zainwestować punkty w umiejętność „Siła Drużyny” dzięki czemu gdy później będziemy grać np. Samem będziemy mieli choć trochę łatwiej.
Olbrzymią atrakcją gry, jest zamieszczenie w niej urywków filmu, z kinowej wersji Władcy Pierścieni, której premiera będzie dopiero w styczniu. Nie zobaczycie ich nigdzie indziej! Nie muszę chyba mówić jak wielka jest to gratka dla wszystkich fanów filmu do których przecież ja sam się też zaliczam! Po tym co pokazano, zapowiada się widowisko na miarę wielkiego finału i gdybym mógł, to już teraz zarezerwowałbym bilety na pokaz przedpremierowy. Co więcej, po przejściu każdego z etapów gry, możemy obejrzeć kulisy produkcji i wywiady z aktorami, którzy wcielili się w głównych bohaterów. Kolejnym bonusem jest to, iż po ukończeniu gry zyskamy dostęp do trzech ukrytych postaci – aby nie psuć zabawy nie zdradzam jakie. Będziemy mogli nimi zagrać w każdym scenariuszu, np. walczyć Faramirem w jaskini Szeloby, a Pippinem zmagać się z Golumem w finałowym starciu.
W czasie przygody odwiedzimy dwa miejsca z części drugiej (Helmowy Jar, Isengard) a także niemal wszystkie lokacje opisane w trzecim tomie. Pierwszy ze scenariuszy jest po części samouczkiem, w którym grając Gandalfem nauczymy się podstawowych ciosów i sprawnego sterowania. Później, podobnie jak w książce, akcja rozdziela się na kilka osobnych opowieści skupionych wokół głównych bohaterów. Możemy więc zagrać w trzy scenariusze „ścieżki maga”, towarzysząc Gandalfowi w drodze do Isengardu, broniąc murów miasta Minas Tirith i na koniec tocząc bitwę na jego dziedzińcu. Grając w trzy misje, „ścieżki Hobbitów” wcielimy się w Sama uciekając z Osgiliatu, szukając Froda w jaskini Szeloby i w końcu walcząc w ruinach miasta Cirith Ungol. Natomiast wybierając „ścieżkę króla” będziemy sterować Aragornem, Legolasem i Gimlim podczas 5 scenariuszy: kroczenia ścieżką umarłych, walki z ich królem, bitwy przy Południowej Bramie, starciu na polach Peleonoru i wreszcie tocząc batalię przy Czarnej Bramie. Dopiero po ukończeniu tych wszystkich scenariuszy czeka nas wielki finał rozgrywający się we wnętrzu Góry Przeznaczenia. Łatwo jest wiec policzyć, że łącznie mamy do ukończenia 13 misji. No, właśnie, tylko 13. Ale do tej kwestii jeszcze wrócimy. Kończąc ten wątek trzeba wspomnieć, iż w czasie gry możemy dowolnie przełączać się pomiędzy historiami i np. po rozegraniu jednego scenariusza Gandalfem, spróbować swoich sił jako Sam. Natomiast w grając w misje „ścieżki króla” za każdym razem oddzielnie wybieramy czy chcemy grać Legolasem, Aragornem czy Gimlim, lecz moim zdaniem warto zdecydować się wyłącznie na jedną z tych postaci maksymalnie ją rozwijając, dzięki czemu w kolejnych scenariuszach będzie nam nieco łatwiej grać.
No właśnie, łatwiej. Pisząc o tej grze, tego słowa nie powinno się chyba używać, albowiem jest ona piekielnie trudna! Aż do przesady! Umiera się naprawdę bardzo, bardzo często. Jeśli do tego dodamy, iż nie możemy samodzielnie zapisać stanu gry (robi się to automatycznie w wybranych miejscach), to znak, że niektóre etapy trzeba będzie próbować ukończyć po kilka razy. Albo kilkadziesiąt jak to jest np. scenariuszu w którym walczymy z Królem Umarłych. To dopiero 3 misja, a niektóre gry nie mają tak trudnej finałowej potyczki! Możemy wprawdzie ręcznie ustawić poziom trudności, jednak nawet na najłatwiejszym gra się bardzo ciężko. Jest to moim zdaniem znaczna wada gry - bo przecież mało kto lubi wykonywać tę samą czynność kilka razy! Sam nie raz wpadałem w szał, gdy zabijano mnie tuż przed dotarciem na miejsce w którym zapisywany jest stan gry, co oznaczało cofnięcie się w czasie o jakieś kilkanaście minut, bo trzeba dodać, iż miejsc w których stan gry się zapisuje jest o wiele za mało. Zabija to znacznie miodność, albowiem przecież większość osób sięga po gry by się przy nich zrelaksować, a nie zamęczyć na śmierć. Po pewnym czasie, można zrozumieć, dlaczego gra jest tak trudna. Jest to sprytny wybieg twórców gry, aby sztucznie zwiększyć jej długość! Mimo tego, gra jest zatrważająco krótka - doświadczony gracz ukończy ją w jeden dzień. Mi osobiście czynność ta zajęła ok. 11h! Z moich wyliczeń wynika, że gdybym nie zginął w międzyczasie ze 100x to grę ukończyłbym już w jakieś 4 godziny! To już wielka przesada, szczególnie, gdy mówimy o produkcie, który kosztuje 159 PLN! Kończąc temat pretensji pod adresem twórców, trzeba też wspomnieć, że posiadaczy wersji PC pozbawiono przyjemności gry w trybie wieloosobowym, chociażby poprzez LAN - ewentualnie możemy podłączyć pad (ilu graczy PC je posiada?) i zagrać z kumplem na jednym komputerze, przeklinając pracę kamery przez którą niewiele będzie widać.
Za oprawę wizualną gra zasługuje na najwyższą ocenę. Filmy są doskonałej jakości, scenerie zapierają dech w piersiach, a główni bohaterowie, aż do przesady przypominają swoich filmowych odpowiedników. Gra jest dopracowana w najmniejszym szczególe - osobiście zachwyciłem się animacją przeciwników, którzy w czasie walki ruszają się płynnie niczym tancerze. Kamera ukazuje akcje w taki sposób, by była jak najbardziej efektowna, dokonując wielu zbliżeń i co ważne w większości przypadków nie ma to negatywnego wpływu na rozgrywkę. Ścieżka dźwiękowa prezentuje się równie dobrze, wszak odgłosy podkładali Ci sami co w filmie aktorzy. Muzyka oczywiście też z niego (filmu) pochodzi. Co więcej, gra posiada certyfikat THX i obsługuje standard Dolby Digital, choć i na dwóch zwykłych głośnikach stereo brzmi fantastycznie. Co tu dużo pisać - to coś więcej niż gra, to wielkie widowisko, orgazm dla zmysłów.
Czas na podsumowanie. Władcę pierścieni: Powrót Króla, uznaję za grę bardzo udaną udaną. Posiada w sobie wszystko, co powinna posiadać dobra gra zręcznościowa - ciekawą fabułę, dynamiczną akcję, prosty system sterowania i genialną oprawę wizualną. Niestety nie uniknięto kilku poważnych błędów, które znacznie obniżają ocenę i psują ostateczne wrażenie. Gra jest o wiele za krótka, a przesadzony poziom trudności może doprowadzić niektórych graczy do frustracji lub co gorsza furii! W mojej zapowiedzi miałem też rację, co do jednego - grę lepiej kupić „do spółki” z kolegą niż samemu. Cena powala - 159 zł za 10h zabawy to stanowczo za dużo. Nawet, jeśli jest to zabawa tak znakomita.
Artur „Mao” Okoń