autor: Przemysław Zamęcki
Warhammer 40,000: Kill Team - recenzja gry
Hordy zielonoskórych orków i roje tyranidów zagrażają bezpieczeństwu światów wiernych Imperatorowi. Jedyną siłą mogącą dać odpór przeciwnikom są Kosmiczni Marines.
Nadeszły tłuste lata dla fanów mrocznego uniwersum Warhammera 40,000. W końcu od kilku lat licencję na produkcję gier spod tego znaku dzierży firma, która nie zasypia gruszek w popiele. Po serii RTS-ów i gier taktycznych THQ jako wydawca postanowiło jednak spróbować sił w bardziej atrakcyjnym pod względem biznesowym gatunku gier akcji i tak narodził się pomysł na Warhammera 40,000: Space Marine. Zanim jednak nastąpi premiera tego tytułu, osoby już teraz chcące poczuć klimat nadchodzącej przygody mogą spróbować swoich sił w Kill Team, czyli wstępie do wydarzeń, mających miejsce w przyszłej dużej produkcji.
Warhammer 40,000: Kill Team jest szybką grą akcji, w którą bawimy się właściwie niemal wyłącznie za pomocą gałek analogowych pada. Lewą sterujemy postacią, podczas gdy prawa służy do strzelania i wybierania kierunku prowadzonego ognia. Poza tym odziany w pancerz marine dysponuje atakiem specjalnym oraz potrafi pokonywać biegiem krótkie dystanse i rzucać granatami. Nie trzeba zapamiętywać różnych kombinacji ciosów. Bierzemy pad do ręki i już po dziesięciu sekundach wszystko mamy rozpracowane i opanowane. Pod względem mechaniki Kill Team jest niemal identyczny z wydanymi wcześniej seriami Alien Breed, Shadowgrounds czy ubiegłorocznym Dead Nation na PlayStation 3. Tym, co go wyróżnia, jest widowiskowość.
W grze nie mamy kontroli nad kamerą, jest ona umieszczona w wybranej przez autorów pozycji, co niestety czasem może sprawiać kłopot z powodu ograniczonego pola widzenia. Bywa też tak, że po dotarciu do jakiegoś miejsca obraz staje się zupełnie nieruchomy, pokazując fragment pola akcji, bez możliwości wyjścia poza jego obręb. Są to sporadyczne przypadki, niemniej zdarzają się. Takie rozwiązanie służy właśnie podniesieniu poziomu widowiskowości, bowiem kamera nie prezentuje tego, co się dzieje, wyłącznie z lotu ptaka, ale ustawia się pod różnymi kątami, w związku z czym trafiają się momenty, które nadają Kill Teamowi posmak prawie rasowego TPP. Czasem akcję obserwujemy niemal zupełnie z boku, jakbyśmy grali w dwuwymiarową platformówkę. Widowiskowość polega także na zróżnicowaniu rozgrywki. Odbywa się to oczywiście w ramach gatunku, więc nie ma co oczekiwać jakichś wielkich niespodzianek, niemniej w grze zawarto kilka interesujących rozwiązań, jak na przykład jazda na platformie i obrona przewożonego ładunku czy wieloetapowa walka z bossem.
Jako że Kill Team jest właściwie reklamówką i jego zadaniem jest bardziej promocja Warhammera 40,000: Space Marine niż status samodzielnego hitu cyfrowej dystrybucji, gra nie jest długa. Pierwsze przejście nie powinno zająć więcej niż trzy godziny trudnej i satysfakcjonującej zabawy. To niewiele, ale sytuację ratuje fakt, że autorzy oddali nam do wyboru cztery różne klasy postaci, co znacznie wydłuża przyjemność czerpaną z zabijania setek orków i tyranidów.
W zależności od tego, czy zdecydujemy się na marine’a z ciężkim bolterem, wyposażonego na starcie w miecz i zwykły pistolet bolterowy bibliotekarza, marine’a z plecakiem odrzutowym czy techmarine’a, rozgrywka będzie się nieco odmienna. Jedni żołnierze lepiej posługują się bronią dystansową, inni lepiej radzą sobie w walce bezpośredniej, a poza tym, każda z klas dysponuje właściwym jej niszczycielskim atakiem specjalnym, ładowanym poprzez zwykłe rozwałkowywanie wrogów po ścianach. Dodatkowo zawsze przed misją (a także w trakcie niej, po odnalezieniu nadajnika) do wykorzystania są dwa perki w rodzaju zwiększenia poziomu zdrowia czy mocy ataku dystansowego.
W każdej lokacji pełno jest też skrzyń zawierających tymczasowe ulepszenia, których użycie wystarcza zwykle na kilka lub kilkanaście sekund – w zależności od zaawansowania postaci i użytego perka. Jak więc widać, za – wydawałoby się – bezmózgą sieczką stoi całkiem zaawansowana mechanika, dzięki której brnięcie po kolana w krwi zielonoskórych nie staje się monotonne. Wszystko to prowadzi do zwiększenia atrakcyjności kolejnego przejścia gry inną postacią. A nawet w kooperacji z drugą osobą – niestety, tylko lokalnie, na jednej kanapie. Autorzy nie przewidzieli możliwości gry przez sieć, za co należy im się największy minus. To się nazywa niewykorzystanie potencjału, zaprzepaszczenie bezcennego uśmiechu na twarzach klientów. Innymi słowy – zwyczajna wtopa.
A to, niestety, nie koniec wad tej gry. Choć Kill Team ogólnie wyróżnia się na plus i moim zdaniem powinien być równie pozytywnie odbierany jak znakomite Dead Nation, to jednak cechuje go coś, co w porządnej produkcji nie powinno mieć miejsca. Są to fatalnie, skandalicznie wręcz, rozmieszczone checkpointy. Pomijam już, że występują one rzadko i jeżeli gdzieś zginiemy, może się zdarzyć, że zostaniemy cofnięci nawet do połowy dotychczas wykonanej misji. Gorsze jest to, że punkty kontrolne przed wyjątkowo trudnymi fragmentami gry nie znajdują się bezpośrednio przed nimi, tylko zwykle wymuszają na nas kilku-kilkunastokrotne (w zależności od liczby podejść) oglądanie tej samej wielosekundowej scenki przerywnikowej, bez możliwości jej pominięcia, a nawet przechodzenie przez minutę czy dwie łatwiejszego fragmentu gry, byśmy po tym czasie zostali dosłownie zalani strumieniem przeciwników. Wyjątkiem od tej reguły jest jedynie ostatnia misja, w której wszystkie punkty rozlokowano wręcz wzorcowo, co znacznie podnosi komfort zabawy.
Dużą wadą jest także niemożność zapisania stanu gry i wyjścia na przykład do menu głównego konsoli czy wyłączenia jej. Za każdym razem bowiem daną misję trzeba zaczynać od początku.
Czy warto więc zaopatrzyć się ten tytuł? Fanów nie będę namawiał, bo już i tak pewnie to zrobili. Warhammer 40,000: Kill Team nie jest może pozycją, którą będziemy pamiętać w dłuższej perspektywie czasowej, ale jako reklamówka spisuje się lepiej niż dobrze. To gra w miarę trudna, wręcz zachęcająca do tego, aby spróbować przejść ją każdą z czterech dostępnych postaci, a także pobawić się w kooperacji, choć niestety tylko lokalnie. Jej największą wadą jest niezbyt długi czas rozgrywki i bezsensownie rozmieszczone punkty kontrolne. Poza tym to solidna strzelanina, skrojona tak, byśmy z wywieszonym językiem czekali nadejścia Warhammera 40,000: Space Marine.
g40st
PLUSY:
- widowiskowa i zróżnicowana rozgrywka (w ramach gatunku);
- cztery klasy postaci do wyboru;
- spora frajda z ukończenia gry ponownie;
- satysfakcjonujący poziom trudności.
MINUSY:
- tryb kooperacji tylko lokalnie;
- zaledwie pięć poziomów (ok. 3 godzin zabawy);
- fatalnie rozmieszczone punkty kontrolne;
- brak możliwości kontynuacji misji (od wcześniejszego checkpointu) po jej przerwaniu.