autor: Marzena Falkowska
Viva Pinata - recenzja gry na PC
Viva Pinata trafia do posiadaczy komputerów w niecały rok po premierze na X360 i trzeba przyznać, że przez te jedenaście miesięcy nie zestarzała się wcale a wcale.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Viva Pinata jest wspaniałą grą dla dzieci w wieku od lat kilku do stu kilku. Właściwie jedyna grupa graczy, która kręcić może na nią nosem, to nastolatki przechodzące ten szczególny okres fascynacji wszystkim, co brudne, nieprzyjemne, ostre i ogólnie rzecz biorąc „dorosłe”, przy jednoczesnym odrzuceniu tego, co ma więcej kolorów niż dwa odcienie brązu i szarości na krzyż. Pozostali z przyjemnością mogą zanurzyć się w świat, w którym jedynym arsenałem jest arsenał nasion, jedynym brudem błoto w ogrodzie, ostre są tylko chwasty, a zamiast ratowania świata zajmujemy się uszczęśliwianiem gromadki zwierząt. „Dorosłe” jest co najwyżej to, czym pinaty zajmują się w domowym zaciszu, by powołać na świat potomka, ale sposób przedstawienia tańca godowego jest daleki od dosłowności. Zatem rodzice – możecie być spokojni.
Viva Pinata trafia do posiadaczy komputerów w niecały rok po premierze na X360 i trzeba przyznać, że przez te jedenaście miesięcy nie zestarzała się wcale a wcale. Otrzymaliśmy produkcję śliczną i dopracowaną pod względem graficznym, wciągającą, zabawną i ze wszech miar miodną, choć niepozbawioną przy tym wad. Część z nich związana jest z jakością portu na PC, stąd ocena o kilka punktów niższa niż w przypadku wersji konsolowej. Ale po kolei.
Gra pozwala nam spróbować swoich sił w kilku funkcjach: ogrodnika, architekta zieleni, swata i menedżera. Zaczynamy na zachwaszczonym i pełnym złomu terenie, który – zrazu wedle wskazówek doradczyni imieniem Leafos – stopniowo oczyszczamy i przystosowujemy do dalszego zagospodarowania. Początkowo wyposażeni jesteśmy tylko w łopatę, paczkę z nasionami trawy i konewkę, które służą nam za oręż w walce o zaprojektowanie jak najpiękniejszego i najbardziej wartościowego ogrodu. A jest o co walczyć. Z czasem odwiedzać zaczynają nas kolejne stworzenia, tytułowe pinaty, czyli zwierzęta wzorowane na wypełnionych cukierkami papierowych zabawkach, które amerykańskie i meksykańskie dzieci z zawiązanymi oczami rozbijają kijem w trakcie urodzinowych przyjęć. Żyjątka wywąchują nasz nowopowstały ogród i przychodzą sprawdzić, czy warto się w nim zadomowić. Jeśli zawierać on będzie właściwe dla nich elementy albo charakteryzować się odpowiednim wyglądem, zostaną na stałe (przejście z pierwszego etapu na drugi reprezentowane jest zmianą umaszczenia z czarno-białego na kolorowe).
Gdy mieszkańcem zostanie druga pinata tego samego gatunku, naszym kolejnym zadaniem będzie skłonienie parki do romansowania. W tym celu musimy spełnić szereg określonych warunków: wybudować przytulne lokum, nakarmić konkretną rośliną (bądź... inną pinatą) albo przystroić w dane akcesorium (na przykład słonie, nie wiedzieć czemu, rozmnażają się tylko w baletkach). Nad głowami skorych do amorów zwierząt pojawiają się serduszka – wówczas pozostaje nam jedynie zeswatać je ze sobą klikając na jedno i drugie, a następnie ukończyć zręcznościową mini-gierkę polegającą na doprowadzeniu partnerów do siebie w labiryncie. Po krótkim czasie pojawia się jajo, z którego wykluwa się kolejny przedstawiciel gatunku – warto przy tym wspomnieć, że cały ród, jakkolwiek liczny by nie był, zamieszkuje w jednym domku, a nowe pinaty po osiągnięciu dojrzałości mogą parzyć się z wszystkimi swoimi pobratymcami, w tym rodzicami i rodzeństwem. Technicznie rzecz biorąc mamy tu zatem do czynienia z kazirodztwem, choć oczywiście idea ta w świecie Viva Pinata nie istnieje. Rodzice co bardziej dociekliwych dzieci powinni być jednak przygotowani na to, że pewne trudne, acz z natury niewinne przecież pytania mogą paść.
Pewnym utrudnieniem w kompletowaniu jak najbardziej zróżnicowanej gatunkowo kolekcji mieszkańców jest fakt, że niektóre pinaty nie przepadają za sobą i mogą nawzajem się atakować, co w pewnym sensie jest odzwierciedleniem zasad panujących w naturze. Węże chętnie zapolują na przykład na myszy, a psy powaśnią się z kotami. Niektóre zwierzęta tworzyć będą natomiast miniaturowe łańcuchy pokarmowe: w celu spełnienia warunków romansowych trzeba będzie nakarmić dżdżownicą wróbla, którym z kolei nie wzgardzi myszołów. Jakkolwiek brutalnie może to brzmieć, w grze nie ma ani krzty przemocy, nie licząc traktowania z łopaty tak zwanych gorzkich pinat, które czasem przypałętają się na nasz teren. Nawet, jeśli jakieś stworzenie zostanie rozgromione albo zjedzone, to nie umiera – wysypują się z niego słodycze, jego duch w postaci światła ulatuje poza granice ogrodu, po czym materializuje na powrót. Taka bajkowa reinkarnacja. Nawet pojedynki mają w sobie mniej przemocy niż przygody Teletubisiów. Zdenerwowany niedźwiedź nie atakuje pazurami, tylko pluje puzzlami. Rozzłoszczony królik rzuca kapeluszami, owca kotletami jagnięcymi, a ćma żarówkami. Humor w grze i w ogóle cała jej konwencja są na tyle łagodne, że przypadną do gustu nawet kilkuletnim maluchom, a zarazem na tyle oryginalne i przewrotne, że wywołają uśmiech na twarzy u starszych graczy. Podobnie jak dajmy na to w filmowym Shreku. Co powiecie na przykład na taniec godowy w rytmie disco wykonywany przez parę jeleni kręcących biodrami niczym John Travolta w Gorączce sobotniej nocy?
Jednocześnie jednak gra wymaga od nas zmysłu organizacji i umiejętności zarządzania, istotny jest bowiem jej aspekt ekonomiczno-strategiczny – a ten niekoniecznie będzie łatwy do opanowania dla początkujących miłośników elektronicznej rozrywki. Handlujemy ze sklepikarzami, wynajmujemy pomocników, kontrolujemy przyrost naturalny, rozplanowujemy roślinność i poszczególne elementy zabudowy na niewielkim w gruncie rzeczy terenie, nawozimy kwiaty i drzewa, pozbywamy się szkodników – krótko mówiąc, przez cały czas trzeba się czymś zajmować. W wersji na X360 grać można było na dwa pady: jednym kierowało dziecko, drugim rodzic, który dysponując osobnym kursorem pomagał latorośli w co trudniejszych momentach rozgrywki. Jeśli używamy myszki, z oczywistych powodów jest to niemożliwe.
Wypada mi wspomnieć, choć z ciężkim sercem, o wadach gry. Najbardziej we znaki daje się wspomniany przez chwilą niewielki obszar ogrodu. Co prawda wraz z postępem w rozgrywce dwukrotnie otrzymujemy dodatkowe metry kwadratowe terenu, ale w późniejszych fazach gry i tak robi się ciasnawo. Ograniczona przestrzeń sprawia, że hodować możemy tylko kilka gatunków na raz, a liczba rezydentów, którzy w danym momencie zamieszkują w naszym ogrodzie nie może przekraczać trzydziestu kilku. Skutkuje to koniecznością sprzedawania przedstawicieli wcześniej zadomowionych gatunków, a jest to tym bardziej przykre, że poszczególne zwierzęta możemy nazywać i ubierać po swojemu, dzięki czemu zyskują na indywidualności i bardziej się do nich przywiązujemy. Podobne dylematy zdarzają się, gdy chcemy zainteresować nowy gatunek pinat, który do zamieszkania wymaga konkretnego ukształtowania terenu. Jeśli na przykład większą część naszego ogrodu zajmuje duży staw, bo zapragnęliśmy zgromadzić zwierzęta wodne, a teraz chcielibyśmy gościć u siebie również konie i krowy, musimy w tym miejscu posadzić nieco trawy, ryzykując migrację hipopotamów, łabędzi i bobrów. Gorycz konieczności dokonywania trudnych wyborów osładza nieco możliwość założenia kilku niezależnych od siebie ogrodów na jednym profilu gracza i przełączania się między nimi przy zachowaniu stanu konta i poziomu doświadczenia.
Pozostałe minusy gry związane są przede wszystkim z jakością konwersji na PC. Jest to właściwe bezpośredni port z edycji konsolowej: nie umieszczono żadnych dodatków, nie wprowadzono żadnych zmian. Jedyną różnicą jest sterowanie za pomocą myszki i klawiatury, które niestety w sytuacji, w której interfejs pozostał zachowany, jest mało intuicyjne i komfortowe. Trzeba się sporo naklikać, by dojść w menu do konkretnej opcji. Nawet w przypadku grania w wysokiej rozdzielczości ramki z dłuższymi tekstami nie skalują się. Na domiar złego można je przewijać jedynie za pomocą strzałek na ekranie. Nie da się też ustalić własnych skrótów klawiaturowych. Krótko mówiąc, sterowanie za pomocą pada jest znacznie wygodniejsze (istnieje możliwość podłączenia kontrolera od X360, który jest kompatybilny z Windowsem), co zakrawa na ironię losu w momencie, gdy mamy do czynienia z grą w dużej mierze strategiczną, która wymaga poruszania się po ekranie kursorem i zaznaczania nim poszczególnych elementów.
Dla porządku trzeba też wspomnieć, że komputerowa Viva Pinata wykorzystuje usługę Games for Windows LIVE, która umożliwia zdobywanie achievementów i wymienianie się szczególnie wymuskanymi okazami pinat z innymi graczami. Próba „zasugerowania” właścicielom pecetów korzystania z rzeczonej usługi skutkuje jednak tymi samymi problemami, o których donosili już ci, którzy zakupili Gears of War na PC – mianowicie gra dość często zwiesza się, wyrzucając nas na pulpit. Można oczywiście grać bez logowania się, ale wówczas nie będziemy mogli zapisać stanu (!).
Na zakończenie kilka słów na temat kwestii, która mi osobiście – jako osobie nie tylko ze względu na profil wykształcenia i wykonywany zawód zwracającej dużą uwagę na poprawność językową – doskwiera dość mocno, choć zapewne dla wielu graczy może być wręcz niezauważalna: jakości lokalizacji. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego w wielu recenzjach wersji konsolowej wymieniana była jako plus. Pora powiedzieć w końcu prawdę: lokalizacja Viva Pinata na język polski NIE jest wcale bardzo dobra. O ile nieporadności składniowe czy dowolność w stosowaniu interpunkcji są niestety wciąż standardem w rodzimych wersjach gier i niejako z góry zakładam, że znajdą się w każdej produkcji przełożonej na polski, o tyle błędy ortograficzne to już przekroczenie pewnej granicy (próbka: „zajżyj do środka”). W oczy rzuca się też brak konsekwencji: pewien owoc występuje na przykład raz jako jeżyna, innym razem jako czarna jagoda. Fakt, że słowo „pinata”, które pojawia się bodaj najwięcej razy, zapisywane jest na co najmniej dwa różne sposoby, wydaje się już wręcz na tym tle mało istotny. Dobrze, że przynajmniej głosy postaci są nieźle zdubbingowane; poprawia to nieco obraz całości. Mimo wszystko szkoda – po pierwsze dlatego, że gra przejdzie w naszym kraju do historii jako pierwsza zlokalizowana konsolowa produkcja, która ukazała się na platformę firmy innej niż Sony, po drugie dlatego, że grać w nią jednak będzie sporo dzieci i powszechny w pewnych kręgach pogląd, wedle którego gry obniżają umiejętność posługiwania się słowem pisanym, może znaleźć tu niestety uzasadnienie.
Zupełnie niepostrzeżenie i niechcący recenzja przekształciła się w narzekanie na wady gry. Nie chciałabym być jednak źle zrozumiana: tak naprawdę są to cechy, które – choć obniżają przyjemność płynącą z samej rozgrywki – nie powinny w wysokim stopniu wpływać na jej ogólny odbiór. Powtórzę to, co napisałam na początku: Viva Pinata jest grą śliczną, wciągającą, zabawną i ze wszech miar miodną. Tak, jest to tytuł przeznaczony głównie dla dzieci – a raczej dla dziecka tkwiącego przecież w każdym z nas – ale bardziej doświadczeni gracze docenią jej oryginalny humor i z zaskoczeniem odkryją, że z pozoru prosty model rozgrywki kryje w sobie różnorodność i głębię.
Marzena „Louvette” Falkowska
PLUSY:
- przyjemna i nieskomplikowana, a zarazem stawiająca przed nami zróżnicowane wyzwania rozgrywka;
- szczegółowo i oryginalnie opracowany świat gry;
- świetny humor, bynajmniej nie przesłodzony;
- otwarty model rozgrywki, zapewniający wiele godzin zabawy;
- doskonała produkcja do wspólnego rodzinnego grania.
MINUSY:
- stosunkowo niewielka powierzchnia ogrodu, która ogranicza rozwój w późniejszych fazach rozgrywki;
- system sterowania słabo sprawdzający się w przypadku myszki i klawiatury;
- problemy z poprawnym działaniem po zalogowaniu się do Games for Windows LIVE;
- rażące błędy w lokalizacji.