Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 17 maja 2004, 13:12

autor: Jacek Hałas

Vietcong: Fist Alpha - recenzja gry

Oficjalne rozszerzenie taktycznej gry akcji – Vietcong - opowiadającej o wojnie wietnamskiej. Akcja Fist Alpha rozgrywa się w bazie Nui Pek przed wydarzeniami, które mieliśmy okazję przeżyć w podstawowej grze.

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Coś mi się zdaje, że ciąży nade mną jakieś straszliwe fatum. Praktycznie każdy FPS-owy dodatek po który sięgnę, okazuje się kompletnym lub częściowym niewypałem. Tak właśnie było w przypadku „MoH: Brakethrough”, czy dopiero co wydanego „DF Black Hawk Down: Team Sabre”. Nie inaczej będzie z pierwszym oficjalnym add-onem do hitowego czeskiego shootera „Vietcong”. „Fist Alpha” zapowiadał się całkiem nieźle. Autorzy obiecywali siedem ciekawych misji dla pojedynczego gracza i całą masę dodatków dla maniaków sieciowych potyczek. Całość miała być doprawiona ulepszonym AI, nowymi typami broni i bardziej urozmaiconym, a zarazem przyjemniejszym dla ludzkiego oka, otoczeniem. Niestety, okazuje się, iż jest to kolejny typowy dodatek. Nakierowano go na tych fanów „Vietcongu”, którzy bez chwili wahania pobiegną do sklepu po swój egzemplarz. Jeśli podobał Ci się ten czeski FPS, a nie podjąłeś jeszcze decyzji o zakupie dodatku, to radziłbym zapoznać się z niniejszą recenzją. Nie zamierzam oczywiście nikogo do „V:FA” na siłę zniechęcać. Postaram się natomiast udowodnić, iż decyzja o zakupie gry wydaje się mocno chybiona.

Fabułę dodatku osadzono w 1967 roku, a więc mamy do czynienia z prequelem. W szczególności widać to na przykładzie kilku pierwszych misji, które opowiadają o powstaniu obozu na wzgórzu Nui Pek, który był naszą główną bazą wypadową we właściwym „Vietcongu”. Szkoda tylko, że drugi z zaprezentowanych obozów - Plei Ku - odwiedzamy tylko raz. Głównym bohaterem dodatku, którego losami przyjdzie nam pokierować, jest sierżant Warren Douglas. Reszta ekipy pozostała praktycznie niezmieniona. Jedynym wyjątkiem jest osoba przewodnika. Początkowo tę rolę spełnia Nguyen, później zastępuje go dobrze znany Nhut. Tradycyjnie już u naszego boku staną również: Hornster (ekspert od ciężkiej broni), Crocker (medyk), Defort (radiowiec) oraz Bronson (ekspert od podkładania ładunków wybuchowych). Szkoda, że nie postarano się o jakieś bardziej widoczne zmiany. Powoduje to, iż wiele etapów spokojnie można byłoby wrzucić do właściwej gry, a i tak nikt nie zauważyłby różnicy. Teoretycznie mamy obiecanych siedem misji, przy czym właściwych wypadów z bazy jest pięć. Poziomy są stosunkowo długie, przez co dodatku nie ukończy się w jeden wieczór. Zawiodłem się natomiast na celach zadań, które przyjdzie wypełniać. Autorzy wyraźnie się tu nie postarali, co sprawia, iż nie wykonuje się ich z uśmiechem na twarzy a raczej grymasem znudzenia. Co więcej, niektóre etapy jako żywo przypominają to z czym mieliśmy do czynienia we właściwym „Vietcongu”. Identyczny przebieg ma na przykład etap polegający na obronie obozu w Nui Pek. Powiedziałbym nawet, iż w zestawieniu z tym co zaserwowano nam we właściwej grze prezentuje się wyjątkowo ubogo. Przeciwnicy atakują z zaledwie jednej strony, my dysponujemy ogromnym polem rażenia oraz niemałym arsenałem, który spokojnie wystarczyłby do odparcia inwazji niewielkiej armii, a na dodatek jest poranek, odpada więc problem z wypatrywaniem sił Vietcongu. Nie zepsuję Wam chyba przyjemności z odkrywania niuansów fabuły jeśli powiem, że nawet zakończenie jest stosunkowo podobne (napalm). Ogromnym zaskoczeniem były natomiast dla mnie poziomy, w których należało się skradać. Z podobnym etapem mieliśmy co prawda do czynienia we właściwym „Vietcongu” (odbicie jeńca), ale był to tylko krótki przerywnik, który nie sprawiał żadnych problemów.

Ano właśnie, nie ma co więcej ukrywać, etapy te są bardzo trudne. Przypuszczam, że nawet Ci, którzy świetnie radzili sobie w „Splinter Cellu” czy ostatnim „Thiefie” mogą mieć sporo problemów z ich zaliczeniem. O wysokim poziomie trudności tych etapów decyduje pięć głównych „czynników”. Po pierwsze, nie można korzystać z żadnych broni poza pistoletem z tłumikiem. Nie dość, że trzeba zbliżyć się do eliminowanego wroga (broń ta nie dysponuje przecież celnością porównywalną do karabinu snajperskiego), to na dodatek trzeba oddać jeden CELNY strzał, bo w przeciwnym przypadku wszczęty zostanie alarm, co będzie równoznaczne z zawaleniem całego zadania. Po drugie, gęsta roślinność utrudnia orientację, nie sprzyja to też w wyławianiu wrogich jednostek. To, co we właściwym „Vietcongu” przyczyniało się do budowania pozytywnego klimatu rozgrywki, tu zdecydowanie psuje zabawę. Gracz ma do wyboru - posuwać się prawie na oślep, pozostając przez cały czas w pozycji kucającej, lub co jakiś czas wychylać się ryzykując jednak przy tym, że zostanie przez kogoś zauważony. Nie muszę chyba dodawać, iż w przypadku wpadnięcia na wroga ma się co najwyżej sekundę na to, żeby go usunąć, zanim on sam otworzy ogień. Po trzecie, wrogowie są „zrzucani” na planszę losowo, co praktycznie uniemożliwia ustalenie jednej konkretnej marszruty, z której przy każdej próbie wykonania zadania można byłoby korzystać. Po czwarte, pozostał problem ograniczonej ilości save’ów. Niewielkim ułatwieniem są wykonywane co jakiś czas autozapisy. O ile jeszcze ukończenie tych poziomów na Easy czy Normalu jest wykonalne, to załączenie dwóch pozostałych może zaowocować awarią komputera, spowodowaną przyłożeniem z pięści w obudowę :-) I wreszcie po piąte, przeciwnicy W PEWNYCH sytuacjach wykazują zdolności telepatyczne. Jak to jest, że z odległości, powiedzmy, stu metrów, zauważają zakamuflowanego (gęste krzaki), a na dodatek leżącego na ziemi bohatera, a już za chwilę nie reagują na ciało mijanego kolegi? Skoro już jestem przy temacie SI, to warto dodać, iż nie uległa ona żadnej poprawie od czasu pierwszej części gry. W dalszym ciągu mamy więc do czynienia z nielicznymi przebłyskami geniuszu (bezproblemowe omijanie powalonych drzew, widowiskowe unikanie pocisków), które są jednak niwelowane przez wyjątkowe idiotyczne zachowania. W szczególności widać to na przykładzie członków zespołu. Najgorzej jest gdy rozkaże się im iść za sterowanym przez gracza sierżantem. Wystarczy wtedy, że jeden z nich zaklinuje się, a cała reszta stanie w miejscu i nie będzie wiedziała co zrobić. Zdarza się też, iż nasi ludzie nie potrafią pozostawać w ukryciu. Mam tu przede wszystkim na myśli przedostatnią misję. Jeśli nie rozkaże się im zostać na starcie, to można mieć spore kłopoty w dalszej części gry, bo najprawdopodobniej rzucą się w wir walki. Większość z tych problemów znika w przypadku zdecydowania się na zabawę w Sieci. To bez wątpienia jeden z najmocniejszych punktów recenzowanego dodatku. Nowe plansze są wyśmienite, a rozgrywka lepiej zbalansowana. Z racji tego, iż walczymy z żywymi ludźmi odpada problem idiotycznej sztucznej inteligencji. Podobnie jak we właściwej grze, do pojedynku może stanąć nawet 64 graczy. Z ciekawostek związanych z multiplayerem, warto wymienić zupełnie nowy tryb kooperacji. Umożliwia on kończenie dostępnych misji przy użyciu teamu, składającego się wyłącznie z graczy. Na uwagę zasługuje także wbudowany edytor.

Nieznacznie poszerzono arsenał dostępnych broni. Pojawiło się w nim kilka ciekawych giwerek. Na szczególną uwagę zasługują trzy: M-14 (świetny karabin, także w wersji z lunetą), Sten Mk II SMG (bardzo fajny karabinek) oraz Tokarev SVT1940 (broń snajperska). Kompletną pomyłką, a raczej udanym chwytem marketingowym, jest obecność bagnetów i maczet. Na upartego można jeszcze korzystać z tych pierwszych, aczkolwiek okazji na to, aby wpaść na przeciwnika jest niewiele, szczególnie jeśli gra się w Sieci z osobami o nieprzeciętnych zdolnościach manualnych. Idiotyzmem było także wspominanie o nowych typach samolotów, które pojawią się nad dżunglą. Byłaby to jakaś sensacja gdyby wzorem chociażby „Battlefielda 1942” gra udostępniała możliwość wskoczenia do jednej z tych maszyn. W rzeczywistości pojawiają się one tylko w filmikach przerywnikowych. Szkoda też, że zabrakło poziomu z jeepem, który w moim przekonaniu był jednym z ciekawszych z jakimi miałem do czynienia we właściwym „Vietcongu”.

Oprawa wizualna czeskiego FPS-a przez ten cały rok dość mocno się zestarzała. O ile jeszcze w momencie premiery wyglądało to całkiem nieźle, to teraz niektóre elementy świata gry wywołują co najwyżej uśmiech politowania. Być może to tylko takie złudzenie, ale mapy sprawiają wrażenie mniej dopracowanych. Nie oznacza to oczywiście, iż grafika „Fist Alpha” od razu musi wywoływać obrzydzenie. Seria zachowała swój specyficzny klimacik, nie obyło się też bez kilku subtelnych ulepszeń. Lepiej prezentują się na przykład modele postaci. Niestety, engine jest mocno niedopracowany, przez co gra skacze nawet na mocniejszych konfiguracjach. Na moim sprzęcie (Athlon 1600XP+, 512 DDR, GF4 Ti4200, 80GB Seagate Barracuda) płynność zabawy w 1024x768x32 bardzo często spadała do 6-8 klatek, a rzadko kiedy przekraczała dwadzieścia. Szkoda też, że autorzy nie starają się tego w żaden sposób naprawić. Zainstalowanie najnowszych łatek nie pomogło. Gra jest mocno zabugowana, do częstych zwisów trzeba się więc jakoś przyzwyczaić. Na tym tle wyśmienicie wypada natomiast oprawa dźwiękowa. Mam tu na myśli zarówno znaną z pierwszego „Vietcongu” muzykę, jak i bardzo przekonujące kwestie dialogowe. Od razu trzeba jednak zaznaczyć, iż jest to gra skierowana wyłącznie dla osób dorosłych. Przekleństw jest w niej więcej niż w przeciętnym polskim filmie z Bogusiem w roli głównej :-)

„Vietcong: Fist Alpha”, to średnio udany dodatek, który zupełnie nie nadaje się dla gracza szukającego dobrego singleplayerowego shootera. Co innego, jeśli myśli się o potyczkach w Sieci. Wtedy można rozważyć ewentualny zakup. Przypuszczam, że polscy gracze będą mieli ułatwiony wybór, bo jeśli potwierdzą się wcześniejsze plotki, to w naszym kraju obie te gry pojawią się w zestawie „Vietcong: Purple Haze”. Jeżeli jego cena nie przekroczy stu złotych, to myślę, że warto się będzie nim bliżej zainteresować. Przy okazji zobaczycie czym od przeszło roku zachwycają się gracze na całym świecie.

W Polsce Vietcong: Fist Alpha nie jest sprzedawany samodzielnie ale wraz z wersją podstawową , w pakiecie zatytułowanym Vietcong: Purple Haze .

Jacek „Stranger” Hałas

Jacek Hałas

Jacek Hałas

Z GRYOnline.pl współpracuje od czasów „prehistorycznych”, skupiając się na opracowywaniu poradników do gier dużych i gigantycznych, choć okazjonalnie zdarzają się i te mniejsze. Oprócz ponad 200 poradników, w swoim dorobku autorskim ma między innymi recenzje, zapowiedzi oraz teksty publicystyczne. Prywatnie jest graczem niemal wyłącznie konsolowym, najchętniej grywającym w przygodowe gry akcji (najlepiej z dużym naciskiem na ciekawą fabułę), wyścigi i horrory. Ceni również skradanki i taktyczne turówki w stylu XCOM. Gra dużo, nie tylko w pracy, ale także poza nią, polując – w granicach rozsądku i wolnego czasu – na trofea i platyny. Poza grami lubi wycieczki rowerowe, a także dobrą książkę (szczególnie autorstwa Stephena Kinga) oraz seriale (z klasyki najbardziej Gwiezdne Wrota, Rodzinę Soprano i Supernatural).

więcej

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...

Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet
Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet

Recenzja gry

Mało które uniwersum tak wspaniale nadaje się na soczystego slashera jak Warhammer 40k. Miałem pewne obawy o Space Marine’a 2 – zwłaszcza że twórcy odwołali otwartą betę - te jednak wkrótce zniknęły jak czaszka heretyka pod butem sługi Imperatora.