V Rising Recenzja gry
Recenzja gry V Rising - to nie jest kraj dla samotnych krwiopijców
V Rising po dwóch latach opuścił Early Access. Wampirzy survival kusi soczystą rozgrywką, klimatem oraz elementami sieciowymi. Nie jest to jednak tytuł dla samotnych krwiopijców, tylko dla całych klanów gotowych na żmudny grind oraz wymagających bossów.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Wydawać by się mogło, że o survivalach powiedziano już wszystko. Byli zombie w różnych odmianach, pojawili się również kanibale, „wcale-nie-podróby-pokemonów”, wikingowie, daliśmy także nura pod wodę oraz zmniejszono nas do rozmiaru mrówek. Czy da się jeszcze wymyślić w tym gatunku coś nowego? V Rising udowadnia, że jak najbardziej – wystarczy sprawić, aby gracz grał wampirem! W tej prostocie kryje się prawdziwy geniusz, więc nie nacieraj się czosnkiem, tylko daj się dziabnąć w szyję. Zapewniam, że warto, co potwierdzają zapiski z mojego dziennika Tydzień z nieżycia krwiopijcy.
Dzień 1: Pragnienie
V Rising nie jest moją pierwszą stycznością z twórczością Stunlock Studios. Ekipa ta próbowała podbić rynek sieciowych gier PvP trzykrotnie. Najpierw za pomocą Bloodline Champions, a następnie Battlerite i finalnie Battlerite Royale. Żaden z tych tytułów nie osiągnął większego sukcesu i moim zdaniem trapił je ten sam problem – brak pomysłu na długoterminowy rozwój. Miałem więc obawy, czy w przypadku V Risinga nie będzie podobnie, szczególnie że dwuletni pobyt w Early Accessie nie dostarczył mi klarownej odpowiedzi.
W trakcie trwania wczesnego dostępu na Steamie V Rising otrzymał dwie duże aktualizacje z zawartością. Jedną po roku, o nazwie Gloomrot, a drugą premierową. Czy zespół wykorzystał ten czas, aby rozwinąć swój projekt? Zdecydowanie. Ale czy stworzył coś wyraźnie lepszego? Nie do końca. W trakcie tych dwóch lat V Rising nie przeszedł jakiejś rewolucji, więc jeśli podczas startu wczesnego dostępu gra nie przypadła Ci do gustu, teraz raczej będzie podobnie.
Mam wrażenie, że niektóre elementy rozgrywki nie zostały w ogóle ruszone, jak np. nieczytelny interfejs. Łatwo pomylić zasób zdrowia z pulą krwi. Można mieć problem z rozbudową zamku, bo źle zinterpretuje się informacje. Ewentualnie zastanawiać się, dlaczego ekran budowania wygląda tak mało przejrzyście. Kamera również mogłaby lepiej współpracować.
Jeśli do tej pory nie zniechęciłem Cię do zostania wampirem to... doskonale! Powyższe akapity to moje główne zarzuty wobec V Risinga. Aby zostać dzieckiem nocy, musisz nastawić się, że gra będzie rzucać Ci kłody (osikowe kołki) pod nogi (w serce), dlatego lepiej zawczasu wiedzieć, czego się spodziewać. Tutejszy świat nie jest przyjazny krwiopijcom, ale na szczęście możesz odwdzięczyć mu się tym samym!
Dzień 2: Wywiad z wampirem
V Rising w fenomenalny sposób wykorzystuje legendy o wampirach, czyniąc z nich część rozgrywki. W typowym survivalu musisz dbać o postać poprzez zaspokajanie jej potrzeb fizjologicznych. Tutaj jednak, gdy wyjdziesz z trumny, interesują Cię jedynie dwie rzeczy: krew i słońce. Tego pierwszego pragniesz, a drugiego unikasz. Krew wysysasz ze stających Ci na drodze istot, a w zależności od jej typu, otrzymujesz różne bonusy. Słońce z kolei spali Cię na popiół, więc za dnia przemykasz w cieniu, bo nie wymyślono jeszcze odpowiednio mocnego kremu z filtrem.
Jak to wypada w praktyce? Cudownie, ponieważ podróżowanie oraz walka w środku dnia wymagają rozsądnego planowania ruchów. Równocześnie nie odczułem też przymusu grania jedynie w nocy. Za dnia robiłem to samo, tylko ostrożniej, co było ciekawym urozmaiceniem zabawy. Gdy jednak słońce chowało się za horyzontem, stawałem się królem okolicy, napadając na obozy bandytów czy osiedla zwykłych obywateli.
V Rising nie zapomina przy tym, że jest również klasycznym survivalem, więc nie brakuje tu zbierania drewna czy kamienia, a także innych materiałów. Co jednak ciekawe, broń też jest Twoim narzędziem pracy, dzięki któremu szybciej zdobywasz surowce! A będziesz potrzebować ich naprawdę dużo, dlatego warto pamiętać, że gra nastawiona jest na rozgrywkę w ramach kooperacji.
Grindu występuje tutaj sporo, no chyba że zdecydujesz się ułatwić sobie zabawę, zmieniając ustawienia serwera. Można grać samotnie, dostosować świat do większej grupy lub aktywować PvP. Dostępne są również serwery publiczne o własnych zasadach, więc nic nie stoi na przeszkodzie, aby dołączyć do innych osób. Dodaje to pikanterii rozgrywce i sprawia, że krew szybciej krąży w żyłach, bo inny wampir może Cię zaatakować lub najechać Twój zamek.
Dzień 3: Zagadka nieśmiertelności
Na początku nieprzypadkowo wspomniałem o poprzednich grach Stunlock Studios. Twórcy użyty w nich system walki wykorzystali w V Risingu, co okazało się strzałem w dziesiątkę. W żadnym innym ich tytule nie walczy się tak przyjemnie, chociaż pewnie nie wszyscy będą zadowoleni. W tym aspekcie survival zmienia się bowiem w grę MOBA / izometrycznego brawlera, gdzie każda broń ma swoje umiejętności i dochodzą do tego zdolności wampira z różnych szkół magii.
Jakby tego było mało, te ostatnie można modyfikować poprzez specjalne kryształy, dodające nowe właściwości do czarów. Nie ma również many, więc jedynym ograniczeniem jest czas odnawiania się zdolności. Trzeba zatem rozsądnie korzystać z ataków i wyczekiwać ciosów wroga, aby w porę na nie zareagować. Na początku wampirzej przygody całość nie wydaje się tak atrakcyjna. Jednak docenisz tę produkcję, gdy pograsz nieco dłużej, zdobędziesz lepszy sprzęt i wyssiesz trochę krwi.
Wysysanie krwi to zresztą główny motor napędowy fabuły w V Risingu, a wszystko przez specjalny system V Blood. Gdy tylko zdobędziesz odpowiednio dobry ekwipunek, pojawi się sugestia, aby zapolować na bossa. Pokonanie go i skosztowanie jego życiodajnej esencji daje dostęp do nowych przedmiotów, a także mocy. W ten sposób mierzone są postępy w całej historii. Pomysł o tyle udany, że nie miałem uczucia stania w miejscu – cały czas musiałem być gotów sprostać jakiemuś wyzwaniu. Na samym zaś końcu czekał na mnie Drakula we własnej osobie.
Zanim jednak dotrzesz przed tron Nieśmiertelnego Króla, przed Tobą wiele potyczek z coraz bardziej wymagającymi przeciwnikami. Na tyle, że żałowałem grania w przedpremierową wersję V Risinga, bo chętnie skorzystałbym z pomocy znajomych. Rywale zostali zaprojektowani tak, aby mierzyć się z nimi całym klanem, stosując różne wampirze umiejętności. Co prawda można ustawić grę na najniższy poziom trudności ze wszystkimi ułatwieniami, ale wtedy przyjemność z zabawy jest żadna.
Dzień 4: Wieczny łowca
Podczas grania V Risinga zastanawiałem się, czy to nadal survival. Gromadzenie surowców było zajęciem pobocznym, a gdy dorobiłem się sług, to już praktycznie się tym nie zajmowałem. Napadałem na ludzkie osiedla i mimochodem zgarniałem materiały ze skrzyń – to niezwykle przyjemna odmiana, bo grindu tutaj nie brakuje.
Już samo podróżowanie po świecie okazało się naprawdę przyjemne, bo widać, że okolica żyje. Wilki polują na sarny, bandyci na wilki, szkielety na bandytów, a wielki skalny golem z przyjemnością rozprawi się z każdym po kolei lub wszystkimi naraz. Widziałem również potyczkę dwóch bossów, których miałem na liście do opróżnienia z krwi – jeden natknął się na drugiego. Rozpoczęła się zaciekła batalia, ale znasz powiedzenie „gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta”? Tym trzecim byłem właśnie ja, dzięki czemu „pokonałem” dwóch rywali za jednym zamachem. Co najważniejsze, nie było to oskryptowane wydarzenie, tylko zwykły przypadek.
Nic nie stoi również na przeszkodzie, aby po prostu eksplorować i sprawdzić swoje umiejętności w starciu ze zbyt silnym przeciwnikiem. Walka w V Risingu premiuje umiejętności gracza, więc przy odpowiedniej zręczności i znajomości swoich zdolności można poradzić sobie z każdym. Jeśli jednak się przeliczysz, wystarczy, że wrócisz do ciała, aby odzyskać utracony ekwipunek. Śmierć nie jest wielkim problemem, gdy gra się samemu lub ze znajomymi, ale jeśli aktywuje się PvP, trzeba liczyć się z konsekwencjami.
Miło wspominam również obozy handlarzy, którzy mają różne nastawienie do wampirów, więc czasami da się dobić z nimi targu. Podczas eskapad natknąłem się także na karawany oraz stajnie z końmi, które mogłem ukraść. Znaczy, zabrać to, co prawnie należało się mnie, bo jako aspirujący król wampirów uważałem, że wszystko, co ludzkie, powinno być moje! Prawda?
Dzień 5: Pozwól mi wejść
Jako największą zaletę, ale i wadę V Risinga wskazałbym tempo rozwoju rozgrywki. Pierwsze kilka godzin to mozolne budowanie drewnianej palisady, zbieranie surowców w ilościach hurtowych oraz dokładanie kości do widmowego ogniska. Potem zdobywasz kilka mocy, wytwarzasz lepszy sprzęt i nagle zabawa nabiera rumieńców. Następnie poziom trudności skacze do góry, wysysając Cię do cna ilością atrakcji. Czosnek u drzwi bywa problematyczny, ale o wiele bardziej uciążliwe okazują się zmienne warunki pogodowe, a potem dynamiczne wydarzenia pod zamkiem Drakuli.
Do tego dochodzą bronie legendarne, które da się ulepszać, a także ich unikalne warianty. No i różnego typu ekwipunek zapewniający odmienne bonusy. Po odblokowaniu wszystkich zdolności swojego wampira można rozwijać na różne sposoby. Więc w czym problem? V Rising posiada ogrom zawartości ukrytej za wieloma godzinami grania i wiele osób zwyczajnie nie dotrze do tego momentu. Zwłaszcza że początkowy etap rozgrywki może i prowadzi wampira za rączkę, ale okazuje się przy tym niezwykle powtarzalny, by nie rzec: nużący.
Dzień 6: Co robimy w ukryciu
V Rising zasługuje na pochwałę i brawa za ogrom drobnych usprawnień, które w innych survivalach pojawiają się dopiero w postaci fanowskich modów. Twórcy odrobili pracę domową, upraszczając budowanie tak, aby domorosły Bob Krwiopijca mógł postawić własny zamek z piętrem, balkonem oraz ogrodem. Zarządzanie materiałami w skrzyniach również jest przyjemne, bo dla każdego rodzaju surowca przygotowano odpowiednie schowki. Jeśli zaś dysponujesz zwykłym kuferkiem, to gra w oparciu o przechowywane w nim przedmioty zasugeruje, co jeszcze możesz do niego dorzucić.
Mnóstwo jest takich elementów, o których wampir nie wie, że ich potrzebuje. V Rising od początku idzie graczowi na rękę, pozwalając resetować drzewko magii czy podsuwając pod nos wymagane rzeczy. Możesz nawet przenieść swoje siedlisko, zamiast budować wszystko od nowa. Zadbano także, aby rozgrywka z użyciem pada była odpowiednio przyjemna.
- motyw wampirów, będący nie tylko otoczką, ale i mechaniką rozgrywki;
- pełnokrwisty system walki, bazujący na umiejętnościach gracza;
- faktycznie tętniący życiem świat, pełen konfliktów niezależnych od poczynań naszego bohatera;
- prosty, ale satysfakcjonujący system rozwoju postaci;
- mnogość ustawień pozwalających dopasować serwer do własnych preferencji;
- atrakcje zarówno dla zwolenników PvE, jak i PvP.
- nudny początek rozgrywki, który wonieje czosnkiem;
- naprawdę żmudny grind surowców i zasobów;
- nieczytelny i momentami wprowadzający w błąd interfejs;
- samotne granie nie jest wskazane – to nie single player.
Do grafiki i udźwiękowienia również nie mam się o co przyczepić. Jest odpowiednio klimatycznie: noc pełna strachów, a słońce daje popalić. Efekty czarów robią wrażenie, biomy są zróżnicowane i czasami można zapatrzyć się w dal. Szkoda mi jedynie ustawienia kamery, bo rozumiem zamysł wynikający z dynamicznej walki, ale przez wybrany kąt ma się ograniczone pole widzenia. To element, do którego zwyczajnie trzeba przywyknąć.
Dzień 7: Horror Drakuli
V Rising to naprawdę dobrze zrealizowana produkcja, będąca czymś pomiędzy RPG akcji a survivalem. Teoretycznie można wcielić się w wampira w pojedynkę i rzucić wyzwanie Drakuli, ale w praktyce gra została zaprojektowana z myślą o zabawie w kilka osób. Szkoda, bo podczas jej przechodzenia miałem wrażenie, że byłaby z tego projektu ciekawa alternatywa dla No Rest for the Wicked, gdyby tytuł ten kładł nacisk na single player.
Zanim jednak dobrowolnie nabawisz się uczulenia na czosnek, weź pod uwagę dużą ilość grindu oraz sporą powtarzalność rozgrywki. Na dłuższą metę możesz odczuć brak urozmaicenia w rozwoju postaci czy szybko rosnący poziom trudności. Wszystko z tego powodu, że V Rising to głównie gra sieciowa, stworzona z myślą o multiplayerze, o czym cały czas trzeba pamiętać.
Stunlock Studios dostarczyło sieciowy survival, w którym będziesz bawił się wybornie, szczególnie jeśli masz znajomych do wspólnego grania. Jeśli jesteś fanem pełnokrwistego PvP, powinieneś poszukać przeznaczonych do rywalizacji serwerów, a takowych nie brakuje. Każdy więc znajdzie tu coś dla siebie – na siłę nawet samotni krwiopijcy. Tylko ostrzegam, że V Rising to najprawdziwszy wampir, który chętnie wyssie... Twój wolny czas!