V-Rally 3 - recenzja gry
V-Rally 3 w wersji dedykowanej komputerom typu PC, to konwersja najnowszej części bardzo popularnego na konsolach (liczba ponad 5 milionów sprzedanych egzemplarzy na całym świecie mówi chyba sama za siebie) cyklu symulacji rajdów samochodowych.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Na samym początku chciałbym zaznaczyć jedną ważną rzecz. Druga część „V-Rally”, o podtytule Expert Edition, w moim przekonaniu mieści się w ścisłej czołówce zręcznościowych rajdów, jakie kiedykolwiek ukazały się na PC. Ta konwersja z Dreamcasta wydaje mi się prawie idealna. Z ogromną chęcią do niej wracam, nawet po to, żeby przez kilka minut wyszaleć się na dobrze już znanych trasach. Wielka szkoda, że nie napisałem recenzji tej gry dla GOL-a, bo pewnie dostałaby ocenę grubo powyżej 90 procent. Kiedy tylko dowiedziałem się, iż powstaje trzecia część „V-Rally”, wprost nie mogłem się doczekać momentu premiery. Szybko się jednak okazało, iż gra trafi tylko na konsole. Jako że swoją przygodę z tymi maszynkami skończyłem na pierwszym PSX’ie, nie mogłem tego przeżyć. Wyobraźcie sobie więc moje zdziwienie, gdy kilkanaście tygodni temu ogłoszono decyzję o wydaniu wersji PC. Nadzieja odżyła. Niestety, nie takiego tytułu oczekiwałem. Osobiście liczyłem na dziesiątki, a może i nawet setki godzin wspaniałej zabawy. Byłem przekonany, iż gra mnie zauroczy. Nic z tego. Ten sequel nie jest nawet dobry. Ba! To nawet nie powinno się nazywać „V-Rally”! Nie obchodzi mnie, po czyjej stronie leży wina. Nie zamierzam porównywać jej z wersją konsolową. Gra się ukazała i w takiej formie muszę ją ocenić. Szkoda tylko, iż jest wyjątkowo kiepska. Nie dość, że nie dorasta do pięt „V-Rally 2 E.E.”, to nie dorównuje nawet przeciętnym tytułom pokroju „Rallisport Challenge”. Potencjalny hit okazał się totalną klapą, przypominającą produkt wykonany przez jakichś absolutnych amatorów. Ale po kolei, nie zamierzam w końcu rzucać słów na wiatr. Udowodnię Wam, dlaczego tą grą nie warto się interesować.
Ci bywalcy serwisu, którym zdarza się od czasu do czasu wpaść na moją recenzję, powinni już chyba wiedzieć, iż staram się, aby były one w pewien sposób ułożone. Stopniowo przedstawiam kolejne aspekty gry. Zaczynam od rozjaśnienia niuansów fabuły, zaś jeśli jej nie ma, to skupiam się na trybach zabawy, a dopiero potem zabieram się za szczegóły. W przypadku „V-Rally 3” tak bardzo swędzi mnie język, iż od razu przejdę do meritum sprawy. Powiem Wam, co takiego nie spodobało mi się w trzeciej odsłonie kultowej serii, że postanowiłem nie pozostawić na niej (a przede wszystkim na jej producentach) suchej nitki. A jest to... model jazdy. Element, który w dynamicznych, zręcznościowych ścigałkach odgrywa kluczową rolę. „V-Rally 2 E.E.” był pod tym względem idealny. Nie wyobrażam sobie, jak można by to lepiej przedstawić. Gra była szybka, ale przez cały czas miało się poczucie kontroli nad wozem i bardzo przyjemnie „tańczyło” nim na kolejnych OeSach. Nie było to co prawda zbyt realistyczne, ale liczyła się świetna zabawa, której z pewnością nie brakowało. W „V-Rally 3” całe to piękno gdzieś się ulotniło. Szokujący był dla mnie już sam początek. Jako że nie posiadam kierownicy ani innego analogowego kontrolera, byłem zmuszony do grania przy użyciu klawiatury. Nie zamierzam się w żaden sposób chełpić dotychczasowymi osiągnięciami, ale jedynie dla porównania dodam, iż we wszystkich odsłonach „Colina” bez kierownicy czy joya jeździło mi się bardzo przyjemnie. Na to samo liczyłem w przypadku recenzowanej ścigałki. Nic z tego! Domyślne ustawienia czułości przycisków są wręcz tragiczne. Wciśnięcie danego klawisza nawet na ułamek sekundy powoduje, iż auto wykonuje bardzo ostry skręt, niebezpiecznie zbliżający się do granicy 90 stopni. Powoduje to, iż utrzymanie rajdowego wozu nawet na prostej drodze graniczy z cudem.
Sytuację ratuje zmniejszenie czułości klawiszy do minimum, chociaż i to nie gwarantuje pełnego sukcesu. Być może próbowałbym się jakoś do tego elementu zabawy przekonać, gdyby nie to, iż drugą część znam na wylot i tam jeździło mi się świetnie. Fakt, domyślne ustawienia też nie były idealne, ale nawet na nich spokojnie można było pokonywać kolejne zakręty. Tu jest to niemożliwe. Wracając jednak do właściwego tematu, obniżenie czułości ratuje sytuację, ale tylko częściowo. W dalszym ciągu ciężko jest utrzymać wóz w ryzach. Na prostych zdarza mu się być bardzo nerwowym. Zauważyłem, iż pomaga odjęcie gazu przy wykonywaniu skrętów, tyle że przez to traci się cenne sekundy. Opanowanie kompletnych podstaw, które pozwoliłyby jako tako dojeżdżać do mety zajęło mi dobrych kilka godzin. Na tym jednak problemy się nie kończą. Kolejny ważny element zręcznościówek to wszechobecne poczucie prędkości. Gra nie może być ani zbyt szybka, ani zbyt wolna. I ponownie, „V-Rally 2 E.E.” odnalazł idealny kompromis pomiędzy szybkością a zdolnością do utrzymywania auta na trasie. „V-Rally 3” psuje ten image. Gra jest zdecydowanie za szybka. Otoczenie przesuwa się w błyskawicznym tempie. O ile jeszcze w przypadku pojedynczych zakrętów da się to przeboleć, to niemal wszystkie szykany są pokonywane z ogromnym trudem. Z taką dynamiką nie miałem jeszcze do czynienia, no, może trochę zbliżony pod tym względem był pierwszy „Colin” ze swoimi asfaltowymi odcinkami. Tam jednak można się było nauczyć sprawnego pokonywania ostrych, następujących po sobie zakrętów. Tu graniczy to z cudem. W efekcie gracz traci czas przy pokonywaniu szykan, a musi go odrabiać na prostych i mniejszych łukach. Ciekawy paradoks ujawnia się natomiast w przypadku osiągnięcia maksymalnej prędkości. Okazuje się bowiem, iż auto pędzące 200km/h porusza się niewiele szybciej od tego, które z dwukrotnie mniejszym „speedem” wpada w zakręty. W efekcie gracz ma wrażenie jak gdyby było uszkodzone albo nie miało załączonego ostatniego biegu. W takim „Colinie” jazda z porównywalną prędkością gwałtownie podnosiła poziom adrenaliny. Gracz wiedział, iż pozornie niewielki błąd może doprowadzić do widowiskowej kraksy, która zniweluje szanse na osiągniecie sensownego czasu. Recenzując grę wyścigową zawsze staram się zwracać uwagę na model uszkodzeń. Moim marzeniem jest stworzenie gry, w której jedna stłuczka oznaczałaby koniec wyścigu. Jako że jest to jeszcze niemożliwe, muszę zadowolić się ciekawie zrealizowanymi uszkodzeniami. I faktycznie na tym polu „V-Rally 3” ma się czym pochwalić. Pozornie niewielkie przytarcie o bandę, które w „Colinie 3” skończyłoby się co najwyżej porysowaniem lakieru, tu porządnie wgina blachę. Większe uderzenie - i nie mamy zderzaka. Nieciekawie wyglądają natomiast szyby, które zamiast pękać, zaczynają się giąć. Skoro już się do czegoś doczepiłem, to dodam jeszcze, że auto z maksymalnie pozaginaną maską może poruszać się niewiele wolniej. Ciekawe gdzie jest silnik, skoro przy tak dużych uszkodzeniach nic mu się nie stało. Nie mogę natomiast pominąć kwestii poważnych stłuczek. W tej grze bardzo łatwo można na przykład stracić koło czy w ogóle tak mocno zmasakrować wóz, iż nie będzie on w stanie dojechać do mety. Niestety, solidne uszkodzenia nie pokrywają się z typowo zręcznościowym klimatem rozgrywki. Po raz kolejny muszę odwołać się do jego poprzednika. Tam uszkodzenia były niewielkie, przez co można było sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa. Było to tym bardziej wskazane, iż nierzadko walczyło się o ułamki sekund. W „V-Rally 3” teoretycznie powinno się jeździć szybko i efektownie. W praktyce jest zupełnie inaczej.
Gracz musi się cackać ze swoim wozem, przez co z wielu ryzykownych ruchów po prostu zrezygnuje. Tyle chociaż dobrze, iż istnieje możliwość wyłączenia uszkodzeń. O tym, że pokonywanie zakrętów wymaga kociej zwinności, już powiedziałem. Nie dodałem, iż jest ono ukazane dość topornie. Niejednokrotnie zdarzały mi się sytuacje, w których sterowany wóz po zderzeniu z barierką (przy dużej prędkości) zaczynał odbijać się od pozostałych przeszkód (przelatując z jednej strony trasy na drugą) niczym jakaś kula bilardowa. Wyglądało to nawet śmiesznie, lecz z pewnością nie wpłynęło pozytywnie na końcowe odczucia odnośnie grywalności. Autorzy gry w wielu miejscach zignorowali otoczenie. Momentami bywa to niezrozumiałe. Zdarza się, iż pojazd po wpadnięciu na piasek czy błoto otaczające trasę w ogóle nie zwalnia, przez co ścinanie wielu zakrętów zaczyna się opłacać. Na szczęście nie dotyczy to wszystkich tras, ale sporego ich wycinka. Ewidentnym błędem jest natomiast zachowanie wozu na nierównomiernym podłożu. Wyobraźcie sobie, iż w tej grze nie ma czegoś takiego jak praca zawieszenia. W efekcie samochód sprawia wrażenie, jak gdyby był na skraju „załamania nerwowego”. Najbardziej widoczne jest to na mostach. Podczas przejazdów sterowny wóz (nie)przyjemnie sobie podskakuje. Na szczęście nie zwalnia to w żaden sposób kontrolowanych maszyn, „efekt” jest czysto wizualny. Ostatnią rzeczą, o której postanowiłem wspomnieć, jest odczucie sztuczności w przesuwaniu się otoczenia. Strasznie trudno to objaśnić - może tak. Graliście kiedyś w „Nigel Mansell’s Grand Prix”, „Pit Stop” albo jakąś inną klasyczną już salonówkę? Wyraźnie można było w nich odczuć, iż bolid i tor, po którym on się porusza, są oddzielnymi elementami. To tak, jakby nałożono na siebie kilka obrazów i zsynchronizowano ich ruchy. W trakcie testowania „V-Rally 3” zdarzało mi się odczuwać coś podobnego. Wrażenie jest takie, jakby kamera popychała gracza dalej, nie pozwalając mu zbytnio zatrzymywać maszyny. Dodam tylko, iż nie jest to odczucie pozytywne. Mam tylko nadzieję, iż Wam coś podobnego się nie przytrafi.
Tyle narzekania, teraz garść pozytywów. Z pewnością trzeba do nich zaliczyć przeogromny wachlarz dostępnych maszyn. Jako wielki miłośnik rajdów samochodowych z niekłamaną przyjemnością po raz pierwszy przejechałem się Hyundaiem Accentem WRC czy napędzanymi na jedną oś Oplem Corsą i Renault Clio. Rozpoczynając grę ma się do wyboru szesnaście pojazdów, przy czym w miarę postępów w karierze (o trybach dosłownie za chwilkę) odkrywa się bonusowe. Ciężko byłoby mi natomiast wskazać, jakich wozów ewidentnie brakowało. Może Skody Octavii albo najnowszej Fabii WRC? Myślę jednak, iż nie powinno się na ten konkretny element gry narzekać, tym bardziej, iż każdym z dostępnych aut steruje się nieco inaczej. Poza oczywistymi różnicami w sterowaniu pojazdami klasy WRC oraz z napędem na jedną oś dodano możliwości grzebania w ich ustawieniach. Jak na grę czysto zręcznościową jest ich nawet sporo. Gra na bieżąco podpowiada, jak dane ustawienie wpływa na zachowanie wozu i kiedy powinniśmy się na nie zdecydować. Jest telemetria, po zakończonym wyścigu można przebadać zachowanie wozu. Osobna kwestia to wygląd pojazdów. Pominę już nawet to, iż prezentowane w menu głównym miniaturki (zdjęcie z boku) są koszmarne i wyglądają, jak gdyby dodano je w ostatniej chwili. Same modele są dość przeciętne. Przeglądając je jeszcze w „salonie”, prezentują się całkiem znośnie, gorzej jest po wyjechaniu na trasę konkretny OeSu.
Wyraźnie brakuje im detali. Być może inaczej oceniłbym „V-Rally 3”, gdybym nie miał okazji pogrania w trzeciego „Colina”. Hit Codemasters bez żadnego wysiłku bije recenzowaną grę w niemal każdym aspekcie ich wyglądu. Ubogo prezentują się na przykład opony. Możecie zapomnieć o wizualizacji rozgrzanych tarcz hamulcowych. Szyby sprawiają wrażenie przyciemnianych, przez co nie widać co dzieje się w środku. Na mojej karcie graficznej po zbliżeniu na przednią szybę ciężko było cokolwiek dostrzec.
Niezwykle istotną innowacją, o której jak dotąd w podobnych grach mogliśmy sobie tylko pomarzyć, jest rozbudowana kariera. Słowa rozbudowana nie użyłem tu przypadkowo. Na pierwszy rzut oka wszystko to przypomina... „TOCĘ Race Drivera”! Podobnie jak w przypadku hitu Codemasters, zlecenia otrzymuje się mailem. Od gracza zależy, na którą z ofert się zdecyduje. Początkowo niewiele teamów chce z nim podjąć współpracę. Co więcej, trzeba sobie zasłużyć na stałe miejsce w teamie. Zadania treningowe przeważnie polegają na przejechaniu danego odcinka w określonym czasie i bez większych stłuczek. Teamy generalnie dzielą się na takie, które dają nieograniczoną ilość szans oraz te, które po jednej lub kilku próbach nie chcą z nami więcej rozmawiać. Dobrze jest więc poznać testową trasę i ujeżdżany samochód w trybie wolnego treningu, zanim stanie się do właściwej walki. W przeciwieństwie do „Race Drivera”, wszystkie poczynania są na bieżąco zapisywane. Nie można wracać do poprzednich save’ów. Każdy błąd jest nieodwracalny. Jest to wyjątkowo frustrujące, szczególnie na początku, gdy nie opanowało się jeszcze sterowania. Dobrze jest więc najpierw solidnie poćwiczyć. W przypadku spełnienia wymagań danego teamu możemy podpisać z nim kontrakt na cały sezon. Wtedy też wyświetlane są cele. Przeważnie chodzi o wygranie konkretnych rajdów albo zdobycie określonej lokaty pod koniec sezonu. Bardzo ciekawie zaprezentowano natomiast pracę wewnątrz zespołu. Przed sezonem mamy na przykład pełną prezentację teamu, a między wyścigami oglądamy pracujących mechaników i wiwatujący tłum gapiów, którzy przyglądają się wysiłkom zespołu. Z pewnością przyczynia się do budowania pozytywnego klimatu rozgrywki. „Colin 3” powinien brać przykład z tego konkretnego elementu „V-Rally 3”. Pozostałe tryby nie są już takie odkrywcze. A są to: wolna przejażdżka oraz Challenge. Opiera się on na wygrywaniu kolejnych OeS-ów przy użyciu jednego, ściśle wskazanego wozu. Jeśli uda nam się zdobyć końcowe trofeum, otwierana jest kolejna impreza. Sterujemy szybszym wozem na trudniejszych odcinkach. I tak aż do samego końca. Przejście całego Challenge jest oczywiście nagradzane, ale o tym musicie się już sami przekonać. Zdecydowanie na minus należy zaliczyć ilość dostępnych OeS-ów i ich wygląd. Odcinków jest znacznie mniej niż w takim „Colinie”, tak samo jak i państw, na których obszarze rozgrywane są rajdy. Na szczęście ratują się różnorodnością panujących warunków klimatycznych. Mamy na przykład asfaltowe odcinki w Niemczech, pustynną Afrykę czy pokrytą lodem Szwecję. W mojej opinii (być może niektórym to się akurat spodoba) autorzy „V-Rally 3” przesadzili z widowiskowością tras. Jakoś sobie nie przypominam, aby w prawdziwych zawodach kierowcom zdarzało się przejeżdżać przez malownicze parki, niedaleko tartaków czy wypalonego lasu.
Na minus trzeba też zaliczyć ruchomą „scenerię”. W „V-Rally 2 E.E.” byli to przede wszystkim natrętni kibice, którzy stali na trasie, robili fotkę i w ostatniej chwili uciekali przed pędzącym wozem. W „V-Rally 3” zastąpiły ich jelenie. Problem w tym, iż parę razy zdarzyło mi się przez nie przejechać. Autorzy gry najwyraźniej nie dopracowali miejsc, w których mają się pojawiać. Wystarczy wypaść poza trasę (na przykład po ostrzejszym zakręcie), gra się zagapi i problem gotowy. Biedne zwierzątko pojawia się za późno. To jeszcze nie koniec. Na jednej z tras przed moim wozem przejechała... ciężarówka! Tak, normalna ciężarówka. Co to jest, jakiś remake Amigowego „Lotusa”? Oj, coś kiepska ta ochrona. Na każdym poważnym rajdzie byłoby to nie do pomyślenia.
Na koniec poznęcam się jeszcze trochę nad grafiką. Z przykrością stwierdzam, iż jest ona niewiele lepsza od tej z dwójeczki. Jest to tym bardziej dziwne, iż recenzowana gra ukazała się na Next-Geny, które są nieporównywalnie mocniejsze od poczciwego już Dreamcasta. O pojazdach już co nieco powiedziałem. Skupię się więc na otoczeniu. W dalszym ciągu wszechobecne są drażniące oko bitmapy. W szczególności widać to przy starcie. Płaska publiczność nie zachwyca. Autorzy powinni wziąć przykład z innych podobnych gier i stworzyć chociaż kilka trójwymiarowych modeli kibiców. Zraziło mnie również to, iż sędzia startowy nie znajduje się już przy samym wozie (tak było w „V-Rally 2”), a kawałek dalej. Czyżby bał się potrącenia? Teoretycznie wymagania są niewielkie. Mając ustawione maksymalne detale można sobie pomykać w wyższych rozdzielczościach już na GeForce 3. Grze zdarza się jednak zwolnić. Co więcej, w paru miejscach akcja zatrzymywała mi się na ułamek sekundy, prawdopodobnie po to, aby doczytać jakiś element otoczenia. Dodam tylko, iż konfiguracja, na której testowałem grę, zbliżona była do zalecanej przez producenta. Pozytywnie wypada natomiast oprawa muzyczna. Całkiem nieźle oddano też odgłosy silników rajdowych maszyn.
„V-Rally 3” zawodzi na całej linii. Ta gra nie powinna się w ogóle ukazać. Rzadko trafiają mi się tak beznadziejne sequele. No cóż, nie pozostaje mi nic innego jak dalej pogrywać w drugiego „V-Rally”, a o recenzowanej trójeczce jak najszybciej zapomnieć. Wątpię jednak, czy kiedykolwiek kupię jeszcze jakąś rajdówkę Atari. To już wolę nawet niepozbawionego wad „Colina 3” niż ten bubel. Omijać na kilometr!
Jacek „Stranger” Hałas