Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 18 lipca 2007, 15:17

autor: Kamil Szarek

Transformers: The Game - recenzja gry

Przy całej prostocie i banalności Transformers: The Game to solidna porcja rozrywki i czystej, relaksującej akcji – wszak, kto by nie chciał skopać paru robocich tyłków po ciężkim dniu w pracy albo zrównać z ziemią kawałeczek miasta?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Nigdy w życiu nie widziałem ani jednego odcinka Transformers (potrójne zaprzeczenie, hehe). Przykro mi, ale moje telewizyjne dzieciństwo zdominowali nie mniej kultowi Power Rangers i Spider-Man. Co nie znaczy, że nigdy nie miałem w rękach jednego z niesamowitych transformerów. Ha, to były czasy! Połączenie dwóch największych marzeń młodego mężczyzny: superszybkiego samochodu i potężnego narzędzia zniszczenia. Miałeś transformera – byłeś kimś, ziomuś. Choć te lata bezpowrotnie minęły, kult transformerów przetrwał i będzie miał się tylko lepiej dzięki 150 milionom dolarów, za które niejaki Michael Bay zrobił film. A skoro już wydaliśmy tyle kasy na film, dlaczego by nie dorzucić gry? Niestety, tego typu podejście skazuje większość gier opierających się na filmach na porażkę (niekoniecznie finansową). Transformers: The Game plasuje się na czele tej większości.

I tym oto sposobem wydałem werdykt w pierwszym akapicie. :) Przydałoby się go jednak jakoś uzasadnić. Zacznijmy od początku. Po przebrnięciu przez logo Activision, Traveller’s Tales, Hasbro, Paramount i Dreamworks oraz przez dwie strony informacji o wszelkich możliwych licencjach (uff!) następuje bardzo dobrze zrealizowane intro przedstawiające bohaterów dramatu i ich pokaźny arsenał możliwości. Fani wielkich robotów z pewnością już znają całą fabułę – innym powiem tylko, że tocząca się od wieków wojna między Autobotami i Decepticonami przenosi się na naszą zabawną planetę, gdzie nastąpi jej ostateczny koniec. One shall stand, one shall fall, ot co. Musicie przyznać, że ten początek historii opowiedzianej w grze jest co najwyżej przeciętny, ale z drugiej strony na to patrząc, w przypadku Transformers: The Game fabuła jest tylko dodatkiem, który gdzieś tam jest, w głównej mierze dlatego, że być musi. Bo liczy się akcja. (Nie dajcie się jednak zwieść – uniwersum Transformers nie jest aż tak płytkie, jak mogłaby sugerować gra.) Wybierzmy zatem szybko New Game, Campaign, jedną ze stron konfliktu i przejdźmy do sedna.

Motto jednego ze Złych – Barricade’a.

Jeżeli wybraliśmy Autoboty, powita nas widok miasteczka (Decepticony zaczynają w innym miejscu). Mamy wolność – możemy wykonywać kolejne zadania związane z fabułą, lecz możemy także wozić się po mieście, niszczyć co nam się tylko spodoba (czy raczej nie spodoba) itd. itp. To musi być super zabawa, nie? Cóż, faktycznie jest, niestety, w zależności od upodobań, nudzi się w przeciągu 5 do 25 minut. Bliżej górnej granicy znajdą się zapewne zagorzali fani Transformers oraz ludzie pragnący odmóżdżającej rozrywki po ciężkim dniu, bliżej dolnej – osobniki przedkładające realizm w grze nad wszystko inne. Co do realizmu – zdaję sobie sprawę, że nie powinienem go szukać w Transformers: The Game, bo nie na tym to polega, jednak twórcy mogliby moim zdaniem napisać te parę linijek kodu dla zdrowego rozsądku. Mam tu na myśli zwłaszcza potyczki transformer jako samochód kontra reszta pojazdów. Mówcie co chcecie, ale mi szczęka opadła, gdy rozpędzony do kilkudziesięciu kilometrów na godzinę Chevrolet Camaro (aka Bumblebee) wpadł na czołg, a ten wzbił się w powietrze, by upaść kilkanaście metrów dalej i gąsienicami do góry, zupełnie jakby był ze styropianu. Pozostałe nie-transformerowe pojazdy zachowują się dokładnie tak samo. Swoją drogą, nie oczekujcie też zbyt wiele po modelu jazdy – nie ma on dużo wspólnego z zachowaniem prawdziwych samochodów.

ALE! Te pięć minut, kiedy demolka się nam jeszcze nie nudzi, a niszczenie okolicy osiąga swe apogeum, zasługuje na oddzielny akapit. Możliwości destrukcji są wielkie. Praktycznie każdy przedmiot, jaki napotkamy, począwszy od drzew, przez samochody, aż po inne roboty, może zostać podniesiony i wykorzystany do odpowiednich celów (czytaj: dalszego zniszczenia). Wierzcie mi, uderzenie w przeciwnika niczym w piłkę baseballową (w roli kija występuje wielka palma) od ręki poprawia humor. Budynki po naszej wizycie to ruiny (niestety, większość z nich da się porządnie obić, ale nie zrównać z ziemią), a najfajniejsze w tym wszystkim jest to, że policja i wszelkie inne siły porządkowe praktycznie nie mają w starciu z nami żadnych szans. Niestety, gra jest skrajnie politycznie poprawna, więc po kopnięciu przebiegającego obok człowieczka kilkutonową nogą transformera spodziewajcie się co najwyżej tego, że w magiczny sposób uniknie ciosu lub po prostu przeniknie przez kończynę (chroniczny brak nawet śladów realizmu po raz kolejny odbija się czkawką).

Gdy już się wyżyjemy na pobliskim otoczeniu, możemy skosztować zadań. Jak na danie główne, są w większości przypadków po prostu za krótkie. Razi także ich schematyczność – w większości z nich główny cel to „defeat”, ewentualnie „destroy”. Zdarza się jeszcze „defend”, ale „defend” jest nierozerwalnie związane z „destroy”. W tym momencie może się wam wydawać, że misje są ciekawe i efektowne. Pozory mylą. Misje są BEZNADZIEJNE. Mam wrażenie, że twórcy wymyślając scenariusze do kolejnych zadań brali pomysł, po czym mnożyli go przez x (x należy do przedziału <3;6>) co by trochę misję wydłużyć i gotowe. Powstał w ten sposób paradoks: pomimo tego iż gra jest krótka, dłuży się, a to chyba najgorsze, co mogło ją spotkać. Żeby nieco urozmaicić zabawę, co cztery zadania trafiamy do innej scenerii, choć niektóre z nich się powtarzają, np. dwie pierwsze scenerie w kampanii Autobotów różnią się tylko porą dnia i rozmieszczeniem „znajdziek”. Skoro już o nich mowa – jest ich kilka rodzajów, oprócz paczek ze zdrówkiem i czysto kolekcjonerskich odznak, w każdej scenerii jest 100 kostek energii. Można za nie odblokować bonusy tudzież dodatkowe drobne zadanka. Niestety, to zdecydowanie za mało, by zrekompensować długość gry (jedną kampanię można przejść w 3-4 godziny).

Policja jest bardzo użyteczna przeciw wrogom.

Zgodnie z obietnicami twórców, w grze możemy wcielić się w sumie w dziewięć transformerów (Optimus Prime, Bumblebee, Jazz, Ironhide, Megatron, Barricade, Blackout, Starscream, Scorponok). Niestety, nie mamy żadnego wpływu na to, kiedy kierujemy danym robotem – wymogi fabuły. Wiernych fanów zapewne zadowoli fakt, że głosy dwóch odwiecznych wrogów, Optimus Prime’a i Megatrona podkładają ci sami ludzie, co w pierwszej kreskówce sprzed 23 lat – Peter Cullen i Frank Welker. Ogólnie rzecz biorąc trudno jest mi powiedzieć coś konkretnego na temat jakości podkładanych głosów w stosunku do pierwowzoru, a to dlatego, że – jak wspominałem – z kreskówką nie miałem do czynienia, w każdym bądź razie nie zawadzały mi. Jedynie głos Jazza sprawiał wrażenie ciut zbyt młodzieżowego. (Czy roboty się starzeją?!)

Po grze w najnowszą odsłonę Harry’ego Pottera niezbyt pochlebnie wypowiadałem się na temat pracy kamer i sterowania, tymczasem okazuje się, że w Transformers jest pod tym względem jeszcze gorzej. Nie wiem, jak to wygląda na padzie czy innym sprzęcie, ale kombinacja klawiatura + myszka jest najzwyczajniej w świecie niewygodna. Frustruje zwłaszcza obracanie kamery i jednocześnie całego mecha za pomocą myszy w trakcie walki. Niezły ubaw jest też np. podczas sterowania Blackoutem pod postacią helikoptera – wcelowanie w jakiegokolwiek przeciwnika z początku sprawia ekstremalne trudności, a później wcale nie jest lepiej (z tego miejsca chciałbym podziękować twórcom za opcję Target Lock).

Walki stanowią esencję Transformers: The Game, dlatego też wypadałoby napisać o nich parę słów. Niestety, większość potyczek sprowadza się do jednego – znajdź słaby punkt przeciwnika i wykorzystaj go. To w lepszym wypadku; w gorszym nasz przeciwnik jest dronem, których jedynym i zarazem największym słabym punktem jest brak niezniszczalności. Mogłoby się wydawać, że skoro mamy tak wspaniale zniszczalne otoczenie wypełnione po brzegi obiektami którymi można obrzucić przeciwnika, walki będą majstersztykami. Niestety, coś, co z początku można nazwać frajdą, po zniszczeniu kilkudziesięciu przeciwników przechodzi w kompletną rutynę. Poza tym, po co się wysilać i podnosić ten samochód, skoro można szybciej doskoczyć do przeciwnika i posłać mu grad pięści? Jedynymi bardziej interesującymi wyzwaniami pozostają potyczki z innymi „głównymi bohaterami”. Szkoda tylko, że i tu nie udało się uniknąć schematyczności – większość z nich polega po prostu na powtarzaniu tej samej kombinacji kilka/kilkanaście razy.

Słyszeliście, że zrobienie jednej klatki animacji CGI w filmie Transformers kosztowało około 38 godzin pracy? Nie wiem, ile czasu zajęło twórcom gry stworzenie jednego modelu, ale z pewnością dużo. Powiedzmy to wprost: transformers wyglądają wspaniale. Zwłaszcza na teksturach o wysokiej rozdzielczości, zwłaszcza przy dobrym oświetleniu i zwłaszcza w postaci „kroczącej”. Liczba detali, jakimi są pokryte roboty jest godna podziwu. Pochwały należą się również za animacje, a w szczególności przemiany robotów. Co do całej oprawy graficznej – to zależy, czy gramy na teksturach o niskiej rozdzielczości, czy wysokiej. Różnica jest wielka, tak samo w jakości, jak i w liczbie klatek na sekundę. Dla kompromisu powiedzmy, że oprawa graficzna może być dobra, ale to kosztuje.

A tego pana zaraz odbije palma.

Wytknąłem już chyba wszystkie błędy, na koniec został jeszcze jeden plus. Otóż przy całej prostocie i banalności Transformers: The Game to solidna porcja rozrywki i czystej, relaksującej akcji – wszak, kto by nie chciał skopać paru robocich tyłków po ciężkim dniu w pracy albo zrównać z ziemią kawałeczek miasta? Twórcy nie próbują nam serwować jakichś zagadek, łamigłówek i innych tego typu zbędnych dodatków. Robią dokładnie to, czego oczekują miliony fanów Transformers, czyli grę akcji bez dłuższych przerw na myślenie, z możliwością wcielenia się w legendarnych już bohaterów. Ale to wciąż o wiele za mało, by uratować ocenę, która staczała się niczym po równi pochyłej praktycznie od początku tej recenzji. Można by wykorzystać potencjał Transformers znacznie, znacznie lepiej, tak jak udało się to przy innej produkcji Traveller’s Tales, czyli Lego Star Wars. To jaki werdykt? Dla fanów obowiązkowo, pozostałym szczerze odradzam.

Kamil „Draxer” Szarek

PLUSY:

  • litry akcji;
  • wspaniałe modele transformerów;
  • duże moźliwości destrukcji otoczenia.

MINUSY:

  • fatalne sterowanie;
  • gra szybko się nudzi.
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!