Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 11 grudnia 2009, 15:32

autor: Michał Basta

The Saboteur - recenzja gry

Jedna z ostatnich głośnych premier tego roku już za nami. Czy połączenie motywów z Grand Theft Auto i Assassin's Creed osadzone w czasach II wojny światowej pozwoli "Sabotażyście" osiągnąć sukces?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

Nie silili się twórcy The Saboteur na oryginalność, oj, nie silili. Od pierwszego uruchomienia nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że gram w połączenie Grand Theft Auto IV i Assassin’s Creed, umiejscowione w czasach II wojny światowej. Pandemic Studios dosłownie żywcem ściągnęło z tych głośnych produkcji sporo sprawdzonych rozwiązań, przez co nieustannie prześladowało mnie uczucie deja vu. Z czasem podobne myśli zatarły się, a The Saboteur wciągnął mnie na długie godziny.

Głównym bohaterem gry jest twardy Irlandczyk o imieniu Sean Devlin, który przed 1939 był kierowcą wyścigowym. Różne perypetie spowodowały, że po wybuchu wojny musiał schronić się w zajętym przez nazistów Paryżu. Nie mogąc odnaleźć się w nowej rzeczywistości, Sean całymi dniami przesiaduje w kabarecie i pije na umór, rozczulając się nad swoim losem. W końcu postanawia coś zmienić. Wstępuje w szeregi francuskiego ruchu oporu i kierując się osobistą zemstą, dąży do zrewanżowania się Niemcom za życiowe tragedie.

W grze nie brakuje kobiecych wdzięków.

Fabuła w The Saboteur nie zachwyca, ale szpiegowsko-sensacyjny klimat dobrze wpisuje się w konwencję gry. Kolejne wydarzenia poznajemy ze scenek, w których bohaterowie toczą ze sobą rozmowy. Niestety poziom dialogów oraz same postacie do pięt nie dorastają tym z GTA IV – są to jedynie przeciętnie wykonane przerywniki, dające chwilę na złapanie oddechu między kolejnymi zadaniami. Trochę szkoda, że nie popracowano bardziej nad wiarygodnością bohaterów. Dotyczy to głównie Seana, którego hardy irlandzki sposób bycia jest mocno przerysowany i na początku wręcz irytujący. Upijanie się do nieprzytomności, zadzieranie z co drugą osobą i sypianie z każdą napotkaną kobietą karykaturalnie kontrastuje ze wzdychaniem do tej jedynej, która za Devlinem nie przepada. Z czasem można się do Seana przyzwyczaić, ba, nawet polubić jego styl, ale wątpię, żeby pozostał w pamięci graczy na dłużej. Warto jeszcze dodać, że sama II wojna światowa jest jedynie tłem dla wydarzeń toczących na ekranie, a te ze zgodnością historyczną mają niewiele wspólnego.

Jak w każdej grze z otwartym światem sami decydujemy, kiedy i do jakich misji przystąpimy. W tej kwestii The Saboteur prezentuje się naprawdę okazale, ponieważ oprócz zadań głównych i pobocznych pojawia się również masa mniejszych celów, rozrzuconych po Paryżu i okolicach. Niemal na każdym kroku spotykamy składy zaopatrzenia czy wieże strażnicze, które aż proszą się o zniszczenie. Wysadzenie w powietrze jednego obiektu, powoduje, że od razu nabieramy chęci na unicestwienie kolejnego celu i tak w kółko. Dzięki temu zwiedzanie świata gry jest naprawdę wciągające i często powoduje, że zapominamy o prawdziwych zadaniach.

Parkowanie godne tajnego agenta.

Misje główne i poboczne są zróżnicowane i stoją na niezłym poziomie. Wachlarz celów jest naprawdę spory: od wyścigów, poprzez zwykłe strzelaniny i odbijanie więźniów, na podkładaniu ładunków wybuchowych i zabójstwach konkretnych postaci kończąc. Niemal każde z zadań możemy rozegrać (albo choćby rozpocząć) przynajmniej na dwa sposoby – frontalnym atakiem lub po cichu. Druga możliwość staje się dostępna po założeniu niemieckiego munduru, który zdejmujemy z martwego przeciwnika. Będąc w przebraniu, trzeba zachować ostrożność, ponieważ każde podejrzane zachowanie może nas zdemaskować. Nie należy zatem biegać, wdrapywać się na mury albo co gorsza podkładać dynamitu na oczach nazistów. Niewskazane jest również podchodzenie zbyt blisko do wrogich żołnierzy, którzy po kilkunastu sekundach nas rozpoznają. Takie rozwiązania rodem z rasowych skradanek świetnie urozmaicają zabawę.

Niestety potencjał cichych misji nie został w pełni spożytkowany. Owszem założyć niemiecki mundur możemy niemal przed każdym zadaniem, ale i tak większość z nich kończy się wielką strzelaniną. Posłużę się tu pewnym przykładem. W jednej z misji musiałem odbić jeńca ze strzeżonego więzienia. Ponieważ nie chciałem przeprowadzać zwykłego szturmu, znalazłem uniform, obszedłem budynek i natknąłem się na rusztowanie, po którym dostałem się do środka. Dyskretnie pozbyłem się wszystkich strażników, otworzyłem więźniowi bramę i zacząłem wracać po drabinie na dach, a potem na ulicę. Co się okazało? Że nowy towarzysz nie jest w stanie wejść na górę i opuścić budynku po cichu. Co należało zatem zrobić? Oczywiście przedrzeć się przez główną bramę, wybić do nogi ze trzy tuziny nazistów i w akompaniamencie syren alarmowych szukać kryjówki. Niestety podobny scenariusz występuje niemal zawsze. Na szczęście same strzelaniny oraz ucieczki są bardzo dynamiczne i efektowne. Jakkolwiek miałoby to nie zabrzmieć, kładzenie trupem kolejnych fal oponentów dostarcza po prostu sporo frajdy i trudno oderwać się od ekranu.

Eksplozje robią wrażenie.

Na początku wspomniałem, że The Saboteur czerpie pełnymi garściami z GTA IV i Assassin’s Creed. Gdy zastrzelimy na ulicy wrogiego żołnierza, od razu wszczynany jest alarm, a im więcej nabroimy, tym więcej nazistów nas goni. Początkowo są to tylko pojedyncze patrole, ale z czasem dołączają motory, ciężarówki z wojskiem, a nawet wozy pancerne. Z obławy możemy uciec na dwa sposoby – wyjeżdżając poza okręg poszukiwań (jeśli zobaczy nas chociaż jeden przeciwnik, to lądujemy z powrotem w centrum okręgu) lub wskakując – kiedy nikt nie patrzy – do jednego ze schronień, które są zaznaczone na mapie. Sporo z nich znajduje się na dachach budynków, po których Devlin porusza nie gorzej niż Altair. Prawda, że to wszystko brzmi znajomo? Nie ukrywam, że początkowo kalka znanych rozwiązań trochę mnie drażniła, ale z czasem uczucie to minęło.

Nie ma to, jak uciekać Niemcom tuż nad ich głowami.

Bardzo przyjemnym akcentem w The Saboteur jest system bonusów, przyznawanych za wykonywanie różnych zadań. W sumie jest ich dziesięć, a każdy można rozwinąć do trzeciego poziomu. I tak, jedne skupiają się na starciach wręcz, inne na ładunkach wybuchowych i granatach, a kolejne dotyczą wyścigów. W jaki sposób działają owe bonusy, najlepiej pokazać na przykładzie karabinu wyborowego. Aby odblokować pierwszy poziom i zmniejszyć drganie podczas patrzenia przez lunetę, wystarczy zabić w snajperskim stylu pięciu przeciwników. Drugi stopień zmniejsza odrzut przy strzale, ale do jego zdobycia trzeba już uśmiercić 15 nazistów trafieniem w głowę. Na trzecim poziomie odblokujemy nowy karabin snajperski, ale dopiero po dziesięciu podwójnych zabójstwach (jednym strzałem kładziemy dwóch przeciwników naraz). Zdobywanie początkowych stopni rozwoju jest zatem dosyć proste, ale bonusy z trzeciego poziomu wymagają już sporo cierpliwości i umiejętności. Warto się jednak pomęczyć, bo zapewniają nie tylko satysfakcję, ale przynoszą też wymierne korzyści, czy to w postaci nowego sprzętu, czy specjalnych kryjówek.

The Saboteur nie jest oczywiście grą perfekcyjną. Oprócz niewykorzystanego potencjału z cichymi misjami tytuł posiada jeszcze kilka innych wad. Mnie osobiście bardzo raził model jazdy i zupełny brak efektów kolizji. Kiedy w GTA IV lekko zadrapałem wóz, było mi go naprawdę szkoda. Tymczasem w The Saboteur uderza się z maksymalną prędkością w drzewo i... nic. Nie ma nawet małej rysy na masce! W ogóle prowadzenie aut przypomina nieco jazdę kartonami, a nie prawdziwymi samochodami. Drugą sprawą jest pozostawiająca sporo do życzenia sztuczna inteligencja przeciwników. Wyraźnie postawiono tu na ilość, a nie na jakość. Naziści pchają się zatem pod lufę, zamiast spróbować obejść bohatera z boku lub zaatakować od tyłu. A ponieważ nie potrafią wspinać się na budynki, często ucieczka przed nimi staje się wręcz banalna. Poza tym zdarzają się inne sytuacje. Na przykład żołnierze z patrolu przechodzący obok trupa swojego kolegi, którzy w żaden sposób nie reagują na leżące na ulicy ciało i jak gdyby nigdy nic dalej maszerują przed siebie. Nie jest to zachowanie częste, ale zdarzają się takie przypadki. Oprócz tego w niektórych miejscach źle umieszczono punkty automatycznego zapisu gry. Nie zdziwcie się więc, jeśli pod koniec trudnej misji dostaniecie kulkę i będziecie musieli cały etap zaczynać od nowa.

Sterowanie tymi pięknymi autami nie należy, niestety, do przyjemności.

Bardzo interesująco przedstawia się oprawa wizualna. Grafika sama w sobie nie jest rewelacyjna, można nawet powiedzieć, że na tle dzisiejszych produkcji wypada średnio. Autorzy wpadli jednak na pomysł podzielenia całego świata na kolorowy i czarno-biały. I tak tereny kontrolowane przez ruch oporu są w całości przedstawione w ciepłych barwach, natomiast w sektorach opanowanych przez nazistów dominuje depresyjna i surowa szarość, którą jeszcze bardziej podkreślają czerwone elementy, na przykład opaski ze swastykami na ramionach żołnierzy albo powiewające na budynkach flagi. Podobny efekt zastosowano w utrzymanym w czarno-białej kolorystyce filmie Lista Schindlera, gdzie w niektórych scenach przewija się mała dziewczynka w czerwonym ubraniu. W The Saboteur zabieg ten nie łapie wprawdzie za serce, ale świetnie komponuje się ze stylistyką wymyśloną przez autorów. Według mnie wręcz rewelacyjnie prezentuje się kontrast szarego i kolorowego Paryża, jeśli spojrzy się na niego z jakiegoś wzgórza lub wysokiego budynku. Jeżeli zaczniemy jednak schodzić z wysokiego pułapu na ulicę, to wrażenia estetyczne często pryskają jak bańka mydlana. Mam tu na myśli mało energicznych mieszkańców (może snują się tak beznadziejnie po ulicach z uwagi na okupację?) i sztuczne animacje, kiedy na przykład uciekają spod kół auta. Z kolei eksplozje prezentują naprawdę dobry poziom. Do gustu przypadły mi wybuchy w strefach kontrolowanych przez Niemców, kiedy przygnębiającą szarość nagle rozjaśniania pomarańczowo-czerwony blask. Dobrze wykonano też animacje głównego bohatera, szczególnie kiedy wspina się po różnych budynkach. Wprawdzie do finezji Altaira sporo mu brakuje, ale i tak miło popatrzeć, jak Devlin w iście akrobatycznym stylu przeskakuje z jednego gzymsu na drugi. Warto jeszcze wspomnieć o bardzo dobrze dobranym podkładzie muzycznym, który niesamowicie oddaje klimat Paryża z tamtych lat.

The Saboteur jest zatem porządną i wciągającą grą akcji, przy której można spędzić kilka emocjonujących wieczorów. Nie jest to produkcja pozbawiona wad, ale w ogólnym rozrachunku grywalność rekompensuje te braki, a to jest przecież najważniejsze

Michał „Wolfen” Basta

PLUSY:

  • grywalność;
  • szeroki wachlarz ciekawych misji;
  • pewna swoboda wykonywania zadań (a przynajmniej ich rozpoczynania);
  • efektowne i wciągające strzelaniny;
  • system bonusów;
  • podział świata na strefy „czarno-białe” i „kolorowe”.

MINUSY:

  • przeciętna fabuła i bohaterowie;
  • słaby model jazdy i zniszczeń pojazdów;
  • szwankująca sztuczna inteligencja;
  • momentami źle rozmieszczone punkty automatycznego zapisu stanu gry;
  • niewykorzystanie w pełni elementów skradankowych.
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!

Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała
Recenzja gry Silent Hill 2 - w nowym wydaniu znaczna część magii bezpowrotnie uleciała

Recenzja gry

W niespokojnych snach widzę tę grę, Silent Hill 2. Obiecałeś, że pewnego dnia stworzysz jej remake i pozwolisz poczuć to, co przed laty. Ale nigdy tego nie zrobiłeś, a teraz jestem tu sam i czekam w naszym specjalnym miejscu...

Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet
Recenzja gry Warhammer 40,000: Space Marine 2 - krew leje się jak w rzeźni, a to dopiero początek zalet

Recenzja gry

Mało które uniwersum tak wspaniale nadaje się na soczystego slashera jak Warhammer 40k. Miałem pewne obawy o Space Marine’a 2 – zwłaszcza że twórcy odwołali otwartą betę - te jednak wkrótce zniknęły jak czaszka heretyka pod butem sługi Imperatora.