autor: Adam Kaczmarek
Test Drive Unlimited 2 - recenzja gry
Sequel bardzo ciepło przyjętego Test Drive Unlimited miał być jeszcze lepszy, ładniejszy i większy. Francuskie studio Eden Games pracowało nad nim ponad 3 lata, aby udowodnić, że potrafi dotrzymać słowa.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Test Drive Unlimited 2 jest prawdopodobnie jedną z najambitniejszych prób stworzenia samochodowego MMO w ostatnich latach. Zawartością gry można śmiało pokryć 2-3 dowolne mocne pozycje z gatunku wyścigów. Świadczy to o niebotycznym rozbudowaniu projektu względem poprzedniej części. Temat kultowej serii jest mi szczególnie bliski, gdyż „jedynkę” z podtytułem Unlimited uznaję za wybitny przykład udanego połączenia przyjemnej jazdy z atrakcyjną prezencją, ukształtowaną na potrzeby estetów. Natomiast z drugą częścią mam styczność od kilku miesięcy, co jest wynikiem wyjątkowo przemyślanej polityki opartej na licznych testach. Po długim czasie obcowania z wersjami próbnymi oraz prasowymi, a obecnie jako posiadacz sklepowego egzemplarza mogę stwierdzić, że Test Drive Unlimited 2 dokona niezłego zamieszania i podziału wśród graczy. Jedni będą go ubóstwiać, a drudzy nienawidzić. Dlaczego?
Eden Games zwyczajnie postawiło na niewłaściwego konia. Luźno zarysowany klimat krótkich spodenek i podkoszulków na Oahu urósł do miana „gry w grze” na słonecznej Ibizie. To będzie z pewnością jeden z tych elementów, który odrzuci nieco bardziej zaprawionych w bojach miłośników TDU. Po części rozumiem francuskie studio – pomysł stworzenia wyścigów samochodowych, opierających się na zbudowanej społeczności sieciowej, wymagał dokooptowania opcji totalnie niezwiązanych z prowadzeniem pojazdów. Można to było jednak zrobić z większym wyczuciem (a przede wszystkim postawić na różnorodność!), natomiast Eden z gracją słonia przywaliło wszystkim, co jest głośne, jaskrawe, ciepłe i do bólu dyskotekowe.
Przy pierwszym uruchomieniu nie sposób nie zauważyć innowacji w świecie Test Drive’a, a mianowicie modułu tworzenia i prowadzenia awatara. Postacią można sterować w wyznaczonych do tego strefach (tj. w sklepach, salonach czy we własnych domach), a przede wszystkim komunikować się z innymi użytkownikami. Zamysł był całkiem dobry, jednakże wykonanie już kuleje – daje się we znaki toporna animacja (wydaje się, jakby bohater sunął po powierzchni, zamiast po niej chodzić) oraz mocno ograniczone możliwości wykonywania gestów. Złudzenie cielesności jest raczej zbędnym dodatkiem i grze na dobre wyszłoby ograniczenie się do pokojów z czatem. Na niekorzyść tej opcji wpływa również fakt, że jednostki prezentują się kiepsko pod względem wizualnym. Nie bacząc na uwagi ze strony testerów, twórcy poszli w zaparte i otrzymaliśmy niechlujnie wykonanych wirtualnych osobników, których można ubrać się w setki odmian spodni, koszul, rękawiczek i kapeluszy.
Wspomniałem o ciuchach nie bez przyczyny. To jedna z metod wspinania się po szczeblach sławy. Kupowanie nowych strojów nagradzane jest punktami doświadczenia, a te z kolei przekładają się na wyższą reputację gracza. Poziomów jest 60, ale zdobycie renomy nie przychodzi tu tak szybko jak w konkurencyjnych tytułach. W grze znajdują się 4 kategorie, w których zdobywamy cenne punkty: Zbieranie (wspomniane kupowanie odzieży, samochodów oraz domów), Eksploracja (odkrywanie terenu), Rywalizacja (wygrywanie zawodów) oraz Interakcja (spotkania ze znajomymi, zakładanie klubów, wyścigi w sieci etc.). Z tego względu żywotność TDU 2 oceniam nader wysoko, gdyż wyższe rangi (na początku jesteśmy Nikim) zarezerwowane są dla osób, które naprawdę przesiedzą przed monitorem mnóstwo czasu.
Nieznacznej zmianie uległa formuła rozgrywki. Logując się do gry poprzez założone w serwisie Atari konto online, lądujemy od razu na serwerze z innymi użytkownikami, którzy aktualnie nabijają sobie wskaźnik popularności, uczestnicząc w zadaniach dla pojedynczego gracza. Teoretycznie mamy do czynienia z zachowaniem podstawowych zasad trybu jednoosobowego, ale diabeł tkwi w szczegółach. O ile w pierwszej części człowiek sam wybierał miejsce zawodów, o tyle teraz takiej swobody już nie ma. Wszystko za sprawą wplecionego do gry wątku fabularnego, który – jak mniemam – miał nadać rozgrywce jakąś głębię. Sytuacja prezentuje się następująco: na Ibizie zorganizowano telewizyjne show o nazwie „Słoneczna korona”, w skład którego wchodzi seria imprez samochodowych z nagrodami. Na każdy turniej przypada około 6 wyścigów (zdarzają się wyjątki). Pogrupowanie zawodów nie zmienia celu, jakim jest zwycięstwo w klasyfikacji generalnej. Wygra i zgarnie kasę najlepszy, a że triumf odblokowuje następną porcję konkursów, to wypada kończyć rywalizację na najwyższym stopniu podium. Tryby zawodów w większości pokrywają się z tymi, jakie mieliśmy szansę ujrzeć w pierwszym TDU. Oprócz tradycyjnego wyścigu od punktu A do B mamy zabawę z fotoradarami, walkę z czasem i klasycznego Eliminatora. Od czasu do czasu przychodzi nam skrzyżować zderzaki w pojedynku z konkretnym kierowcą, w którym główną nagrodą jest oryginalnie pomalowany samochód.
Jednak nie samymi wyścigami awatar żyje, chciałoby się rzec. Na wyspie porozmieszczano liczne zadania poboczne, dzięki którym wzbogacamy się o dodatkową gotówkę. Misje pojawiają się w losowych częściach mapy i mają ograniczony okres ważności. Konwojowanie ekskluzywnego wozu, zapewnienie pasażerowi wrażeń przy dużej szybkości, transport na czas do wybranego miejsca, a także ostrożna jazda ze skacowaną panienką – do koloru, do wyboru. Zlecenia nie są specjalnie trudne, ale wymagają pewnej efektywności w wykorzystaniu pojazdów, dlatego radzę się za nie zabrać dopiero po dłuższym zapoznaniu się z grą. Fajną opcją jest możliwość robienia zdjęć na zamówienie lokalnego fotografa. Po wyjściu ze studia otrzymujemy album z rozmazanymi obrazkami, na których widnieją wymagania odnośnie zamówienia (lokacja, marka wozu oraz pora dnia). Nie jest to specjalnie opłacalne, natomiast doskonale sprawdza się jako typowa zabawa z sekretami. Jeżeli dalej Wam mało, to zapraszam do zakładów fryzjerskich lub kliniki plastycznej. Tam zmienicie wygląd awatara, za co też otrzymacie pewne gratyfikacje.
Test Drive Unlimited 2 osadza pierwszy etap rozgrywki na gorącej Ibizie. Hiszpańska wyspa została odwzorowana możliwie najdokładniej, aczkolwiek ze sporymi ograniczeniami wynikającymi po prostu z możliwości sprzętu. Oczyszczenie mapy z głównych zadań oznacza jedno – przelot na zmodernizowane Oahu. Hawajski raj odblokowuje się po osiągnięciu 10 poziomu reputacji. Tam rozpoczyna się właściwa część przygody, gdyż pierwsza wyspa zdecydowanie odstaje pod kątem tempa wyścigów. Tak czy inaczej Ibiza jest skrawkiem bardzo ładnego i różnorodnego krajobrazu, bo wbrew pozorom nie ścigamy się tu wyłącznie na tle plaż, parasoli i palm. Kilkanaście rajdów toczy się w centralnej części lądu, na drogach szutrowych. Dzięki tym drobnym zmianom wprowadzono dodatkową klasę pojazdów terenowych (kategoria B). Oprócz nich występują jeszcze samochody na asfalt (kategoria A) oraz klasyczne (kategoria C). Ponadto obok literek pojawiły się cyferki sugerujące moc pojazdu w danej klasie. Im niższy numerek, tym wóz jest teoretycznie lepszy, ale również i droższy. Pod względem liczby aut gra wypada bardzo dobrze, bowiem swoich towarów eksportowych użyczyły m.in. Mercedes, Ferrari, Nissan i Volkswagen. Oprócz nich pojawiają się marki egzotyczne, tj. Koenigsegg, Ginetta czy Caterham. Popularnych w pierwszej odsłonie motocykli nie znajdziemy.
Pomimo potężnej dawki komponentów kreujących motoryzacyjną wolność nie udało się Eden Games stworzyć przyjemnej fizyki prowadzenia samochodów. Z jednej strony dopracowanie szczegółów dla każdego pojazdu graniczyłoby z cudem (jest ich w końcu ponad 100), z drugiej zaś narzekać będą zarówno posiadacze klawiatur, jak i kierownic, gdyż model jazdy jest czysto zręcznościowy. Główny problem dotyczy wagi wehikułu, która powinna być odczuwalna przy wchodzeniu w zakręty. Tymczasem pokonanie 90-stopniowego wirażu Lancią Delta Integrale przy prędkości ponad 80 km/h nie jest wielkim osiągnięciem. Odrobinę lepiej sprawa wygląda przy cackach za kilkaset tysięcy dolarów, aczkolwiek i tu rewelacji brak. Na domiar tego TDU 2 może poszczycić się jednym z najgorszych systemów Force Feedback w grach wyścigowych. Dla porównania zainstalowałem sobie stojącą na półce pierwszą część. Wnioski są dość niepokojące – poprzednia odsłona znacznie lepiej radziła sobie w kwestii balansu między symulacją a typowym arcade. Dlatego z bólem serca muszę przyznać, że poruszanie się po drogach i szutrach w Test Drive Unlimited 2 nie sprawiało mi dużej satysfakcji i nie sądzę, aby gra zagościła na moim dysku na dłużej.
Nie najlepiej na grywalność tytułu wpływają także wybryki sztucznej inteligencji. Zgodnie z obowiązującą modą zdecydowanie sprawniej radzi sobie ona, będąc za nami niż przed nami. Widok zwalniającego na prostej drodze konkurenta niejednokrotnie doprowadził u mnie do tzw. facepalmu. Wygląda to mniej więcej tak, jakby komputer zapomniał wrzucić wyższy bieg, po czym – straciwszy pozycję – nagle nauczył się perfekcyjnie obsługiwać skrzynię. Tracą na tym przede wszystkim wyścigi, bowiem AI nie popełnia większych błędów technicznych i jeździ niezwykle precyzyjnie, rzadko wypadając z trasy. Trudności związane z rozwijaniem dużych prędkości dopadają rywali zwłaszcza w zawodach terenowych, gdzie o porażkę jest naprawdę ciężko. Przypomnę, że udział w trybie jednoosobowym to konieczność, jeśli chodzi o przygotowania do potyczek internetowych. Za zarobioną kasę kupujemy przecież szybsze wozy, a bez nich nie ma sensu pokazywać się na licznych zlotach.
Głównym daniem gry miał być tryb wieloosobowy. Z powodu błędów technicznych jest on aktualnie pozbawiony kilku opcji, ale i tak broni się całkiem dobrze. Użytkownicy mogą tworzyć własne zadania i zamieszczać je w Centrum Wyścigów, a zwycięzcy poszczególnych zawodów otrzymują gotówkę, która pochodzi ze składek uczestników. Co najmniej kilkadziesiąt gotowych rajdów jest już przygotowanych przez twórców, co tylko poszerza ofertę atrakcji. W tym miejscu muszę przyznać, że im dalej gra odchodzi od swojej socjalno-awatarowej otoczki, tym więcej czerpie się z niej przyjemności. Oczywiście nie ma szans na uniknięcie kolejnej wizyty w sklepie z nowymi spodniami i podziwiania tych samych, drętwych animacji postaci, ale generalnie w multiplayerze pozycja wyraźnie rozwija skrzydła. Możliwość wyzwania na pojedynek innych użytkowników, rywalizacja klubów lub nawet zwykłe lansowanie się na wyspiarskich zakątkach – ma to swój urok. Szkoda tylko, że okupione jest wspomnianym wyżej kiepskim modelem jazdy.
Po dłuższym posiedzeniu nad grą nurtują mnie kolejne pytania odnośnie formy TDU 2. Dlaczego nie można było zrobić wszystkiego na poważnie? Czemu z każdej strony atakuje nas styl Disney Channel? Czemu między wyścigi wpleciono przerywniki, które prezentują się po prostu miernie? Nie zrozumcie mnie źle – trawię klimaty klubowe i im pochodne, natomiast grając w nowego Test Drive’a, odczułem pewien przesyt. Przesyt kolorami, przesyt hałasem, przesyt tandetą, przesyt... wakacjami. Całość jest cholernie lekka, wręcz oderwana od rzeczywistości, a przy tym hermetyczna. Tak jarmarcznej fabuły chyba nikt nie weźmie na serio, dlatego nie rozumiem wysiłków twórców włożonych w ozdobniki towarzyszące rozgrywce. Bez nich gra sprawiałaby wrażenie spójnej, dojrzalszej, a i pewnie znalazłoby się miejsce na kilka usprawnień. W zamian twór Eden Games może poszczycić się kilkoma denerwującymi niedopatrzeniami.
Przykład pierwszy z brzegu to brak jakiejkolwiek możliwości sprzedaży samochodu, który wygraliśmy w pojedynku. Symbolicznie zaspojleruję teraz pewien fragment fabuły. Otóż w jednej z początkowych faz otrzymujemy szansę zdobycia różowego Mustanga z całuskiem na masce. Normalnie bym taką okazję zlekceważył (szanujmy się, to wszak RÓŻOWY Mustang!), ale zadecydowała chęć wzięcia udziału w potyczce. No i wygrałem owo cudo, po czym wybrałem się do salonu po wymianę bryki. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że nie mogę tej kaszanki upchnąć żadnemu dealerowi. Najgorsze jest to, że obecną w pierwszej części gry giełdę zwyczajnie zlikwidowano. Jeśli chcemy przehandlować jakiś wóz, to najpierw trzeba zapełnić garaż. De facto, konieczne jest więc wysupłanie większej gotówki na byle szmelc. Daleka od doskonałości jest policja, która pojawiła się w grze chyba pod przymusem. Jej zachowanie jest jeszcze gorsze niż botów, bo stłuczka z radiowozem kończy się wzrostem wskaźnika pościgu ledwie o 1/3. Nie uniknięto również licznych problemów technicznych. O zamykanych, przeciążonych i niedostępnych serwerach słyszymy i czytamy codziennie. Niekiedy gra odpala się w oknie, a próba włączenia pełnego ekranu kończy się zwisem. Cóż, może najbliższy patch pomoże?
Od Eden Games można było oczekiwać wysokiej jakości wykonania, aczkolwiek i w tym aspekcie trafiło kilka poważnych potknięć. Oprawa audio jest trochę nierówna. Do muzyki trzeba się przemóc, bo w gruncie rzeczy jest ona dobra i współgra ze stylem, jakim Test Drive Unlimited 2 został obdarzony. Przygrywają tu sławy pokroju Paula Van Dyka i Paula Oakenfolda, którego kawałek „My girl” reklamuje tytuł na jednym ze zwiastunów. Znalazło się też miejsce dla paru wykonawców indie. Wszystkie utwory rozdzielono na 2 stacje radiowe, co nie jest oszałamiającą liczbą, ale lepszy rydz niż nic. Tym bardziej, że głosy postaci już tak ładnie nie brzmią. Problem dotyczy zarówno angielskiej, jak i polskiej wersji językowej. Voice-acting w tej grze to prawdziwy koszmarek. Zbliżona jakościowo do oryginału robota rodaków akurat w tym przypadku nie jest powodem do dumy. Graficznie natomiast sequel trzyma się dzielnie. Owszem, ma problemy z wyświetlaniem detali przy dużych odległościach, sam wymaga całkiem mocnego sprzętu i przy tym nie wywołuje opadu szczęki, ale i nie odrzuca. Gdyby nie te nieszczęsne awatary, to spokojnie mógłbym przełknąć drobne błędy.
Eden Games miało wielkie plany, które udało się zrealizować połowicznie. Ogrom świata i lista dostępnych samochodów budzą respekt, natomiast mocno rozczarowuje zbyt młodzieżowa stylizacja, kontrowersyjny model jazdy oraz stopień niedopracowania kilku elementów technicznych. Wielka szkoda, bo przynajmniej na papierze Test Drive Unlimited 2 wygląda imponująco. Dopiero po bardziej dogłębnym sprawdzeniu rozgrywki okazuje się, że to kolos na glinianych nogach. Być może większa troska o stworzenie społeczności spowoduje, że producent doszlifuje w ciągu następnych tygodni kilka rzeczy. Na razie musimy się liczyć z tym, że jeden z potencjalnych hitów 2011 roku nie jest grą marzeń dla entuzjastów motoryzacji.
Adam „eJay” Kaczmarek
PLUSY:
- ogromny świat złożony z 2 wysp;
- mnóstwo wyścigów głównych i zadań pobocznych;
- ponad 100 samochodów do objeżdżenia;
- system reputacji;
- tryb wieloosobowy z pewnymi nadziejami na przyszłość.
MINUSY:
- wybitnie zręcznościowy model jazdy, gorszy niż w pierwszej części;
- słaby system Force Feedback;
- błędy techniczne;
- stylizacja;
- kiepskie AI;
- niektóre elementy graficzne, tj. wygląd postaci;
- koszmarny voice-acting;
- brak giełdy samochodowej;
- tylko 2 stacje radiowe.