autor: Bolesław Wójtowicz
Super TAXI Driver - recenzja gry
Super Taxi Driver to próba ukazania niełatwego zajęcia jakim parają się na ulicach naszych miast taksówkarze w schemacie gry zręcznościowej. Niestety nienajgorszy przecież pomysł, został zmarnowany. A dlaczego? Odpowiedź znajdziecie w środku.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Jak po ciszy przychodzi burza, a po dniu staje się noc, tak po dobrej grze, zdarza się ta... hm, odrobinę mniej dobra. Oby tylko odrobinę...
Tak to już w życiu każdego, kto mniej lub bardziej profesjonalnie zajmuje się pisaniem na temat gier komputerowych bywa, że czasami staje przed dylematem jak opisać grę, która tak naprawdę nie bardzo na to nawet zasługuje. Bo zastanówmy się. Kiedy w twoje ręce wpada gra na którą czekałeś od Bóg wie jakiego czasu, tak upragniona i wytęskniona, siadasz wówczas przed ekranem monitora i grasz, grasz, grasz. A kiedy nadejdzie chwila, że gniewne pomruki Soulcatchera, przypominającego o zbliżającym się terminie oddania recenzji, przybierają siłę grzmotu, chcąc nie chcąc zabierasz się za pisanie. Możesz wtedy odkryć przed ewentualnym czytelnikiem wszystkie posiadane krasomówcze talenty i rozpisywać się na temat swojej gry godzinami. Nie zabraknie ci wówczas słów przy opisywaniu wszelakich jej zalet, podkreślaniu wspaniałości fabuły, cudów jakie ujrzą nasze oczy i usłyszą uszy (a może odwrotnie...? nieważne). Po prostu tekst sam się pisze. A co zrobić kiedy sytuacja jest zupełnie odmienna?
Cóż, zostaje pogodzić się z losem i najzwyczajniej w świecie opisać grę tak, jak ją tfu...ups, twórcy stworzyli. Do dzieła więc...
„Super Taxi Driver” to przykład gry w której nienajgorszy przecież pomysł, został zupełnie zmarnowany z powodu żenującego wręcz sposobu wykonania. A projekt był całkiem niezły, gdyż próba ukazania niełatwego przecież zajęcia jakim parają się na ulicach naszych miast taksówkarze w schemacie gry zręcznościowej mogła być czymś świeżym na zdawałoby się mocno wyeksploatowanym rynku gier tego gatunku. Spróbujcie zamknąć oczy i wyobrazić sobie siebie za kierownicą żółtej nowojorskiej taksówki, mknącej Piątą Aleją, sprytnie omijającej korki i zażerających się pączkami stróżów prawa. Ach, jak to miło byłoby podjechać pod taki „Plaza Hotel”, zabrać nadzianego szmalem klienta i usłyszeć „Na lotnisko, proszę. Tylko szybko, bo mi się spieszy”. A po dojechaniu na miejsce i zaparkowaniu wśród innych taksówek, krótkie „Dobra robota. Reszta dla ciebie...”. I znów w drogę, tym razem na Manhattan...
A teraz otwórzcie oczy i na ekranie monitora zobaczcie to, co dla was wytworzyła mało komu znana firma „Aludra Team”, wyprodukował zespół określający się mianem „A King Cab Team Production”, a których dzieło na nasz, jakże chłonny rynek, postanowiła wprowadzić firma „TopWare”.
Czy jej szefowie mieli rację, podejmując się tego nieco karkołomnego przedsięwzięcia, ocenicie właśnie wy, drodzy gracze, kupując lub nie kupując ich produkt. Zapytacie, czy warto? Niech ten tekst wam odpowie.
Zabieramy się więc za instalację. Klik, klik, poooszłoooo... Teraz gorączkowe oczekiwanie na jakieś superdynamiczne intro, tak charakterystyczne dla zręcznościowych ścigałek. Nie ma? Nie dali..., to przykre. Zamiast intro w kółko lecą tablice z nazwami producentów oraz nazwiskami osób odpowiedzialnych za stworzenie gry. Tak swoją drogą coś mało ich... Jeden programista, jeden muzyk i z dziesięciu betatesterów, to prawie cała ekipa. A może tacy zdolni? Nie bądźmy uprzedzeni...
Oto i menu gry, zabieramy się więc za zmianę ustawień, gdyż już na oko widać, że ta rozdzielczość, coś jest nie taka do jakiej przyzwyczajone zostały nasze oczy. Wkraczamy więc w świat detali graficznych. I tu nas czeka spory zawód. Autorzy nie przewidzieli, że ktoś może nie chcieć oglądać świata gry w rozdzielczości 640x480 i nie zaprogramowali takiej opcji. Owszem, możemy sobie włączać lub wyłączać sprzętowe wspomaganie 3D, a nawet filtrowanie, ale rozdzielczość?! Tym graczom się chyba w głowach poprzewracało, 1024 im się zachciało, burżuje. Jakoś właściciele PSX nie narzekają...
To może coś pozmieniamy w opcjach dźwiękowych? Tu niestety też raczej tradycyjnie: poziom głośności, muzyka z CD lub nie, i już, to wszystko. O EAX lub A3D nie słyszeli, hę?!
Została nam jeszcze jedna opcja pod jakże tajemniczym tytułem „Game Options”. Cóż to może być? Aha, to przecież miejsce gdzie możemy zdecydować czy nasz pojazd będzie sterowany za pomocą joysticka czy też klawiatury, której klawisze możemy według swoich upodobań zdefiniować (a będzie co robić, bo wszystkich jest aż... sześć – przód, tył, prawo, lewo, zmiana biegu do przodu lub na wsteczny i klakson, ufff). Tak więc skoro już poustawialiśmy wszystkie możliwe parametry gry, czas zabrać się za rozgrywkę.
Zanim, rozgorączkowani czekającymi nas emocjami, ruszymy na ulice miasta, należy podjąć jeszcze decyzję do której kompanii taksówkowej zechcemy przystać. Do „Highlands Auto” zaprasza nas miły potomek wojowniczych klanów z gór Szkocji (widzieliście kiedyś Szkota, który pod kiltem nosi...spodnie?!). Sympatyczny Afroamerykanin (tak to się chyba teraz mówi, prawda?) zachęca nas do wstąpienia w szeregi „Kenya Taxi”, a niedaleko obok kusi swoimi wdziękami przedstawicielka „Fast-Est Taxi Line”. Ciężki wybór, doprawdy... Ale na coś trzeba się zdecydować. Może podjąć decyzję na podstawie samochodów, których parametry, takie jak prędkość czy przyspieszenie zostały nam zaprezentowane w postaci prostych kresek? Straszne, czyż to życie polega na ciągłym podejmowaniu trudnych decyzji?
Jeśli już zdecydowaliśmy się na któryś z pojazdów, ruszamy w swój pierwszy kurs. Szkoda tylko, że szefowie zesłali nas do jakichś slumsów, bo tak tu dookoła brzydko... Wszystko jakieś takie szare i ponure, nawet drzewa o dziwnych, wielkich i kwadratowych liściach są koloru buroczarnego; ulice niby czyste, ale zupełnie wyludnione, domy w których chyba nikt nie mieszka... Rety, jak ja tu znajdę klienta?! Nagle jest, wezwanie. Na wyświetlaczu (to taki jakby HUD – piloci wiedzą o czym mówię) pojawia się czerwona strzałka, wrzucamy bieg (automatyczna skrzynia biegów to jest to!) i gaz do dechy, bo przecież klient czeka (i jego pieniążki). A że trzeba się spieszyć, by możliwie jak najszybciej dotrzeć pod wskazany adres, bez przerwy uświadamia nam licznik czasu. Jak nie zdążę, podbierze mi fraj... to jest chciałem powiedzieć klienta, inna firma. Postanowiłem więc odrobinę nadwerężyć przepisy i przemknąć przez nikogo nie zatrzymywany pomiędzy blokami, po niegdyś zielonej trawce. Nie musiałem się obawiać, że mogę kogoś uszkodzić, gdyż ciągle nikogo tam nie było. Raptowny skręt kierownicą, przelatuję nad chodnikiem i... walę czołem w szybę. Moja taksówka ląduje na ścianie. Ale żeby to była taka zwykła ściana... To pewnikiem jakaś najnowsza pułapka policyjna – niewidzialna ściana. Wydaje się, że droga wolna, a tu proszę, drogi piracie, przejechać się nie da. Przebiegłe te gliny, nie ma co...
I kiedy ja mocowałem się z niewidzialną ścianą (myślicie, że tak łatwo się od niej uwolnić?), czas oczywiście minął, klient już się stracił i na HUD-zie pojawił się napis „Game Over”. Trudno się mówi, może jutro będzie lepiej?
Zaczynamy zabawę od nowa, teraz już jak kodeks ruchu drogowego przykazał i za którymś razem udaje mi się na czas podjechać by zabrać klienta. Miałem nadzieję, że to będzie jakaś długa trasa i uwolnię się z tych slumsów, a wyobraźcie sobie, że ten pajac zapragnął jechać... do następnej przecznicy. Tylko okrężną trasą – pewnie się rodzinie chciał w taksówce pokazać. A by go... Przecież to zielone koło do którego zmierzał było po drugiej stronie jego bloku! Za karę strasznie go wytrzęsłem na drogach (te krawężniki jakieś takie wysokie) i chociaż klął na mnie i nie zostawił napiwku, to czułem wewnętrzną satysfakcję, że gość drugi raz się zastanowi, zanim zakłóci takim zamówieniem spokój panu taksówkarzowi. Z drugiej strony to moje auto będę musiał chyba oddać na warsztat, jakoś tak dziwnie się prowadzi. Nie żeby zaraz nieprzyzwoicie, choć charczy przy tym strasznie, ale wyraźnie zbyt często reaguje inaczej niż ja mu każę. Pewnie to wina tego Szkota, dostosował je chyba do lewostronnego kierunku jazdy...
Klient, niezadowolony z usługi, nie dał zarobić, a przez to zabrakło mi czasu, by dojechać do następnego zleceniodawcy. I tak mijał dzień za dniem. Kursy, o ile udało mi się zmusić moje auto by dojechało pod wskazany adres, były najczęściej bardzo krótkie, a przez to i zarobki do najwyższych nie należały. Co tu się dziwić, w takiej dzielnicy?! Powoli zaczynałem mieć dość tej roboty. Po jaką cholerę się tu starać i walczyć z wyczyniającym cuda autem, skoro i tak najlepiej płatne kursy dostają inni? Co wieczór szef wywieszał tablicę z nazwiskami najlepszych kierowców i ciągle mnie tam nie było...
Nabrałem przekonania, że albo ja jestem tak marnym kierowcą, albo nie mam szczęścia. Po wielu, wielu próbach dałem sobie spokój i wykopałem się sam, zanim szef to zrobi. Co prawda w firmie obiecywali, że jak będę się starał, to czekają na mnie jakieś super auta, odjazdowe bryki, przeznaczone dla najbardziej wytrwałych wybrańców, zarabiających dla kompanii najwięcej kasy. Ale ja wiedziałem, że to nie dla mnie.
Zresztą po tej pracy i tak musiałem spędzić sporo czasu na kozetce u jednego takiego pana doktora, by jakoś dojść do siebie. Miałem dość wszystkiego... A na widok taksówki, panie doktorze, to do dzisiaj mi się trzęsą ręce i zaczynam się rozglądać za jakimś kamieniem... O, niech pan patrzy...
„Super Taxi Driver” pojawił się niedawno w sklepach w polskiej wersji językowej. Cena tego pół..., przepraszam całego produktu ma oscylować w granicach niecałych 30 złotych. To dużo, czy też mało?
Każdy niech sam odpowie sobie na to pytanie. Pewnie zapytacie: ale czy warto wydać te pieniądze na tę konkretną grę?
Spróbujmy na to odpowiedzieć w ten sposób:
Masz dziewczynę? A może chłopaka?
No to masz przecież na co wydawać pieniądze...
Bolesław „Void” Wójtowicz