autor: Krzysztof Żołyński
Star Wars Jedi Knight II: Jedi Outcast - recenzja gry
Star Wars Jedi Outcast: Jedi Knight II to już trzecia część przygód agenta rebeliantów Kyle Katarna. Minęło kilka lat od czasu gdy Kyle pomścił śmierć swego ojca oraz ocalił Valley of the Jedi przed najazdem Dark Jedi dowodzonych przez Jereca.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Nie ukrywam, że na tę grę czekałem z wielką niecierpliwością. Zresztą chyba nie tylko ja jeden. Miałem też trochę obaw, bo w wypadku kontynuacji tak wielkich hitów, często zachodzi podejrzenie, że nowa gra nie będzie tak świetna jak poprzedniczki. Już na wstępie mogę zdradzić, że praktycznie nic z mych obaw nie sprawdziło się i zapewniam, że gra jest wyśmienita.
Podobnie jak w poprzednich grach z tej serii, również Jedi Knight 2 obsadza nas w roli Kyle’a Katarna, najemnika, który powierzył swe wszechstronne umiejętności Rebelii będącej w czasie powstania przeciwko Imperium. Kyle przeżył wiele niesamowitych przygód, które fani gier osadzonych w świecie Gwiezdnej Sagi na pewno doskonale pamiętają. Powraca w Star Wars: Jedi Knight 2: Jedi Outcast, ale jest zupełnie innym człowiekiem. Moc, która w nim drzemie nie jest tak silna jak przed laty, a miecz świetlny zawisł na kołku. Doszło do tego, kiedy Kyle chylił się powoli w kierunku ciemnej strony mocy. Postanowił wtedy, że porzuci drogę rycerza Jedi. Zamiast tego zaciągnął się na służbę u Aliantów i wypełniał dla nich przeróżne niebezpieczne misje.
Gra rozpoczyna się w momencie, kiedy Katarn i jego zaufany pilot Jan Ors wypełniają jedno z takich zadań. Otrzymują rozkaz od Mon Mothmy, nakazujący zbadać niepokojące wieści dochodzące z powierzchni planety, którą do niedawna uważano za niezamieszkałą. Podczas rekonesansu, Kyle i Jan odkrywają przerażające fakty. Oto na powierzchni tej spokojnej niegdyś planety mieści się tajna baza Imperium, gdzie tworzona jest armia wojowników będących mieszanką nowoczesnej technologii i mocy.
Cel gry jest bardzo konkretny, ale nikt nie daje gwarancji, że łatwy. Odpowiedzialność za jego wykonanie spoczywa oczywiście na barkach Kyle’a Katarna. Walka z imperialnym pomiotem jest rozłożona na 24 misje, podczas których odwiedzamy 8 całkowicie odmiennych światów. W porównaniu z innymi shooterami gra jest długa i dość trudna.
Wracajmy jednak do lokacji. Niektóre z nich, jak choćby Yavin i Miasto w Chmurach zapewne są doskonale znane wielbicielom Gwiezdnych Wojen. Z kolei kopalnia na Artus i pokłady statku Doom Giver są zupełnie nowe, ale zaręczam, że również niezmiernie interesujące. Jak zwykle spotkacie mnóstwo ludzi. Są to zarówno nowe twarze, jak również doskonale znani i szanowani-Luke Skywalker, Lando Calrissian i Mon Mothma. Zobaczycie się z nimi w niezwykle efektownych przerywnikach filmowych uzupełniających akcję gry. Widać wyraźnie, że autorom gry zależało na pokazaniu umiejętności animacyjnych. Twarze ludzi, z którymi prowadzimy konwersacje są wręcz perfekcyjnie animowane, włączając w to znakomitą synchronizację ruchu warg z głosem i naśladowanie mimiki ludzkiej twarzy. Efekt jest naprawdę powalający na kolana i stanowi klasę samą w sobie.
Oczywiście nie wszystkie postacie, jakie spotkacie w trakcie gry są przyjacielsko nastawione. Przed oczami Kyla przewija się cała galeria wszelkich galaktycznych szumowin, no i oczywiście mnóstwo, mnóstwo storm troopersów (szczególnie w pierwszych pięciu misjach). Prawdę powiedziawszy, w początkowej fazie gry są oni jedynymi przeciwnikami, ale to wcale nie oznacza, że nie odczuwa się radochy, gdy wykańczamy ich kolejne oddziały. Z drugiej strony taki układ jest szczęśliwy, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że na początku, Kyle nie dysponuje żadną mocą, ani nie ma przy pasie miecza świetlnego, zaś jedyną dostępną bronią jest standardowy karabin imperialny.
Przy okazji napiszę więcej na temat pierwszych leveli. Co ciekawe w początkowej fazie Jedi Outcast zmusza nas do rozwiązywania wielu zagadek i ostrego skakania (do pokonania jest spora ilość platform). Na szczęście dysponujemy opcją widoku z perspektywy trzeciej osoby, która niezmiernie ułatwia orientację w kierunku i kolejności skoków. Całkiem możliwe, że początkowo poczujecie się lekko sfrustrowani. Ilość skoków i platform, na które trzeba się dostać jest naprawdę spora, a wszystko po to, aby otworzyć jakieś większe lub mniejsze drzwi. Jednak nie załamujcie się, Jedi Outcast to nie platformówka, a shooter, co się zowie i już wkrótce sytuacja ulegnie całkowitej przemianie. Jeśli przetrwacie pierwsze chwile w grze wszelkie cierpienia zostaną Wam sowicie wynagrodzone. Kyle zacznie stopniowo zdobywać moc, a później pojawi się także miecz świetlny. Gra jest oparta na systemie stosowanym we wszystkich grach Jedi Knight, gdzie rozwój bohatera dokonuje się linearnie i stopniowo. Za każdym razem, gdy szczęśliwie ukończycie misję, zauważycie, że drzemiąca w Kyle’u moc przybiera na sile. Każdy rodzaj mocy ma trzy poziomy wtajemniczenia. Kończąc grę będziecie wyczyniać niesamowite rzeczy, a wróg będzie się kładł pod ciosami miecza niczym słoma w czasie sianokosów.
W Jedi Knight 2 mamy dostęp do 8 rodzajów mocy. Większość z nich żywcem wzięto z poprzednich części, ale kilka z nich to całkiem nowe umiejętności. Szczególnie ciekawie prezentują się dwie:
„mind tricks”- sztuczki pozwalające przejąć kontrolę nad poczynaniami przeciwnika. Taki delikwent jest całkowicie poddany naszej woli i możemy wykorzystywać go do przeróżnych zadań, jak choćby otwieranie zabezpieczonych drzwi lub strzelanie do swych kumpli z oddziału.
„force speed”- ten efekt jest bardzo podobny do bullet time w Max Payne. Po użyciu tej mocy wszystko zaczyna działać zupełnie inaczej. Tylko Kyle porusza się z normalną szybkością, podczas gdy jego przeciwnicy uwięzieni w spowolnieniu sprawiają wrażenie jakby chodzili w galarecie. Nie muszę na pewno opisywać szczegółowo, jak łatwo ich wtedy zlikwidować. Standardowy układ klawiszy odpowiadających za używanie poszczególnych mocy wydawał mi się niezbyt wygodny, ale po przekonfigurowaniu kilku rzeczy wszystko działało cudnie. Zapewne dla wielu z Was gotowe ustawienia mogą być w porządku. Kwestia przyzwyczajenia.
Jak do tej pory pisałem jedynie o mieczu świetlnym (za chwilę wrócę do niego nieco szerzej) i karabinie imperialnym. Nie myślcie, że to jedyne uzbrojenie, jakiego można oczekiwać. Jest tego całkiem sporo, a niektóre bronie dysponują potężną siłą rażenia.
Na swoim przykładzie mogę tylko zgadywać, jaka broń będzie się cieszyła największym wzięciem. W moim przypadku był to miecz świetlny. Podejrzewam, że każdy chętnie po niego sięgnie, gdyż nigdy dotąd nie mieliśmy tak rozbudowanych możliwości używania tego symbolu rycerzy Jedi. Osobiście nie znam żadnego innego shootera, który pozwoliłby na tak szerokie zastosowanie broni siecznej, jeśli tak można mówić o mieczu laserowym. Przy okazji zdobywania nowych mocy Kyle podnosi także swe umiejętności szermiercze. Kiedy po raz pierwszy trzymacie w ręku miecz, potraficie się nim posługiwać tylko w podstawowy sposób i nie ma co marzyć o skutecznym odbijaniu pocisków. Za to w późniejszej fazie gry większość śmigających w Waszym kierunku pocisków jest odbijana prawie automatycznie. Na tym nie koniec, bo miecz może służyć również do wielu innych rzeczy. Pominę tu tak prozaiczne rzeczy jak otwieranie konserw z tuszonką i od razu przejdę do prawdziwej wojaczki. Nie ma na przykład problemu, aby rzucać nim w przeciwników prawie jak bumerangiem.
Obie opisane umiejętności wzrastają w miarę postępów w grze i w szczytowej fazie staniecie się maszyną do zabijania znaczącą swą drogę ścielącym się trupem. Nie zalewam, miecz w rękach wytrawnego rycerza staje się niesamowicie skuteczną bronią i to zarówno w ataku jak i w defensywie. Z czasem poznajemy nowe ciosy i bloki, których wyprowadzenie uzależnione jest w znacznej mierze od kierunku, w jakim porusza się Kyle. Wszystkie ciosy i bloki można łączyć w efektowne kombinacje i w zasadzie nie ma przeszkód, aby po pewnym treningu ukończyć grę używając tylko miecza.
Z czasem dojdziecie do tego, jak łączyć sztukę wywijania mieczem ze wszystkimi rodzajami mocy, a wtedy nie ma siły zdolnej Was powstrzymać. Mimo tego w żadnym razie nie można lekceważyć przeciwnika, gdyż na ogół charakteryzuje się bardzo przyzwoitą inteligencją. Nie ma mowy o bezmyślnym pchaniu się pod nóż. Storm troopersi potrafią na bieżąco oceniać sytuację i wycofują się, kiedy zauważą, że ponoszą zbyt wielkie straty, a czasami próbują okrążenia. Z kolei inni przeciwnicy, myślę tu o Dark Jedi, okazują się świetnymi wojownikami, którzy wielokrotnie udowodnią, że miecz nie stanowi dla nich żadnej tajemnicy. Walka z tymi dżentelmenami jest częstokroć największym wyzwaniem i nieraz przeradza się w długie pojedynki.
Grafika…Mniam, jak ona pięknie wygląda. Jedi Outcast został stworzony na silniku Quake III: Arena, z wszelkimi dodatkami, jakie wprowadziła do niego firma Raven na potrzeby swej ostatniej gry Star Trek: Voyager Elite Force. Szczególnie w początkowych levelach widać, że nowy produkt Lucasa ma sporo wspólnego ze wspomnianą grą Raven Software.
Wiele poziomów jest po prostu potężnych i wgniatających w fotel. Od razu wiadomo, że znajdujemy się w świecie Gwiezdnych Wojen. Wszystkie postacie są wykonane z wielką troską o precyzyjne odwzorowanie detali. Storm troopersi są chyba najlepszym przykładem jakości wykonania grafiki. Ich pancerze zostały idealnie wygładzone i oddane we wszystkich szczególikach. Zadbano nawet o bardzo subtelne refleksy świetlne pojawiające się na ich błyszczących pancerzach. Podobnie imponujące są efekty otoczenia. Miecz świetlny pozostawia ślad w kształcie zygzaka na każdej powierzchni, której dotknie. Trafienie przeciwnika w kończynę zazwyczaj kończy się jej odcięciem, a rana wygląda jak po działaniu wytrawnego chirurga. Kiedy w czasie deszczu znajdziecie się na w otwartym terenie, krople padające na miecz błyskawicznie przemieniają się w parę wodną.
Muzyka…Mniam, jak ona pięknie brzmi. Zgodnie z oczekiwaniami, gra wykorzystuje słynne tematy Johna Williamsa, doskonale znane z Gwiezdnej Sagi. Zastosowano prosty, ale znakomity patent na podkreślenie nastroju gry. Uzyskano to dzięki zmiennej dynamice muzyki, która jest uzależniona od wydarzeń rozgrywających się na ekranie monitora. W czasie spokojnych wędrówek, bądź tuż przed walką ścisza się i uspokaja, a kiedy dochodzi do jakiejś potyczki przyspiesza. Nie ma co się wiele rozpisywać na temat muzyki -uważam, że zawsze była i jest genialna. Ciekawe czy będziecie mieli podobne odczucia, jak ja, kiedy posłuchacie buczenia miecza świetlnego i odgłosów wystrzałów z miotaczy laserowych. Niebo dla uszu i zarazem symbol Gwiezdnych Wojen, który jako jeden z niewielu jest taki sam od wielu lat. Na uwagę i pochwałę zasługują wszystkie dubbingi pojawiające się w grze. Nagrano je naprawdę profesjonalnie, a mi osobiście najbardziej przypadł do gustu szorstki głosik Katarna wybijający się na tle pozostałych.
Niektórzy twierdzą, że shooter jest wart tyle, ile wart jest tryb multiplayer. Jeśli przyjąć to kryterium, Jedi Outcast jest szczytem marzeń. Posiada wszystko, co potrzebne do dobrej zabawy w Internecie lub sieci lokalnej. W sumie, do naszej dyspozycji jest 15 map, całkowicie odmiennych od tych, jakie widzimy w trybie dla pojedynczego gracza. Gra posiada wbudowaną przeglądarkę serwerów multiplayerowych, dzięki której przyłączenie do rozgrywki zajmuje jedną chwilkę. Kiedy rozpoczynacie nową grę macie możliwość wybrania ilości przeciwników generowanych przez komputer. Maksymalna ilość botów mogących jednorazowo pojawić się na mapie to 28. Każdy z nich ma odmienne cechy, takie jak: skuteczność, poziom agresji i „poziom trudności”, jaki stawiają swym przeciwnikom. Dostępne tryby rozgrywki dla wielu graczy to ogólnie znane i przyjęte deathmatche i „capture the flag”, ale pojawia się wiele ciekawych opcji, których dotąd nie było. Tak się zastanawiam, czy wszystko Wam napisać, czy nie… Myślę, że jednak nie. Gra odarta ze wszystkich tajemnic, przestaje być tak interesująca.
Czytałem kilka opinii, że gra żyje swoim życiem i nie ma nic wspólnego z nastrojem Gwiezdnych Wojen. Nawet gdyby mocno się czepiać w żaden sposób nie mogę znaleźć potwierdzenia tego zdania. Moim zdaniem Jedi Outcast jest jak najbardziej klimatyczny, a przygody Kyle’ a Katarna to wspaniała, wciągająca opowieść. Gra ma wszystko, czego potrzebuje rasowa strzelanina, no może na początku pojawia się zbyt wiele rebusów, ale jest to odskocznia od gier wymagających jedynie strzelania do wszystkiego, co się rusza. Wysiłek umysłowy jeszcze nikogo nie zabił, a dawka, którą otrzymujemy w SW: Jedi Knight 2 nie jest aż tak wielka, więc wszyscy mogą spokojnie grać : )))
Poziom wykonania jest arcy wysoki, a dbałość o szczegóły powalająca. Widać, że ludziom Lucasa nie brak pomysłów i możliwości. Pojawiło się sporo nowych rozwiązań, no i wreszcie możemy na poważnie używać miecza świetlnego, a przez to poczuć się Jedi. Do tego dodajmy także rozbudowany i przemyślany tryb multiplayer pozwalający na wiele godzin niesamowitej zabawy.
Myślę, że jeszcze nigdy nie miałem prostszego zadania, jeśli chodzi o zachęcanie ludzi do gry. SW: Jedi Outcast broni się samo i naprawdę nie potrzebuje wielkiej reklamy, aby się dobrze sprzedawać. Poza tym nie wyobrażam sobie sytuacji, aby któryś z fanów nie sięgnął po ten tytuł. Ludzie dla Was to po prostu pozycja obowiązkowa!!!
MOC NIECH BĘDZIE Z WAMI!!!
Krzysztof „Hitman” Żołyński