Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 21 czerwca 2005, 13:34

autor: Krzysztof Bartnik

Star Wars Episode III: Revenge of the Sith - recenzja gry

W SW: EIII RotS mamy wszystko, czego każdy fan „Gwiezdnych Wojen” oczekuje po grze na podstawie trzeciego epizodu: dynamiczne, efektowne pojedynki na miecze świetlne, korzystanie z Mocy i prowadzenie dwóch postaci, kluczowych dla filmu.

Recenzja powstała na bazie wersji PS2. Dotyczy również wersji XBOX

Gwiezdne Wojny można albo kochać, albo nienawidzić. Ciężko jest jednak przejść obok nich obojętnie. Saga opowiadająca o losach rodziny Skywalkerów doczekała się sześciu filmów kinowych, animowanego serialu telewizyjnego, wielu komiksów, książek – o kubeczkach, koszulkach, zabawkach, figurkach, kapslach i innych „wyciągaczach kasy” nie wspominając. Przede wszystkim jednak owa saga doczekała się rzeszy wiernych, momentami wręcz ortodoksyjnych (religia wyznawców nauki Yody) fanów, którzy znają każdy szczegół fabuły i dla których Star Wars to po prostu ważny element życia.

19 maja na srebrnych ekranach pojawił się trzeci epizod filmowych Gwiezdnych Wojen, noszący podtytuł Zemsta Sithów. Niezależnie od tego, czy najbardziej mroczna część sagi (według przedpremierowych zapowiedzi) spełniła pokładane w niej nadzieje, czy też pierwsze, historyczne sapnięcie Dartha Vadera wypadło poniżej oczekiwań oglądających, na sklepowe półki trafiła gra video nawiązująca do obrazu kinowego.

Gra – spojler

Produkcje oparte na znanych licencjach cierpią zazwyczaj na syndrom gatunkowego średniaka, a dobre wyniki sprzedaży zawdzięczają wyłącznie głośnemu (dobrze reklamowanemu) tytułowi. Tak było w przypadku Enter The Matrix, tak było w przypadku mnóstwa innych pozycji. LucasArts nie chciała być posądzana o podobne praktyki, dlatego do stworzenia Star Wars: Episode III Revenge of the Sith zatrudniła prawdziwych profesjonalistów od robienia „growych” adaptacji filmów, czyli zespół developerski The Collective (twórcy niezłych: Buffy: The Vampyre Slayer i Indiana Jones and the Emperor’s Tomb). Zaproponowana konwencja – gra akcji obserwowana z widoku TPP – napawała optymizmem. W końcu gry sygnowane logiem Star Wars nie odniosły do tej pory poważniejszych sukcesów na elektroniczno-rozrywkowym rynku (za uznany wyjątek od reguły służy tutaj LEGO Star Wars, ale tam nie było ani Skywalkera, ani innego żywego Jedi, tylko same, „klockowe” ludziki). Episode III Revenge of the Sith miała, przynajmniej w pierwszych założeniach, zmienić tę niechlubną tradycję...

Roboty, roboty...

Zanim przejdę do opisywania kolejnych aspektów rozgrywki SW: EIII RotS, wyjaśnię jedną kwestię. Ten tytuł jest w dużym stopniu, z której strony by nie spojrzeć, spojlerem filmu. Spojlerem, od jakich zwykle starają się uciekać osoby, które jeszcze miały okazji obejrzeć filmowego pierwowzoru i nie chcą sobie zepsuć przyszłej zabawy w kinie. Umieszczenie w grze ponad 12 minut przeróżnych scen z trzeciego epizodu z jednej strony oczywiście motywuje do przechodzenia kolejnych poziomów, podczas późniejszego oglądania tego obrazu wywołuje zaś niepożądane wrażenie deja vu. Podobnie zresztą jak lokacje, które grający przemierzają podczas zmagań, czy przeciwnicy, z którymi przychodzi im walczyć. Konsolowy SW: Episode III Revenge of the Sith być może nie ujawnia wszystkich wątków kinowego odpowiednika, ale na pewno większą ich część (włączając w to także zakończenie nowej trylogii). Osobiście nie znoszę chwili, kiedy oglądam jakikolwiek film i mam wrażenie, że „to już gdzieś widziałem”, dlatego polecam wszystkim sięgnięcie po opisywaną grę dopiero po zapoznaniu się z najnowszą częścią gwiezdnej sagi. Oczywiście można zrobić inaczej. Tylko nie mówcie później, że nie ostrzegałem.

Jasna strona mocy

W Star Wars: Episode III Revenge of the Sith gracze wcielają się w dwóch, dobrze znanych wojowników: doświadczonego mistrza Jedi Obi-Wana Kenobiego (Jasna Strona Mocy) oraz Anakina Skywalkera, przyszłego Dartha Vadera, który systematycznie przyswaja sobie złowrogie tajniki Ciemnej Strony Mocy, a swą siłę czerpie głównie ze złości i olbrzymiej nienawiści do wrogów. Początkowo, zarówno umiejętności, jak i posiadane ciosy czy kombinacje uderzeń tych herosów są niemal identyczne. Dopiero z czasem, wzrastającą liczbą stoczonych pojedynków i podjętymi w grze decyzjami, można dostrzec zasadniczą różnicę między tymi postaciami.

Rozgrywka przypomina wydaną już jakiś czas temu grę Lord of The Rings: Return of the King. Najkrócej można zdefiniować ten tytuł jako chodzoną bijatykę na świetlne miecze, w której przemierzamy lokacje znane z filmu kinowego (wulkaniczny świat Mustafar, planeta Coruscant, etc.) i pokonujemy hordy przeciwników stojących na naszej drodze (od toczenia pojedynków ze standardowymi droidami do bardziej wymagających walk z bossami). Twórcy przygotowali do przejścia szesnaście poziomów (plus kilka poziomów dodatkowych), nadrzędnym celem w każdym z nich jest utrzymanie przy życiu postaci prowadzonej przez gracza i położenie na deski wszystkich rywali. Nie można zapomnieć o dwóch różnych zakończeniach wirtualnej przygody, których obejrzenie zależy od wyniku ostatniego pojedynku w grze. Od czasu do czasu, typowe zmagania mieczy świetlnych i mocy przerywają też sekwencje, w których strzelamy do oponentów ze stacjonarnego działka. Rywalizacji nie można odmówić dynamiki. Praktycznie cały czas coś dzieje się na ekranie telewizora, chwile wytchnienia można policzyć na palcach jednej ręki. I dobrze.

Najwięcej czasu pochłaniają oczywiście efektownie zrealizowane walki na miecze świetlne. Kolejne ciosy zadajemy po naciśnięciu kwadratu bądź trójkąta, możemy również stosować kombinacje uderzeń, tak aby zwielokrotnić zadawane obrażenia, czy też objąć zasięgiem ciosu większą liczbę rywali. Odbijanie lecących w stronę gracza laserowych wiązek odbywa się automatycznie, nie wolno jednak zapominać o opcji blokowania uderzeń przeciwnika. Za opracowanie choreografii wszystkich sekwencji walki odpowiada tutaj Nick Gillard (pracował przy wszystkich filmach z nowej trylogii w roli koordynatora kaskaderów), dzięki czemu w grze umieszczono około siedemdziesięciu autentycznie wyglądających ruchów postaci, związanych oczywiście z wyprowadzaniem kolejnych ciosów. Co więcej, na pierwszych kilku poziomach gracze zapoznają się z rozmaitymi poradami, dotyczącymi skutecznych technik walki. Później są już zdani na działania na własną rękę.

Wszędzie tyle roboty.

Nie zapomniano też o używaniu wszechobecnej Mocy, i to zarówno podczas kolejnych pojedynków (odrzucanie rywali, podnoszenie przedmiotów i trafianie nimi w oponentów, dobrze znana sztuczka Jedi z wpływaniem na umysły wrogów i zwracaniem ich przeciwko sobie, możemy również rzucać mieczem świetlnym, etc.), jak i w trakcie przechodzenia danych lokacji (chociażby firmowy skok Jedi na olbrzymią odległość). Część dostępnych mocy została sprytnie wpleciona w rozgrywkę poprzez z góry zdefiniowane skrypty, wykorzystanie pozostałych zależy wyłącznie od inwencji grającego. Warto też zaznaczyć, że nowe ciosy czy poszczególne umiejętności odblokowywane są systematycznie, w miarę postępów osiągniętych w rozgrywce (każdy poziom podsumowuje specjalny ekran z przyznanymi punktami doświadczenia – te z kolei przeznaczamy na „zakup” wspomnianych uderzeń i mocy).

Do jasnej strony mocy Star Wars: Episode III Revenge of the Sith nie sposób nie zaliczyć trybu multiplayer. Podobnie jak w LEGO Star Wars, rozgrywka nabiera rumieńców, gdy poszczególne poziomy zaczynamy przechodzić razem z inną osobą w trybie cooperative. Dzięki wspólnemu graniu możemy tworzyć bardziej niszczycielskie kombinacje ciosów, zaś osłanianie siebie nawzajem przed lecącymi zewsząd wiązkami laserów skutecznie podnosi adrenalinę i ciśnie do głowy pozytywne emocje. Opcja zmagań wieloosobowych objawia się w jeszcze jeden sposób – poprzez tzw. duele, czyli nic innego jak pojedynki „jeden na jednego” z najbardziej znanymi postaciami-mistrzami walki z uniwersum Gwiezdnych Wojen (w sumie dziewięciu wojowników, włączając w to: Mace’a Windu, Hrabiego Dooku i Dartha Vadera; odblokowujemy ich kolejno, w trakcie standardowej gry). Chodzona gra akcji/TPP zmienia się wtedy w typową bijatykę – wybieramy nawet jedną z piętnastu aren przeznaczonych wyłącznie do rozstrzygania pojedynków 1 vs. 1. Pamiętajcie, że zawsze wygrywa najsilniejszy.

Kolejnym pozytywem opisywanej produkcji jest mnóstwo bonusowych materiałów do odblokowania, które motywują do ponownego przejścia całego wątku fabularnego. Wspomniałem powyżej o scenach z filmu i wojownikach, którymi gramy później w duelach, ale to nie wszystko. W SWEIII: RotS nie brakuje ukrytych na mapach artworków, specjalnych umiejętności, gdy zaś odkryjemy któryś z dodatkowych poziomów to zagramy – uwaga, duży spojler! – m.in. Yodą oraz Darthem Vaderem (każdy heros z pełnym wachlarzem swoich ciosów i mocy). Nie należy też zapominać o alternatywnym zakończeniu historii trzeciego epizodu, o którym pisałem kilka akapitów wcześniej.

Do plusów Star Wars: Episode III Revenge of the Sith wypada zaliczyć oprawę graficzną. Animacje poruszania się postaci wykonano lepiej niż dobrze, pojedynkom na miecze świetle ciężko odmówić efektywności (cięcia, blokowanie, śmigające wokół wiązki laserów, etc.). Podobnie sprawa ma się z otoczeniem – w tle widzimy gwiezdne bitwy, na mapach możemy niszczyć większość obiektów, używanie mocy wypada bardzo klimatycznie (w postaci kierowanej przez gracza drzemie ukryta potęga... coś w tym jest!). Animacja potrafi nieznacznie „chrupnąć”, ale dzieje się to wyłącznie podczas większej zadymy. W grze zastosowano „kinową” kamerę – oprócz tego, że zwykle obserwujemy wszystko zza pleców prowadzonej postaci, momentami kamera przełącza się w inne położenia, tak aby umożliwić nam jeszcze lepszy wgląd na całe pole walki i efektowniej zaprezentować dany pojedynek, czy wybraną sytuację.

I po robocie.

Ciemna strona mocy

Nie wiem, czy zadecydował tutaj pośpiech (gra miała zostać wypuszczona przed premierą Episode III i tak też się stało), czy może jakieś inne czynniki, jednak ciężko jest pisać na temat omawianego tytułu w kategorii „cudu, miód i orzeszki”. Owszem, mamy tutaj szesnaście poziomów, jednak każdy z nich można przejść w dziesięć, góra dwadzieścia minut, o ile oczywiście gracz nie uprze się, że chce wszędzie zajrzeć i wszystko zebrać. Każdy, bez większych problemów ukończy Star Wars: Episode III Revenge of the Sith w mniej niż sześć godzin, zebrawszy przy tym większość najciekawszych dodatków i dopakowując statystyki bohatera prawie do maksimum. To mało. Wręcz bardzo mało. 250 PLN za 6 godzin rozgrywki. Nie kalkuluje się, a sytuacji nie ratują nawet bonusowe poziomy z Yodą czy spora ilość filmowych wstawek. Zanim człowiek dobrze się rozpędzi i wczuje w wirtualne zmagania, będzie musiał skończyć przygodę. Słabo. Zamiast odkrywania kolejnych scen z filmu lepiej pójść do kina, a co do Yody... Cóż, po cichu ciągle liczę, że doczekamy się gry z tym mistrzem Jedi w roli głównej. Może nie dzisiaj i nie jutro, ale kiedyś.

Podążając dalej za ciemną stroną, SW: EIII RotS to gra zwyczajnie łatwa do przejścia, momentami nawet zbyt łatwa. Najbardziej niszczycielskie kombinacje wyprowadzamy dwoma przyciskami, dużą część rozgrywki przechodzi się tylko poprzez szybkie naciskanie ich w dowolnej kolejności (tzw. mashowanie). Prowadzony bohater sam dobiera wtedy wachlarz ciosów, które następnie zadaje, a my sprawdzamy tylko, czy przeciwnik padł już ostatecznie na deski, czy może trzeba go jeszcze dobić. Byleby do przodu, byleby zobaczyć kolejny klip z filmu. Rach, ciach i możemy rozkoszować się animacją. Gdzie tu sens, gdzie logika? Lubię wirtualne wyzwania, tutaj zaś co najwyżej miałem niewielkie trudności w pokonaniu silniejszych bossów. Jedi przecież nie mieli łatwego życia, więc dlaczego mają je mieć gracze?

Całkowicie pokpiono sprawę z jeszcze jednym aspektem, a mianowicie: podłożeniem głosów wirtualnym bohaterom. Skoro już wykorzystano filmowe wizerunki dwóch głównych postaci, czyli kreacje stworzone przez Ewana McGregora i Haydena Christensena, to dlaczego twórcy nie postarali się także o zaimplementowanie dialogów w wykonaniu prawdziwych aktorów? Nie wiem. Taki „zastępczy voice-acting” zdaje się niszczyć przedstawioną historię, skutecznie burzy jej klimat. Oliwy do ognia dolewa też fakt, że na filmowych wstawkach słyszymy wymienionych powyżej panów, po powrocie do gry obcujemy jednak tylko z ich nędznymi, głosowymi podróbkami. Skoro Star Wars: Episode III Revenge of the Sith posiada oficjalną licencję, to developerzy ze studia The Collective powinni zrobić z niej właściwy użytek. Akurat w tym przypadku tak się nie stało, a szkoda.

En garde!

Skoro już zacząłem o głosie, dodam również zdanie o oprawie dźwiękowej. Tutaj jest standardowo – słyszymy utwory znane z najnowszego filmu, czy też motywy z innych części gwiezdnej sagi, nikt nie wprowadzał niepotrzebnej rewolucji. Zaiste, żadne muzyczne eksperymenty nie byłyby mocne z tą grą.

Przez ciemną stronę młody Skywalker skuszony został

W przypadku Star Wars: Episode III Revenge of the Sith ciężko mówić o hicie. O wiele lepiej jest trzymać się sformułowania „udana adaptacja filmu”. Mamy tutaj wszystko, czego każdy fan Gwiezdnych Wojen oczekuje po grze na podstawie trzeciego epizodu: dynamiczne, efektowne pojedynki na miecze świetlne, korzystanie z Mocy i prowadzenie dwóch postaci, kluczowych dla najnowszego filmu George’a Lucasa. To wszystko zestawiono jednak ze sporymi uproszczeniami rozgrywki, łatwością pokonywania kolejnych poziomów czy wręcz kiepskim voice-actingiem. Nie wspominając już o tym, że całość jest zwykłym spojlerem filmu. Spojlerem dobrym, ale ciągle spojlerem. Podczas zmagań daleko nam jednak do uczucia, że gramy w kolejną, „średnią” produkcję na podstawie jakiegoś filmu. Poprzeczka została postawiona wyżej, aczkolwiek grom z napisem Star Wars w tytule wciąż daleko do doskonałości. Episode III Revenge of the Sith zwyczajnie nie sięga do półki z czołowymi pozycjami w gatunku. Lokuje się gdzieś pomiędzy średniakami a hitami. Szkoda, że saga opowiadająca o losach rodziny Skywalkerów dobiegła końca. Jeszcze jeden, góra dwa filmy z cyklu Gwiezdne Wojny i wreszcie developerzy gier stworzyliby najpewniej elektroniczno-rozrywkowy przebój na podstawie któregoś z nich, wykonany na miarę rozmachu kinowych odpowiedników. A tak, graczom pozostaje już tylko marzyć o grze z Yodą w roli głównej...

Krzysztof „ComCo” Bartnik

PLUSY:

  • dynamiczne sekwencje walki (spory wachlarz ciosów);
  • licencja Star Wars, sceny z filmowego pierwowzoru;
  • multiplayer;
  • mnóstwo dodatków do odblokowania.

MINUSY:

  • to chyba największy spojler filmu;
  • niski poziom trudności;
  • krótki czas przejścia gry (mniej niż 6 godzin);
  • kiepskie voice-acting w wykonaniu zastępców prawdziwych aktorów.
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości
Recenzja gry Indiana Jones and the Great Circle - Indy powraca, choć z kryzysem tożsamości

Recenzja gry

Indiana Jones i Wielki Krąg zabierze Was na epicką wyprawę po trzech kontynentach, dobrym fanserwisie, wielu błędach i kilku niedopracowanych mechanikach. Zapnijcie pasy, bo nachodzą turbulencje.

STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad
STALKER 2: Heart of Chornobyl - recenzja. Po 70 godzinach to wciąż gra, którą kocha się pomimo wad

Recenzja gry

Po latach oczekiwań STALKER 2: Heart of Chornobyl w końcu ponownie zaprasza do czarnobylskiej Zony. Ogrom i surowe piękno tego świata miażdży większość innych open worldów, ale sequel ugina się też pod ciężarem błędów i niedoróbek technicznych.

Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a
Recenzja Call of Duty: Black Ops 6 - dobry kandydat na najlepszego współczesnego COD-a

Recenzja gry

Po zeszłorocznej porażce Call of Duty wraca do formy w Black Ops 6. Nowa odsłona błyszczy zupełnie nową mechaniką poruszania się, która rządzi w multiplayerze, i kompletnie zaskakuje paroma motywami w kampanii fabularnej. I jeszcze jest w Game Passie!