autor: Piotr Lewandowski
Serious Sam II - recenzja gry
Serious Sam 2 wreszcie zawitał pod nasze strzechy. Sprawdziliśmy czy ma szanse w starciu z rywalami pokroju FEAR, Quake IV lub Call od Duty 2.
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
Serious Sam to jedna z wielu strzelanin FPP. Nie ma w niej cudownej fabuły, nie ma w niej rewelacyjnej oprawy dźwiękowej, jest dość prosta i, jak ktoś słusznie zauważył, stanowi „jedynie” pokaz starej szkoły z nastawieniem na czystą akcję. Ciekawe levele, szybki kod gry z bardzo dobrą grafiką, niezłe patenty okraszone zabawnymi powiedzonkami Sama – to przecież musiało się sprzedać. Na fali popularności części pierwszej powstał niby sequel, o podtytule Second Encounter. Wielu nazywa tytuł ten Serious Samem 2 i bardzo się myli, ponieważ z pełnoprawnym następcą przygód Sama przychodzi nam obcować dopiero teraz.
Dla niewtajemniczonych, Sam to bohater z prawdziwego zdarzenia. Niby nie ma pod czaszką zbyt wielu szarych komórek, jednak od czasu do czasu coś tam we łbie herosa zaskoczy. Wtedy Sam rzuci jakiś cyniczny tekst niczym pamiętny Duke Nukem i dalej zabiera się za swoje ulubione zajęcie, czyli masowe eksterminowanie obcych i innych, różnorakich pokrak. Tym razem nasz mściciel zostaje zwerbowany przez trójkę tajemniczych postaci, które zlecają mu niewykonalną misję. Zadanie jest piekielne trudne, ponieważ trzeba zwiedzić pięć planet i na każdej z nich zdobyć część magicznego medalionu. Często bywa, że ów kawałek „kajdanananeck” przywłaszczył sobie jakiś boss lub inna kreatura, z którą jak zwykle przyjdzie toczyć boje graczowi. Jednak Sam to ponoć Neo, ten wybrany, jedyny, tym samym z wykonaniem zadania nie powinno być kłopotu. Nie wnikając w szczegóły fabuły, w które tak naprawdę wnikać nie ma po co, zabieramy stos pukawek oraz ciężkiego oręża i wkraczamy do akcji.
Zatem przyjdzie nam zwiedzić pięć planet. Są one zróżnicowane pod względem wyglądu, przeciwników i niekiedy zadań do wykonania. Każda z planet ma również swoich, najczęściej zniewolonych, mieszkańców. Nasze zadania często będą zawierały niesienie pomocy bezbronnym tubylcom, przyjdzie na przykład chronić wioskę przed najeźdźcami. W zamian otrzymamy skromne zadośćuczynienie w postaci broni, amunicji a niekiedy i nawet części medalionu. Widać, że autorzy chcieli nieco urozmaicić rozgrywkę względem poprzedniej części produkcji. Można używać pojazdów, dział stacjonarnych, przyjdzie nawet uwolnić szamana z rąk oprawców. To sprawia, że chwilami odchodzi w dal bezmózgie brnięcie do przodu i eliminowanie masy przeciwników. Jednak, co o razu zaakcentuję, nadal to ostatnie stanowi 99% gry. Pojazdów używamy do walki, dział również, aby uwolnić szamana czy ocalić wioskę, trzeba wybić setki przeciwników. Przecież taka jest idea tej gry. Nie ma co oczekiwać nie wiadomo czego po tej produkcji.
Szczególnie ciekawie używa się pojazdów. Można pojeździć dinozaurem czy wejść do specjalnej ochronnej kuli z kolcami, którą z łatwością taranujemy wrogów. Najczęściej korzystamy z małego pojazdu w kształcie UFO z dwoma działkami, szalenie szybkiego i użytecznego. Działa stacjonarne również sprawdzają się znakomicie, ponieważ na ogół mają o wiele większą siłę rażenia niż nasze podręczne giwery. Arsenał stanowi bezpośredni spadek po poprzedniej części gry. Choć wygląd broni został zmieniony, ich działanie nadal pozostaje podobne i po kilku minutach grania czujemy się jak w domu. Jest więc jak zwykle shotgun, dwa uzi, pistolet plazmowy, rakietnica czy maszynowy karabin obrotowy, coś takiego jak w drugiej części Terminatora. Poza tym, pozostała armata i eksplodująca bomba, która niszczy wszystko wokół nas. Z ciekawostek warto wspomnieć o specjalnej papudze, która nosi bomby i samoczynnie kieruje się na przeciwników. W sumie można powiedzieć, że zestaw broni dobrano odpowiednio i jest czym postrzelać. Czegoś zabrakło? Zapomniano o „podpalaczu”, szkoda, bowiem w poprzedniej części gry dawał sporo radości.
Grafika jak zwykle w przypadku Croteam prezentuje się bardzo dobrze. Mamy zwyczajowo szybki kod gry, który pozwala na wyświetlanie na ekranie masy przeciwników z zadowalającą liczbą fps. Pozostały stare atuty Sama, czyli wysokiej jakości tekstury i masa świetnych efektów graficznych. Zaaplikowano nawet HDR [High Dynamic Range – technologia kodowania obrazu z większym zakresem kolorów, umożliwiająca między innymi bardzo precyzyjne oddawanie niuansów różnorodnego oświetlenia – przyp. red.], co powinno ukontentować posiadaczy najnowszych kart graficznych zgodnych z Shader Model 3.0. Grafików wypada pochwalić za zróżnicowanie wyglądu planet i rozgrywanych na nich leveli. Przez to nie mamy wrażenia monotonności wystroju gry, tak jak ma to często miejsce w Second Encounter.
Warto zaznaczyć, że z ekranu często wręcz wylewa się kapitalna jakość grafiki. Jest szczegółowo, ostro, obiektów jest masa i na dodatek ich wykonaniu nie sposób coś zarzucić. Niby postacie nie wyglądają tak rewelacyjnie jak w innych grach FPP, jednak patrząc na ich liczbę w jednej scenie – czapki z głów. Woda, cienie, struktura obiektów, to wszystko nadal odbiega od Far Cry’a czy Dooma III. Przez to wymagania sprzętowe są sporo niższe i w grę można pograć już na średnim pececie, co zapewne ucieszy wielu użytkowników. Gdy potrzeba, wystarczy zaaplikować szereg najnowszych bajerów graficznych w zaawansowanych opcjach gry i wtedy większość obecnych na rynku produkcji może się wstydzić. Levele ładują się szybko, gra pracuje świetnie i daleko jej do zapotrzebowania na RAM takiego jak ma F.E.A.R. czy Quake IV. W każdym razie, oprawa graficzna na szkolne pięć.
Zarzutów mam kilka. Po pierwsze, tytuł jest jeszcze bardziej kolorowy niż jego poprzednik. Ba, zaryzykuję stwierdzenie, że nie istnieje bardziej kolorowa gra na rynku niż Serious Sam 2. Czasami, po kilku godzinach gry, chce się wręcz wymiotować i aż błaga się myślami o jakiś stonowany czy mroczny level. Jest ich wprawdzie kilka, jednak moim zdaniem zdecydowanie za mało. Z drugiej strony wiadomo, że Sam od zawsze był kolorowy, jednak tym razem graficy przeszli samych siebie. Poza tym, wielu graczy odnotowuje spadki prędkości animacji w grze. Nie wiadomo jeszcze, czy wina leży po stronie kodu gry, czy po stronie sterowników kart graficznych. Miejmy nadzieje, że zostanie to wyjaśnione jak najszybciej.
Dźwięk odstaje od grafiki. Jest dobry, jednak nic mnie nie zachwyciło. Odgłosy broni są dobre, dźwięki wydawane przez przeciwników ujdą w tłumie. Muzyka jest taka sobie i szczerze powiedziawszy, mimo ukończenia gry, żaden motyw nie pozostał mi w pamięci. Oczywiście Serious Sam 2 wspiera dźwięk wielokanałowy i robi z niego użytek jak trzeba, jednak czy pod koniec 2005 roku to jakaś rewelacja? Nie, to standard. Okrasą dobrej oprawy dźwiękowej są zabawne odzywki Sama i przerywniki filmowe, ciekawe, również sowicie wzbogacone specyficznym humorem. Mimo to, nadal skłaniam się ku stwierdzeniu, że dźwiękowcy mogli się bardziej przyłożyć do swojej pracy. Mam w głowie świetne efekty i odgłosy w Quake’u IV, F.E.A.R. czy w Doomie III. Sama niestety wspominać nie będę, bowiem nic mi w głowie nie świta poza jego odzywkami. Z opisu wygląda może, że jestem nieco rozczarowany i to jest prawda. Dobry dźwięk w dzisiejszych grach to coś oczywistego, my w natłoku produkcji oczekujemy ponadprzeciętności, tutaj próżno jej szukać.
Przeciwnicy? Są ich stosy, setki, kopy, mendle, akry, hektary, litry... jest ich po prostu masa. Są durni, jak zawsze zresztą. Potrafią stać i w nas strzelać – podstawowa czynność życiowa. Potrafią biegać bądź latać bez sensu i w nas strzelać – dodatkowa umiejętność. Potrafią też biec na nas poczym wybuchać lub taranować – akt desperacji wywołany bezradnością w starciu z Samem. W sumie mięso armatnie w różnorakim wydaniu. Są pokraki mniejsze i większe, szybsze lub wolniejsze, mocniejsze lub słabsze, jednak wszystkie razem dość mało inteligentne. Z poprzedniej części zostały niby-skorpiony z działkami, pędzące byki czy ludki z bombami zamiast głowy. Doszli kosmiczni zawodnicy futbolu amerykańskiego czy wielkie, mechaniczne pająki. Różnorodność przeciwników jest wystarczająca i tutaj gra w żadnym wypadku nie zawodzi. A że walka nie stanowi wyzwania? Oj stanowi, stanowi, o czym z łatwością można się przekonać na dalszych etapach gry. Warto wspomnieć też o bossach, z którymi przyjdzie toczyć zażarte boje. Budzą oni niekiedy śmiech i politowanie, jednak są wytrzymali i ogromni, niczym w naszym Painkillerze.
Jak się gra w Sama? To oczywiście najważniejsza kwestia. W sumie wystarczy powiedzieć, że gra jest nudna jak flaki z olejem. Nie jest straszna, nie wciąga, gra się, bo gra. Przypomina to bardzo Painkillera, tyle że „on” był mroczny i miał świetny klimat, którego tu po prostu brak. Często, szczególnie w dalszej części gry spotykamy levele, gdzie stoimy w jednym miejscu kilka minut, a przeciwnicy wysypują się stadami znikąd. Jest to ogromnie nużące i tytuł trzeba sobie dawkować, aby po prostu się nie przejadł. Ja grałem a zmianę z F.E.A.R.-em (też nudne, ale ma klimat) i w takim zestawieniu tytuł skończyłem. Nie uważam czasu poświęconego SS2 za stracony – po prostu dobra strzelanina ze świetna grafiką. Tylko ta kolorystyka, dosłownie Pokemony, ratunku! Jeśli więc podobały ci się poprzednie części tej gry, nowa też ci się spodoba. Jest zdecydowanie najlepsza, najciekawsza i najbardziej urozmaicona ze wszystkich. F.E.A.R., Quake IV czy CoD2 kładą przygody Sama na łopatki. Zatrzęsienie nowych FPS-ów stawia Sama na końcu stawki, choć jest mimo wszystko dobrą grą.
Piotr „Bandit” Lewandowski
PLUSY:
- grafika;
- szybki kod gry;
- humor;
- dobra grywalność.
MINUSY:
- nuda, nuda, nuda;
- zbyt kolorowa oprawa;
- słaby klimat.